Выбрать главу

– Wszyscy chłopcy tak dobrze znają się na tych różnych technicznych sprawach… – mruknęła lady Oxenford.

Margaret ogromnie irytowało, kiedy matka udawała głupią. „Pamiętaj, kochanie, że mężczyźni nie lubią zbyt mądrych dziewcząt”, usłyszała kiedyś od niej. Margaret nie zgadzała się z nią, ale zachowała to dla siebie. Jej zdaniem głupi mężczyźni lubili głupie kobiety, mądrzy zaś – mądre.

Od strony sąsiedniego stolika dotarły do niej podniesione głosy. Baron Gabon i Carl Hartmann sprzeczali się o coś, podczas gdy współbiesiadnicy przyglądali im się w milczeniu. Uświadomiła sobie, że za każdym razem, kiedy widziała profesora i barona, byli pogrążeni w zażartej dyskusji. Może nie było w tym nic dziwnego; widocznie obcując z jednym z najwybitniejszych umysłów świata nie sposób było prowadzić normalnej rozmowy. Kilkakrotnie usłyszała słowo „Palestyna”. Zerknęła z niepokojem na ojca; on także to usłyszał i sprawiał wrażenie coraz bardziej zirytowanego. Jednak zanim zdołał zareagować, Margaret powiedziała:

– Podobno mamy przelatywać przez sztorm. Będzie trochę trzęsło.

– Skąd wiesz? – zapytał Percy z zazdrością w głosie; to on był tu ekspertem, nie jego siostra.

– Harry mi powiedział.

– A skąd on wie?

– Jadł kolację z inżynierem pokładowym i nawigatorem.

– Wcale się nie boję – oświadczył Percy głosem, który sugerował jednak, że się boi, i to bardzo.

Margaret do tej pory jakoś nie przyszło do głowy obawiać się sztormu. Może będzie im trochę niewygodnie, ale chyba samolotowi nie groziło żadne niebezpieczeństwo?

Ojciec opróżnił kieliszek i zrzędliwym tonem zażądał od stewarda więcej wina. Czyżby on także bał się sztormu? Zauważyła, że pije więcej niż zazwyczaj. Miał nabiegłą krwią twarz i wytrzeszczone oczy. Czy to strach, czy zdenerwowanie wywołane buntem Elizabeth?

– Margaret, powinnaś trochę porozmawiać z tym miłym panem Memburym – powiedziała matka.

Margaret bardzo się zdziwiła.

– Dlaczego? Przecież dał wyraźnie do zrozumienia, że chce, by zostawić go w spokoju.

– Moim zdaniem jest po prostu nieśmiały.

Okazywanie współczucia nieśmiałym ludziom było zupełnie niepodobne do matki, szczególnie jeśli, tak jak ów pan Membury, bez wątpienia należeli do klasy średniej.

– Wyduś to z siebie, mamo. O co ci naprawdę chodzi?

– Po prostu nie życzę sobie, żebyś spędziła całą podróż flirtując z panem Vandenpostem.

Było to dokładnie to, co zamierzała zrobić Margaret.

– A dlaczego, jeśli wolno spytać?

– Cóż, jest w twoim wieku, jak może zauważyłaś, więc raczej nie powinien sobie zbyt wiele wyobrażać.

– Nie mam nic przeciwko temu, żeby wyobrażał sobie jak najwięcej. Jest szalenie przystojny.

– Nie, kochanie – stwierdziła stanowczo matka. – Wydaje mi się, że nie należy zupełnie do nas.

Innymi słowy uważała, że Harry nie należy do klasy wyższej. Jak większość cudzoziemców wżenionych w arystokratyczne rodziny, matka przewyższała pod względem snobizmu nawet rdzennych Brytyjczyków. Poza tym, nie dała się do końca oszukać Harry'emu udającemu zamożnego młodego Amerykanina. Jej wyczucie było nieomylne.

– Ale przecież sama powiedziałaś, że znasz Vandenpostów z Filadelfii?

– Owszem, lecz teraz jestem niemal pewna, że nie pochodzi z tej rodziny.

– Powinnam darzyć go jeszcze większymi względami choćby po to, żeby ukarać cię za twój snobizm, mamo.

– Tu nie chodzi o snobizm, kochanie, tylko o pochodzenie. Snobizm jest szalenie wulgarny.

Margaret zrezygnowała z dalszej dyskusji. Zbroi wyższości, w jaką zakuła się matka, nie imał się żaden oręż. Próby przekonywania nie miały żadnego sensu. Mimo to nie miała najmniejszego zamiaru zastosować się do jej życzenia; Harry był stanowczo zbyt interesujący.

– Ciekawe, kim jest ten pan Membury? – odezwał się Percy. – Podoba mi się jego czerwona kamizelka. Nie wygląda na kogoś, kto często lata przez Atlantyk.

– Przypuszczam, że jest jakimś funkcjonariuszem państwowym – powiedziała matka.

Rzeczywiście wygląda na kogoś takiego – pomyślała Margaret. – Mama ma bystre oko.

– Może pracuje dla linii lotniczych – zauważył ojciec.

– Moim zdaniem ma raczej coś wspólnego ze służbą publiczną – odparła matka.

Stewardzi przynieśli główne danie. Lady Oxenford podziękowała za filet mignon.

– Nie jadam smażonych potraw – poinformowała Nicky'ego. – Proszę mi przynieść trochę selera i kawior.

– Musimy mieć własne państwo! – stwierdził przy sąsiednim stoliku baron Gabon. – To jedyne rozwiązanie.

– Ale przecież sam przyznałeś, że to będzie musiało być państwo zmilitaryzowane… – zauważył Carl Hartmann.

– W celu obrony przed wrogimi sąsiadami.

– Czyli zgadzasz się, że będzie się w nim dyskryminowało Arabów, a faworyzowało Żydów – ale przecież jeśli połączymy militaryzm i rasizm, to otrzymamy faszyzm, przeciwko któremu podobno walczysz!

– Cii, nie tak głośno! – syknął baron Gabon i obaj zniżyli głosy.

W normalnych okolicznościach Margaret bardzo zainteresowałby przedmiot ich sporu; ona także często rozmawiała na ten temat z Ianem. Zdania socjalistów w kwestii Palestyny były podzielone: niektórzy twierdzili, iż oto wreszcie nadarza się okazja stworzenia idealnego państwa, inni zaś utrzymywali, że ziemie te należą do zamieszkujących je już ludzi i nie mogą być „przekazane” Żydom, tak samo jak nie mogły być im przekazane Irlandia, Hongkong czy Teksas. Okoliczność, że tak wielu spośród socjalistów było Żydami, jeszcze bardziej komplikowała cały problem.

Teraz jednak modliła się w duchu o to, żeby Gabon i Hartmann okiełznali nieco temperamenty, by ich wypowiedzi nie dotarły do uszu ojca.

– Nie wiedziałem, że podróżujemy w towarzystwie zgrai Żydów – powiedział głośno lord Oxenford.

– Aj, waj! – cmoknął Percy.

Margaret skierowała na ojca spojrzenie przepełnione odrazą. Kiedyś jego polityczna filozofia zdawała się mieć znacznie więcej sensu. Gdy mnóstwo zdolnych do pracy ludzi nie mogło znaleźć zatrudnienia i przymierało głodem, twierdzenia, że zarówno kapitalizm, jak i socjalizm zawiodły na całej linii oraz że demokracja nie jest w stanie uczynić nic, by pomóc zwykłemu człowiekowi, brzmiały odważnie i przekonująco. W idei wszechmocnego państwa kierującego wszystkimi dziedzinami życia pod przewodem dyktatora – dobroczyńcy było coś niezmiernie atrakcyjnego. Teraz jednak te świetlane ideały i śmiałe programy uległy degeneracji, przeistaczając się w bezmyślną bigoterię. Kiedy w znajdującym się w domowej bibliotece egzemplarzu „Hamleta” znalazła wers: „Tu leży wielki umysł stoczon przez robaki!” – natychmiast pomyślała o swoim ojcu.

Odniosła wrażenie, iż dwaj mężczyźni nie usłyszeli zaczepnej uwagi, gdyż byli bardzo pochłonięci rozmową, a w dodatku ojciec siedział odwrócony do nich plecami.

– Jak myślicie, o której powinniśmy położyć się spać? – zapytała, pragnąc skierować jego uwagę na inny temat.

– Ja chciałbym jak najszybciej – oświadczył Percy. Było to do niego zupełnie niepodobne, ale wiązało się zapewne z chęcią doznania dreszczyku emocji, jaki towarzyszył szykowaniu się do snu na pokładzie lecącego samolotu.

– Pójdziemy spać o tej godzinie, co zwykle – powiedziała matka.

– Ale według jakiego czasu? – chciał wiedzieć Percy. – Czy mam iść do łóżka o dziesiątej trzydzieści brytyjskiego czasu letniego, czy o dziesiątej trzydzieści czasu nowofundlandzkiego?

– Ameryka jest rasistowska! – wykrzyknął baron Gabon. – Tak samo Francja, Anglia i Związek Sowiecki. To wszystko są państwa rasistowskie!

– Na litość boską! – warknął ojciec.

– Wpół do dziesiątej będzie chyba najrozsądniej – powiedziała Margaret.

Percy natychmiast zwrócił uwagę na rym.

– Wolę umrzeć niż żyć, jeśli o tej godzinie mam już w łóżku być – odparł.

Jako dzieci często zabawiali się w ten sposób.

– W kwadrans później zrobi się dużo luźniej – przyłączyła się matka.

– Za dziesięć dziesiąta nie śpi ten, kto sprząta.

– Nim minie jedenasta, chrapie cała hałastra.

– Twoja kolej, tato – powiedział Percy.

Zapadła cisza. W dawnych czasach, kiedy jeszcze nie był taki porywczy i zgorzkniały, ojciec nieraz włączał się do gry. Margaret przez chwilę myślała, że teraz również tak uczyni, gdyż jego twarz jakby trochę złagodniała…

– W takim razie, po co nam jeszcze jedno rasistowskie państwo? – zapytał Hartmann.

To była kropla, która przepełniła czarę. Lord Oxenford odwrócił się gwałtownie na krześle i zanim ktoś zdążył go powstrzymać, powiedział głośno:

– Nikogo tutaj nie interesują poglądy dwóch odrażających Żydów!

Hartmann i Gabon spojrzeli na niego ze zdumieniem.

Margaret poczuła, jak na jej twarz wypełza szkarłatny rumieniec. Ojciec wypowiedział swoją uwagę tak donośnym głosem, że wszyscy ją usłyszeli. Rozmowy ucichły i w jadalni zapanowała całkowita cisza. Marzyła o tym, by schować się w mysiej dziurze. Na myśl o tym, że każda z patrzących teraz na nią nieznajomych osób wie o tym, że ona, Margaret, jest córką tego grubiańskiego, podpitego idioty siedzącego naprzeciwko niej, robiło jej się słabo ze wstydu. Z wyrazu twarzy Nicky ego domyśliła się, że jest mu jej żal, w związku z czym poczuła się jeszcze gorzej.

Baron Gabon zbladł jak ściana. Przez chwilę wydawało się, że odpowie na zaczepkę, ale w końcu zmienił zamiar i odwrócił spojrzenie. Hartmann tylko uśmiechnął się z goryczą; Margaret doszła do wniosku, że dla niego, który wiele lat spędził w nazistowskich Niemczech, tego rodzaju zniewaga musiała wydawać się wręcz błahostką.