Выбрать главу

– Dziękuję, kapitanie – odparł Eddie, pokonując opór wzruszenia ściskającego mu gardło. – Nawet pan nie wie, ile to dla mnie znaczy. – Kątem oka dostrzegł siedzącego samotnie Percy'ego; chłopak wciąż jeszcze wyglądał marnie po doznanym wstrząsie. – Myślę jednak, że przede wszystkim powinniśmy podziękować temu młodemu człowiekowi. Gdyby nie on, nie wiadomo, jak skończyłaby się ta historia.

Percy usłyszał go i podniósł głowę.

– Masz rację – zgodził się kapitan, po czym poklepał Eddiego po ramieniu, podszedł do chłopca i uścisnął mu rękę. – Byłeś bardzo dzielny, Percy.

Chłopak natychmiast się rozpogodził.

– Dziękuję!

Kapitan usiadł na chwilę obok niego, Carol-Ann zaś zapytała męża:

– Co będziemy robić, skoro przestaniesz latać?

– Spróbujemy rozkręcić interes, o którym mówiliśmy.

W jej oczach pojawiła się nadzieja, ale pozostały też wątpliwości.

– Myślisz, że stać nas na to?

– Mamy dość pieniędzy, żeby kupić lotnisko, a resztę pożyczymy.

Carol-Ann wyraźnie się ożywiła.

– Będę mogła pracować z tobą? – zapytała. – Prowadziłabym rachunki i odbierałabym telefony, kiedy ty byłbyś zajęty przy samolotach…

Eddie uśmiechnął się i skinął głową.

– Jasne. Przynajmniej do chwili, kiedy urodzi się dziecko.

– To będzie nasze rodzinne przedsięwzięcie.

Wziął ją za rękę. Tym razem nie cofnęła jej, tylko uścisnęła mocno jego dłoń.

* * *

Mervyn wciąż jeszcze tonął w uściskach Nancy, kiedy Diana poklepała go lekko po ramieniu.

Nancy czuła się szczęśliwa dlatego, że żyje i że jest znowu u boku mężczyzny, którego kocha. Czyżby Diana chciała zakłócić te radosne chwile? Opuściła męża bez przekonania i na podstawie jej zachowania można było dojść do wniosku, że żałuje swojej decyzji. Występując w jej obronie Mervyn udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że nie jest mu zupełnie obojętna. Może zacznie go teraz błagać, by pozwolił jej wrócić?

Mervyn odwrócił się i spojrzał na żonę.

– Słucham, Diano? – zapytał z rezerwą.

Twarz miała mokrą od łez, ale malowała się na niej determinacja.

– Czy podasz mi rękę?

Nancy nie była pewna, co to ma oznaczać, a z ostrożnego zachowania Mervyna wysnuła wniosek, że on także nie bardzo wie, co powinien o tym myśleć. Mimo to wyciągnął rękę.

– Oczywiście.

Diana ujęła ją w obie dłonie. Łzy popłynęły obfitym strumieniem. Nancy była pewna, że za chwilę usłyszy: „Spróbujmy jeszcze raz”, lecz Diana powiedziała coś zupełnie innego.

– Powodzenia, Mervyn. Życzę ci wiele szczęścia.

– Dziękuję – odparł poważnie. – Tobie życzę tego samego.

Dopiero teraz Nancy zrozumiała, że tych dwoje ludzi właśnie przebaczyło sobie ból, który sobie nawzajem zadali. Nie zmieniło to ich decyzji o rozstaniu, ale przynajmniej mogli rozstać się jak przyjaciele.

– Może i my podamy sobie dłonie? – zapytała tknięta nagłym impulsem.

Diana wahała się tylko przez ułamek sekundy.

– Oczywiście. – Podały sobie ręce. – Powodzenia.

– Nawzajem.

Diana odwróciła się i odeszła do swojej kabiny.

– A co będzie z nami? – zapytał Mervyn. – Co zrobimy?

Nancy uświadomiła sobie, że nie zdążyła jeszcze poinformować go o swojej decyzji.

– Zostanę dyrektorem europejskiego oddziału firmy Nata Ridgewaya.

Mervyn nawet nie starał się ukryć zdziwienia.

– Kiedy zdążył ci zaproponować tę posadę?

– Jeszcze nie zaproponował, ale zrobi to, jestem tego pewna – odparła i roześmiała się radośnie.

Nagle do jej uszu dotarł warkot silnika. Nie był to żaden z wielkich silników Clippera, lecz inny, znacznie mniejszy. Spojrzała przez okno, myśląc, że może zjawił się kuter Marynarki Wojennej. Jednak ku swemu zdumieniu ujrzała łódź gangsterów oddalającą się szybko od Clippera.

Kto nią kierował?

* * *

Margaret pchnęła do oporu manetkę gazu i zakręciła kołem sterowym. Zimny morski wiatr rozwiewał jej włosy.

– Jestem wolna! – wykrzyknęła. – Nareszcie wolna!

Ona i Harry niemal jednocześnie wpadli na ten sam pomysł. Stali w przejściu między fotelami zastanawiając się, co począć, kiedy po schodkach zszedł Eddie Deakin, prowadząc przed sobą sternika łodzi. Umieścił go w kabinie numer jeden razem z Lutherem.

Pasażerowie i załoga byli zbyt zajęci świętowaniem zwycięstwa nad gangsterami, by zauważyć, jak Margaret i Harry przechodzą na pokład łodzi. Silnik pracował na wolnych obrotach. Harry zrzucił cumy, Margaret zaś błyskawicznie zaznajomiła się z urządzeniami sterowniczymi, które bardzo przypominały te znane jej z jachtu ojca. Po kilkunastu sekundach byli już daleko od Clippera.

Miała poważne wątpliwości, czy komuś będzie się chciało ich ścigać. Wezwany przez inżyniera kuter poszukiwał energicznie niemieckiego okrętu podwodnego i raczej nie przerwałby tego zajęcia tylko po to, by schwytać człowieka, który ukradł w Londynie parę spinek do mankietów. Kiedy natomiast na pokładzie samolotu znajdzie się policja, zajmie się śledztwem w sprawie morderstwa, porwania i piractwa; minie sporo czasu, zanim zainteresują się losem Harry'ego.

Harry znalazł w kabinie kilka map.

– Prawie wszystkie przedstawiają zatokę o nazwie Blacks Harbour – oznajmił przejrzawszy je pobieżnie. – To chyba gdzieś niedaleko, dokładnie na granicy między Stanami i Kanadą. Myślę, że powinniśmy kierować się na stronę kanadyjską. – Po chwili zaś dodał: – Jakieś sto kilometrów na północ stąd jest miasteczko St. John. Dochodzi tam linia kolejowa. Czy płyniemy na północ?

Margaret zerknęła na kompas.

– Mniej więcej.

– Co prawda nie mam pojęcia o morskiej nawigacji, ale jeśli nie oddalimy się za bardzo od brzegu, powinniśmy trafić na miejsce. Myślę, że będziemy tam o zmroku.

Uśmiechnęła się do niego.

Harry złożył mapy i stanął przy kole sterowym, przyglądając się jej uważnie.

– Co się stało? – zapytała.

Potrząsnął z niedowierzaniem głową.

– Jesteś taka piękna… A w dodatku mnie lubisz!

Parsknęła śmiechem.

– Każdy by cię polubił, kto by cię choć trochę poznał.

Objął ją w talii.

– To wspaniałe uczucie płynąć po morzu z taką dziewczyną u boku. Moja mama zawsze mawiała, że urodziłem się w czepku. Chyba miała rację, prawda?

– Co zrobimy, kiedy dotrzemy do tego St. John? – zapytała Margaret.

– Zostawimy łódź na plaży, pójdziemy do miasta, wynajmiemy na noc pokój w hotelu, a rano wsiądziemy do pierwszego pociągu.

– Nie bardzo wiem, skąd weźmiemy na to pieniądze…

– Tak, to jest pewien problem. Mam tylko parę funtów, a będziemy musieli płacić za hotele, bilety, nowe ubrania…

– Szkoda, że nie wzięłam swojej walizeczki tak jak ty.

Harry zrobił chytrą minę.

– To nie moja walizka, tylko Luthera.

Spojrzała na niego ze zdumieniem.

– Po co zabrałeś nie swoją walizkę?

– Ponieważ jest w niej sto tysięcy dolarów! – odparł i wybuchnął gromkim śmiechem.

OD AUTORA

Złoty wiek łodzi latających trwał bardzo krótko.

Zbudowano tylko dwanaście egzemplarzy boeinga 314 – sześć pierwszego modelu, a sześć nieco udoskonalonej wersji oznaczonej symbolem B -314A. Wraz z wybuchem wojny dziewięć z nich przekazano siłom zbrojnym USA. Jedna z tych maszyn, „Dixie Clipper”, w styczniu 1943 roku wiozła prezydenta Roosevelta na konferencję w Casablance. Inna, „Yankee Clipper”, w lutym tego samego roku roztrzaskała się w Lizbonie. Wypadek pociągnął za sobą dwadzieścia dziewięć ofiar śmiertelnych i był jedynym w historii tego modelu samolotu.

Trzy maszyny, których linie Pan American nie przekazały lotnictwu wojskowemu, trafiły do rąk Brytyjczyków i również były wykorzystywane do przewożenia przez Atlantyk różnych ważnych osobistości. Dwiema z nich – „Berwickiem” i „Bristolem” – latał Winston Churchill.

Zaletą łodzi latających było to, że nie potrzebowały bardzo kosztownych, długich betonowych pasów startowych. Jednak podczas wojny w wielu częściach świata zbudowano właśnie takie pasy, dostosowane do wymagań ciężkich bombowców, i tym samym ta cecha hydroplanów przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.

Po wojnie eksploatacja B -314 okazała się nieopłacalna i samoloty jeden po drugim były kierowane do kasacji.

Nie ocalał ani jeden.

PODZIĘKOWANIA

Dziękuję wielu osobom i instytucjom, które pomogły mi w pracy nad tą książką, a szczególnie:

W Nowym Jorku: liniom Pan American i kierowniczce ich archiwum, pani Liwie Chiu;

W Londynie: lordowi Willisowi;

W Manchesterze: Chrisowi Makepeace'owi;

W Southampton: Rayowi Faceyowi z Associated British Ports i Ianowi Sinclairowi z bazy RAF Hythe.

W Foynes: Margaret O'Shaughnessy z Muzeum Łodzi Latających;

W Botwood: Tipowi Evansowi z Muzeum Historycznego Botwood i wszystkim mieszkańcom miasta;

W Shediac: Nedowi Belliveau i jego rodzinie oraz Charlesowi Allainowi z Moncton Museum;

Byłym członkom załóg Pan American i innym osobom, które latały Clipperem: Madeline Cuniff, Bobowi Fordyce'owi, Lew Lindseyowi, Jimowi McLeodowi, Statesowi Meadowi, Rogerowi Wolinowi i Stanowi Zedalisowi;

Oraz Danowi Starerowi i Pam Mendez za to, że pomogli mi trafić do nich wszystkich.