Выбрать главу

– Proszę za mną – powiedział Eddie.

Przechodząc ponownie przez kabinę numer trzy Eddie napotkał spojrzenie Toma Luthera. W tym samym momencie doznał olśnienia.

Luther miał za zadanie uwolnić Frankiego Gordina.

To odkrycie tak nim wstrząsnęło, że stanął jak wryty, w wyniku czego Field wpadł z rozpędu na niego.

Luther wpatrywał się w niego z przerażeniem, obawiając się zapewne, iż Eddie postanowił go zdemaskować.

– Przepraszam pana – bąknął Eddie do Ollisa Fielda, po czym ruszył przed siebie.

Elementy łamigłówki układały się powoli w logiczną całość. Gordino został zmuszony do opuszczenia Stanów, ale FBI wytropiło go w Wielkiej Brytanii i uzyskało zgodę na ekstradycję. Postanowiono sprowadzić go z powrotem samolotem. W jakiś sposób dowiedzieli się o tym jego wspólnicy, którzy postanowili odbić go z rąk władz.

Deakin miał doprowadzić do wodowania Clippera u wybrzeży stanu Maine, gdzie będzie już czekała szybka łódź, by zabrać Gordina z pokładu samolotu. Kilka minut później przestępca znajdzie się na brzegu, być może na terytorium Kanady, wsiądzie do samochodu i odjedzie do bezpiecznej kryjówki, wymykając się sprawiedliwości – dzięki Eddiemu Deakinowi.

Prowadząc Fielda w górę po spiralnych schodkach Eddie poczuł wielką ulgę, że wreszcie zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi, a jednocześnie wcale nie mniejsze przerażenie, gdyż stało się dla niego jasne, że po to, by uratować żonę, musi dopomóc w ucieczce groźnemu przestępcy.

– Kapitanie, to jest pan Field – powiedział.

Kapitan Baker, w kompletnym umundurowaniu, siedział przy stoliku w głębi kabiny, trzymając w dłoni depeszę. Podniósł wzrok na Fielda, ale nie poprosił go, by usiadł.

– Otrzymałem wiadomość dla pana… od FBI – oznajmił.

Field wyciągnął rękę po depeszę, lecz Baker nie podał mu jej.

– Czy jest pan agentem FBI? – zapytał kapitan.

– Tak.

– Czy wykonuje pan w tej chwili obowiązki służbowe?

– Owszem.

– Na czym one polegają?

– Nie wydaje mi się, żeby musiał pan to wiedzieć, kapitanie. Proszę oddać mi tę depeszę. Sam pan powiedział, że jest przeznaczona dla mnie, nie dla pana.

– Ja jestem tutaj dowódcą i sam decyduję, o czym muszę wiedzieć. Proszę się ze mną nie sprzeczać, panie Field, tylko robić to, o co pana proszę.

Eddie przyglądał się agentowi. Był to blady człowiek o łysej czaszce i jasnoniebieskich oczach, sprawiający wrażenie bardzo zmęczonego. Odznaczał się wysokim wzrostem; kiedyś zapewne był atletycznie zbudowany, teraz jednak garbił się i na pewno nie imponował tężyzną fizyczną. Wyglądał raczej na kogoś aroganckiego niż odważnego. Ocena Deakina okazała się trafna, gdyż wobec zdecydowanej postawy kapitana Field natychmiast zrezygnował z oporu.

– Eskortuję do Stanów Zjednoczonych wydalonego z Wielkiej Brytanii przestępcę – oświadczył. – Nazywa się Frank Gordon.

– Znany również jako Frankie Gordino?

– Zgadza się.

– Informuję pana, iż stanowczo protestuję przeciwko wprowadzeniu na pokład samolotu groźnego przestępcy bez mojej wiedzy i zgody.

– Skoro zna pan jego prawdziwe nazwisko, to zapewne wie pan także, czym się zajmuje. Pracuje dla Raymonda Patriarki, odpowiedzialnego za liczne napady z bronią w ręku, wymuszenia okupu, lichwiarstwo, prowadzenie nielegalnego hazardu oraz prostytucję na obszarze od Rhode Island do Maine. Ray Patriarca został ogłoszony Wrogiem Publicznym Numer Jeden. Gordino pełnił u niego funkcję egzekutora, terroryzując, mordując i torturując niewinnych ludzi. Ze względów bezpieczeństwa nie mogliśmy pana o niczym poinformować.

– Wasze względy bezpieczeństwa są gówno warte! – prychnął Baker. Był bardzo zdenerwowany; Eddie jeszcze nigdy nie słyszał, by zdarzyło mu się zakląć w obecności pasażera. – Gang Patriarki wie o wszystkim.

Wręczył depeszę agentowi FBI.

Field przeczytał ją i poszarzał na twarzy.

– Skąd oni się o tym dowiedzieli, do diabła? – mruknął.

– Muszę wiedzieć, którzy z pasażerów są „wspólnikami wiadomych przestępców” – oświadczył stanowczo kapitan. – Czy rozpoznał pan kogoś na pokładzie?

– Oczywiście, że nie – odparł z irytacją Field. – Gdybym zauważył kogoś podejrzanego, już dawno zawiadomiłbym FBI.

– Jeśli udałoby się zidentyfikować tych ludzi, na najbliższym postoju wysadziłbym ich z samolotu.

Ja ich znam – pomyślał Eddie. – Tom Luther i ja.

– Proszę nadać do FBI kompletną listę pasażerów i załogi – powiedział Ollis Field. – Sprawdzą wszystkich i znajdą tych, o których nam chodzi.

Czy zidentyfikują w ten sposób Luthera? – zaniepokoił się Eddie. Gdyby tak się stało, wszystko ległoby w gruzach. Czy był notowanym przestępcą? I czy rzeczywiście nazywał się Tom Luther? Jeżeli posługiwał się fałszywym nazwiskiem, musiał mieć także podrobiony paszport; dla kogoś, kto współpracował z rekinami przestępczego świata nie powinno stanowić to większego problemu. Chyba nie zapomniał o tym podstawowym środku ostrożności? Wszystko, co robił, było tak świetnie zorganizowane…

– Nie wydaje mi się, żebyśmy musieli brać pod uwagę załogę – warknął Baker.

Field wzruszył ramionami.

– Jak pan sobie życzy. I tak w ciągu minuty dostaniemy od Pan American wszystkie nazwiska.

Jest zupełnie pozbawiony dobrych manier – pomyślał Deakin. – Czy wszyscy agenci FBI wzorują się pod tym względem na Edgarze Hooverze?

Kapitan wręczył listę radiooperatorowi.

– Nadaj to natychmiast, Ben. – A po chwili dodał: – Uwzględnij też załogę.

Ben Thompson usiadł przy konsolecie i zaczął wystukiwać depeszę alfabetem Morse'a.

– Jeszcze jedna sprawa – powiedział kapitan do Ollisa Fielda. – Proszę o pańską broń.

Eddie musiał przyznać, że było to bardzo sprytne posunięcie. On sam jakoś nie wpadł na to, że agent FBI mógł być uzbrojony – ale przecież musiał, skoro eskortował niebezpiecznego przestępcę.

– Stanowczo protes…

– Pasażerowie przebywający na pokładzie samolotu nie mogą mieć przy sobie broni. Od tej reguły nie ma wyjątków. Proszę oddać mi rewolwer.

– A jeżeli odmówię?

– Panowie Deakin i Ashford odbiorą go panu siłą.

Eddiego zaskoczyło to oświadczenie, ale natychmiast wczuł się w rolę i zbliżył się o krok do Fielda. Jack uczynił to samo.

– Jeśli zmusi mnie pan do użycia siły, podczas najbliższego postoju usunę pana z pokładu samolotu i nie zezwolę na to, by kontynuował pan podróż – dodał Baker.

Deakin z podziwem obserwował kapitana, który ani na chwilę nie stracił kontroli nad sytuacją, mimo że jego przeciwnik był uzbrojony. Wyglądało to zupełnie inaczej niż w filmach, gdzie ten, kto miał broń, rozstawiał wszystkich po kątach.

Jak zareaguje Field? Jego zwierzchnicy z pewnością nie pochwalą go za to, że pozwolił się rozbroić, choć z drugiej strony było to na pewno lepsze rozwiązanie niż dać się wysadzić z samolotu.

– Mam pod opieką niebezpiecznego więźnia – powiedział Field. – Muszę mieć broń.

Eddie dostrzegł kątem oka jakieś poruszenie za wpół przymkniętymi drzwiami, prowadzącymi do wieżyczki obserwacyjnej i luków bagażowych.

– Eddie, zabierz mu rewolwer – polecił kapitan Baker.

Eddie sięgnął pod marynarkę Fielda. Agent stał bez ruchu. Deakin odszukał kaburę, rozpiął ją i wyjął rewolwer. Ollis Field nie zaprotestował ani jednym słowem.

Następnie Eddie podszedł szybkim krokiem do drzwi i otworzył je na oścież.

W wąskim korytarzyku stał Percy Oxenford.

Deakin odetchnął z ulgą. Nie wiadomo czemu wyobraził sobie, że ujrzy członków gangu Gordina z gotowymi do strzału pistoletami maszynowymi.

– Skąd się tu wziąłeś, chłopcze? – zapytał kapitan Baker.

– Wszedłem po drabinie, która jest przy damskiej toalecie – wyjaśnił Percy. Z tej samej drogi skorzystał wcześniej Eddie, sprawdzając stan linek sterów kierunkowych. – Potem przecisnąłem się na czworakach przez całą długość samolotu i znalazłem się tutaj.

Eddie zorientował się, że wciąż trzyma w ręku rewolwer Fielda; pośpiesznie schował go do szuflady z mapami.

– Wracaj teraz na swoje miejsce, młody człowieku, i nie opuszczaj go aż do zakończenia lotu – powiedział kapitan. Percy odwrócił się, by ruszyć tą samą drogą, którą przyszedł. – Nie tędy! – syknął Baker. – Schodami.

Percy przemknął z niepewną miną przez kabinę i zbiegł w dół po schodach.

– Jak długo tam stał, Eddie? – zapytał kapitan.

– Nie mam pojęcia. Podejrzewam, że wszystko słyszał.

– A więc możemy pożegnać się z nadzieją, że ta sprawa nie dotrze do pasażerów – zauważył ze znużeniem Baker; Deakin dopiero teraz zaczął rozumieć, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na barkach dowódcy. Jednak kapitan szybko otrząsnął się z ponurego nastroju. – Może pan wracać do swojej kabiny, panie Field. Dziękuję za współpracę. – Ollis Field odwrócił się i wyszedł bez słowa. – A panów zapraszam z powrotem do pracy – zakończył Baker.

Załoga wróciła na stanowiska. Eddie odruchowo sprawdził wskazania zegarów, choć w jego myślach panował zupełny chaos. Zauważył, że zbiorniki w skrzydłach, skąd paliwo trafiało bezpośrednio do silników, są już w znacznej części puste, więc włączył urządzenia pompujące paliwo z głównych zbiorników, umiejscowionych w stabilizatorach. Jednak myślami wracał cały czas do Frankiego Gordina. Frankie zastrzelił człowieka, zgwałcił kobietę i spalił nocny klub, lecz został schwytany i odpowiedziałby za swoje okropne czyny, gdyby nie to, że Eddie Deakin postanowił dopomóc mu w ucieczce. Dzięki niemu gwałciciel i morderca znajdzie się znowu na wolności.

Co gorsza, Gordino niemal na pewno będzie zabijał w dalszym ciągu. Prawdopodobnie nie potrafił nic innego. Niebawem nadejdzie dzień, kiedy Eddie przeczyta w gazecie o jakimś straszliwym przestępstwie – będzie to na przykład morderstwo poprzedzone okrutnym znęcaniem się nad ofiarą albo podpalenie budynku pełnego kobiet i dzieci, albo zbiorowy gwałt na jakiejś dziewczynie, potem zaś okaże się, że policja podejrzewa o dokonanie tej zbrodni gang Patriarki. Eddiego będą wówczas dręczyły pytania, na które nigdy nie pozna odpowiedzi: Czy to zrobił Gordino? Czy jestem za to odpowiedzialny? Czy ci ludzie cierpieli i umarli tylko dlatego, że pomogłem mu uciec?