Выбрать главу

Lily roześmiała się.

– O, Boże!

Nawet nie zauważyła, kiedy przeszli nawą po podpisaniu kościelnego rejestru – uśmiechając się na prawo i lewo do krewnych i przyjaciół, którzy odwzajemniali te uśmiechy – że część zebranych, a zwłaszcza ci najmłodsi, zniknęła. Teraz ich zobaczyła. Stali po obu stronach wiodącej do kościoła alejki z rękoma pełnymi kwietnej amunicji.

Neville roześmiał się również.

– Jakże udało im się zdobyć świeże kwiaty w grudniu? – powiedział.

– To z cieplarni taty – domyśliła się Lily. – I wcale nie kwiaty, tylko same płatki.

Setki, tysiące płatków. Wszystkie w garściach kuzynów czekających z radością aż obsypią nimi państwa młodych.

– No cóż. – Neville spojrzał na otwarty powóz, który miał ich powieźć do domu na weselne śniadanie. – Nie możemy ich zawieść, przechodząc spokojnie, jakbyśmy nie mieli nic przeciwko temu, by nas zasypali tą lawiną. Lepiej pobiegnijmy.

Złapał ją mocno za rękę. Śmiejąc się radośnie, podjęli wyzwanie, pędząc krętą alejką, a kuzyni wesoło krzyczeli, pohukiwali i sypali deszczem różnokolorowych płatków na ich włosy i ślubne ubranie.

– Nareszcie bezpieczni – powiedział Neville, kiedy dotarli do powozu, nie przestając się śmiać. Pomógł żonie wejść do środka i okrył ją białym, obszywanym futrem płaszczem.

Lily wtuliła się w obsypane płatkami kwiatów okrycie, a Neville uniósł się w powozie i potrząsnął pięścią w stronę rozweselonych gości. Stali tam wszyscy – stateczni dorośli i niesforni młodzi. Lily zauważywszy, że matka Neville'a płacze, wyciągnęła do niej dłoń i pocałowała, kiedy ta podeszła do nich. Pocałowała również wzruszoną Elizabeth i uściskała ojca, który udawał, że to tylko z powodu zimna tak łzawią mu oczy.

Neville, nadal stojąc w powozie, rzucił deszcz monet w stronę dużej grupy mieszkańców wioski, obserwującej ceremonię. Dzieci zaczęły się przekrzykiwać i rozpychać, by podnieść skarb.

Powóz wreszcie ruszył, a wtedy Lily i Neville zauważyli, że ciągną za sobą cały arsenał wstążek, kokard i dzwonków.

– Można by pomyśleć, że kuzynkowie nie mają nic lepszego do roboty – stwierdził Neville, siadając obok Lily.

– Masz na nosie płatek. – Roześmiała się, sięgając do jego twarzy.

Ujął jej dłoń i uniósł do ust. Śmiech zamarł mu na ustach. Spojrzała na niego błyszczącymi oczami.

– Lily. Moja żona. Hrabina Kilbourne.

– Tak. – Ujęła jego twarz w dłonie. Znaleźli się na zakręcie wiejskiej dróżki wiodącej z powrotem do domu. Kościół i weselni goście zniknęli im z oczu. – Tyle razy zmieniałam swą tożsamość w ciągu ostatnich dwóch lat, że w końcu sama już nie wiedziałam, kim jestem i kim powinnam być.

– Rozumiem. – Położył rękę na jej dłoni. – I wreszcie odnalazłaś się? Kim jesteś?

– Jestem Lily Doyle – odparła. – Jestem łady Frances Lilian Montague. Jestem Lily Wyatt, hrabina Kilbourne. Jestem każdą z nich.

– Nadal sprawiasz wrażenie oszołomionej – stwierdził smutno.

Potrząsnęła jednak głową i uśmiechnęła się do niego, w jej oczach zalśniło szczęście.

– Jestem wszystkimi osobami, jakimi kiedykolwiek byłam – powiedziała. – Mam za sobą różne doświadczenia. Nie muszę wcale wybierać. Nie muszę rezygnować z jednej tożsamości, by wybrać drugą. Jestem tym, kim jestem. Jestem Lily. – Uśmiechnęła się wesoło. – Znana jako twoja żona.

Odwrócił głowę, zamknął oczy i przycisnął usta do jej nadgarstka.

– Tak. Właśnie tym jesteś, Lily. Kobietą, którą kocham. Kocham cię, Lily.

– Wiem. – Pochyliła ku niemu głowę. – Kochałeś mnie na tyle, by pozwolić mi odejść, bym mogła odnaleźć siebie.

– A ty wróciłaś do mnie.

– Tak – powiedziała. – Ponieważ nie musiałam, Neville. Ponieważ wróciłam nieprzymuszona i zdecydowałam się na ciebie z własnej woli. I ponieważ cię kocham. Zawsze cię kochałam. Od pierwszej chwili, kiedy zacząłeś rozmawiać z tatą. Byłeś wtedy moim bohaterem. Potem stałeś się przyjacielem. A potem ukochanym. A teraz kimś jeszcze. Możemy teraz żyć i kochać się jak równy z równym.

– Czy mówiłem ci już, Lily, że jesteś piękną panną młodą? – Uśmiechnął się do niej.

– Powinieneś podziękować za to Elizabeth. To ona przekonała mnie, że w tej sukni prezentuję się najlepiej i że będę lepiej wyglądać z kwiatami we włosach, a nie w kapeluszu z woalką.

– Miałem na myśli twoją błękitną sukienkę z bawełny, wojskowy płaszcz i rozpuszczone włosy bez jednej szpilki.

– Och. – Zagryzła wargę. – Pięknie to powiedziałeś. A ty byłeś przystojny w wytartym mundurze pułkowym. Neville, jacy jesteśmy szczęśliwi, że możemy zachować we wspomnieniach dwa takie śluby.

– O, nie! – Neville spojrzał przed siebie, a Lily nadal wpatrzona była w jego twarz. Odwróciła gwałtownie głowę.

– Masz ci los – powiedziała.

Mogłaby przysiąc, że cała służba z Rutland Park – od pierwszego lokaja do najmłodszego pomocnika ogrodnika – zebrała się na tarasie. Stali w szeregu według rangi, by powitać nowożeńców. Oni również – wszyscy – uzbroili się po zęby w kwietne płatki.

Neville otoczył ramieniem Lily i pochylił się nad nią, by popatrzeć na jej twarz. Odwzajemniła spojrzenie. Wyglądało na to, że ich urocze interludium prywatności dobiegło na razie końca.

– Mamy przed sobą noc, ukochana – powiedział.

– Tak – odparła tęsknym głosem. – Mamy noc.

Odwrócili się ze śmiechem do służby, pozwalając, by przypuściła na nich kwietny atak.

Mary Balogh

***