– Jakoś nie myślałaś o swojej reputacji, kiedy leciałaś moim samolotem.
– Ale to nie oznaczało konieczności wspólnego spędzenia nocy! – Żałowała, że nie może mu pomóc; w uporze, z jakim dążył do odzyskania pięknej żony, było coś wzruszającego. – Naprawdę ogromnie mi przykro, Mervyn. W moim wieku po prostu nie mogę sobie pozwolić na to, żeby stać się przyczyną skandalu.
– Posłuchaj, wszystkiego się dowiedziałem. Ten apartament właściwie niczym się nie różni od pozostałej części samolotu. Są tam dwie oddzielne koje. Jeśli na noc zostawimy otwarte drzwi, będziemy dokładnie w takiej samej sytuacji jak dwoje zupełnie obcych pasażerów, którym przyszło spać w sąsiadujących ze sobą łóżkach.
– Ale pomyśl, co powiedzą ludzie!
– A kim się tak bardzo przejmujesz? Przecież nie masz męża, który mógłby poczuć się urażony, a twoi rodzice nie żyją. Kogo obchodzi, co robisz?
Kiedy czegoś chce, potrafi być brutalnie bezpośredni – pomyślała.
– Mam dwóch dwudziestoletnich synów – zaprotestowała.
– Na pewno uznają to za wspaniały kawał.
Choć niechętnie, musiała jednak przyznać mu rację.
– Poza tym, obawiam się reakcji mojego środowiska. Taka rzecz na pewno rozniesie się lotem błyskawicy.
– Posłuchaj: kiedy przyszłaś do mnie na lotnisku pod Manchesterem, byłaś zdesperowana. Znalazłaś się w poważnych opałach, ja zaś uratowałem ci skórę. Teraz ja jestem zdesperowany. Chyba to widać, prawda?
– Owszem.
– Jestem w kłopotach i proszę cię o pomoc. To ostatnia szansa na ocalenie mojego małżeństwa. Wszystko w twoich rękach. Pomogłem ci, więc teraz ty pomóż mi. Ryzykujesz tylko paroma plotkami i niewielkim skandalem, a to jeszcze nikogo nie zabiło. Proszę cię, Nancy!
Pomyślała o tym „drobnym” skandalu. Czy to naprawdę będzie miało jakieś znaczenie, jeśli pewna czterdziestoletnia wdowa pozwoli sobie w swoje urodziny na trochę swobody? Tak jak powiedział Mervyn, to na pewno jej nie zabije, i chyba nawet nie zaszkodzi jej reputacji. Dostojne matrony uznają ją za „łatwą”, ale rówieśnicy będą prawdopodobnie podziwiać jej odwagę. Przecież nikt nie myśli, że jestem jeszcze dziewicą – pomyślała.
Spojrzała na zaciętą w bolesnym, upartym grymasie twarz Mervyna i poczuła dla niego ogromne współczucie. Do diabła z opinią środowiska.
Ten człowiek cierpi. Pomógł mi wtedy, kiedy tego potrzebowałam. Bez niego nie dotarłabym tutaj. Ma rację: jestem jego dłużniczką.
– Pomożesz mi, Nancy? – zapytał błagalnym tonem. – Proszę!
Wzięła głęboki oddech.
– Tak, do licha! – odparła.
ROZDZIAŁ 13
Europa pożegnała Harry'ego Marksa widokiem białej latarni morskiej wznoszącej się dumnie na północnym, urwistym skraju ujścia rzeki Shannon, nad rozbijającymi się z piekielnym hukiem o skaliste wybrzeże falami Oceanu Atlantyckiego. Kilka minut później stracił z oczu ostatni skrawek lądu; gdziekolwiek spojrzał, wszędzie roztaczało się bezkresne morze.
Kiedy dotrę do Ameryki, będę już bogaty – pomyślał.
Przebywanie w bliskim sąsiedztwie słynnego Kompletu Delhijskiego było tak kuszące, że aż zmysłowo pociągające. Gdzieś na pokładzie tego samolotu, nie dalej niż kilka metrów od niego, leżały klejnoty warte prawdziwą fortunę. Świerzbiły go palce, by ich dotknąć.
Za zestaw wartości miliona dolarów mógł dostać od pasera co najmniej sto tysięcy. Kupię sobie samochód i ładne mieszkanko albo może nawet wiejski domek z kortem tenisowym. Albo wsadzę wszystko do banku i będę żył z procentów. Stanę się gogusiem z własnymi pieniędzmi! – marzył.
Ale najpierw musiał zdobyć te klejnoty.
Lady Oxenford nie miała ich na sobie, co oznaczało, że musiały znajdować się w jednym z dwóch miejsc: w bagażu osobistym tutaj, w kabinie, albo w jednej z waliz lub kufrów umieszczonych w lukach bagażowych. Na jej miejscu starałbym się mieć go w zasięgu ręki – pomyślał Harry. – Bałbym się stracić go z oczu. – Nie był jednak w stanie stwierdzić, czy lady Oxenford myślała tak samo.
Zacznie od sprawdzenia bagażu osobistego. Spod jej fotela wystawał skraj kosztownej skórzanej walizeczki z metalowymi okuciami. Tylko jak dostać się do środka? Może w nocy, kiedy wszyscy pójdą spać, nadarzy się jakaś okazja.
Na pewno uda mu się coś wymyślić. Oczywiście wiązało się z tym znaczne ryzyko; zabawa w złodzieja nie należała do najbezpieczniejszych. Jednak do tej pory zawsze udawało mu się wynieść cało skórę, nawet wtedy, kiedy sytuacja wydawała się zupełnie beznadziejna. Nie dalej niż poprzedniego wieczoru przychwycono go niemal na gorącym uczynku, z kradzionymi spinkami w kieszeni. Spędził noc w więzieniu, a teraz jakby nigdy nic leciał do Nowego Jorku Clipperem Pan American. Szczęście? To za mało powiedziane!
Słyszał kiedyś dowcip o człowieku, który wyskoczył z dziesiątego piętra, a kiedy przelatywał obok piątego, usłyszano, jak powiedział: „Na razie wszystko w porządku.” To jednak nie był dowcip o nim.
Steward przyniósł kartę dań oraz zaproponował drinka. Harry'emu wcale nie chciało się pić, lecz mimo to zamówił kieliszek szampana, gdyż wydawało mu się, że właśnie tego się od niego oczekuje:
To dopiero życie, chłoptasiu! – westchnął w duchu. Uniesienie spowodowane faktem przebywania na pokładzie najbardziej luksusowego samolotu na świecie walczyło w nim o lepsze z niepokojem przed lotem przez Atlantyk, ale kiedy pojawił się szampan, uniesienie zwyciężyło.
Zdziwiło go niezmiernie, że menu jest po angielsku. Czyżby Amerykanie nie wiedzieli o tym, że wszystkie eleganckie karty dań powinny być po francusku? A może byli zbyt rozsądni, żeby bawić się w drukowanie menu w obcych językach? Zanosiło się na to, iż spodoba mu się w tej Ameryce.
Steward poinformował pasażerów, że kolacja będzie podawana w trzech turach, jako że w jadalni mieści się jednorazowo tylko czternaście osób.
– Życzy pan sobie jeść o szóstej, siódmej trzydzieści czy o dziewiątej, panie Vandenpost?
Harry natychmiast zorientował się, że oto stanął przed ogromną szansą. Jeśli rodzina Oxenford pójdzie na kolację wcześniej lub później od niego, być może uda mu się zostać samemu w kabinie. Ale którą turę wybiorą? W myślach sklął stewarda za to, że zaczął akurat od niego. Brytyjski kelner odruchowo zapytałby najpierw bardziej utytułowanych gości, ten demokratyczny Amerykanin natomiast kierował się zapewne tylko numerami miejsc. Będzie musiał zgadywać i lepiej, żeby się nie pomylił.
– Niech się zastanowię… – mruknął, by zyskać na czasie. Z jego dotychczasowych doświadczeń wynikało, że zamożni ludzie spożywali posiłki później niż ubodzy. Jeżeli robotnik jadł śniadanie o siódmej, obiad w południe i kolację o piątej, to w domu, dajmy na to, lorda śniadanie podawano o dziewiątej, obiad o drugiej, a kolację około ósmej trzydzieści. Należało przypuszczać, iż rodzina Oxenford hołduje podobnym zwyczajom, więc Harry wybrał pierwszą turę.
– Jestem trochę głodny, więc zjem o szóstej – powiedział.
Steward zwrócił się do lorda Oxenford, a Harry wstrzymał oddech.
– Myślę, że o dziewiątej – powiedział ojciec Margaret.
Harry z trudem ukrył uśmiech zadowolenia.
– To za późno dla Percy'ego – odezwała się lady Oxenford. – Wolałabym trochę wcześniej.
W porządku, byle nie za wcześnie! – pomyślał z niepokojem Harry.
– W takim razie wpół do ósmej – rozstrzygnął sprawę lord Oxenford.
Harry nie posiadał się z zadowolenia. Uczynił znaczny krok w kierunku Kompletu Delhijskiego.
Steward czekał już tylko na odpowiedź wyglądającego na policjanta mężczyzny w czerwonej kamizelce, który przedstawił się współpasażerom jako Clive Membury. Powiedz „siódma trzydzieści” i zostaw mnie samego w kabinie – błagał go w myślach Harry. Jednak ku jego rozczarowaniu Membury nie był głodny i wybrał godzinę dziewiątą.
Co za pech – jęknął Harry w duchu. Membury zostanie w kabinie kiedy rodzina Oxenford pójdzie na kolację. Może wyjdzie choć na chwilę? Zachowywał się dość niespokojnie, często wstawał i poprawiał się w fotelu. Jednak jeśli nie wyjdzie z własnej woli, Harry będzie musiał znaleźć jakiś sposób, żeby się go pozbyć. Byłoby to bardzo proste, gdyby nie to, że znajdowali się na pokładzie samolotu. W normalnych warunkach wystarczyłoby powiedzieć, że ktoś prosi go do drugiego pokoju, że jest do niego telefon albo że po ulicy przechadza się naga kobieta. Tutaj jednak sprawa przedstawiała się znacznie poważniej.
– Panie Vandenpost, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, przy posiłku będą panu towarzyszyć nawigator i inżynier pokładowy – powiedział steward.
– Bardzo proszę – odparł Harry. Z przyjemnością porozmawia z kimś z załogi.
Lord Oxenford zamówił kolejną whisky. Ten to dopiero ma spust, jak by powiedzieli Irlandczycy. Jego żona była blada i milcząca. Trzymała w dłoniach książkę, lecz ani razu nie przewróciła kartki. Sprawiała wrażenie bardzo przygnębionej.
Percy poszedł na przód maszyny, by porozmawiać z członkami załogi, Margaret zaś usiadła po drugiej stronie przejścia, obok Harry ego. Wyczuł zapach jej perfum i rozpoznał „Toscę”. Zdjęła płaszcz, dzięki czemu przekonał się, że odziedziczyła figurę po matce: była dość wysoka, o szerokich ramionach, obfitych piersiach i długich nogach. Strój, jaki miała na sobie, choć na pewno kosztowny, nie dodawał jej wdzięku. Harry wyobraził ją sobie w długiej wieczorowej sukni z głębokim dekoltem, z zebranymi do góry rudymi włosami i odsłoniętą długą szyją, na której tle znakomicie prezentowałyby się klipsy w kształcie wydłużonych kropli, najlepiej autorstwa Louisa Cartiera z jego okresu indyjskiego… Wyglądałaby olśniewająco. Jednak nie ulegało wątpliwości, że ona sama nie widziała się w takiej roli. Krępowało ją to, że jest zamożną arystokratką, w związku z czym ubierała się jak żona pastora.