Diana była oburzona jego podejściem do sprawy i wbrew własnej woli zaczęła bronić Mervyna.
– Nie miał wyboru! – prychnęła ze zniecierpliwieniem. – To jedyne wolne miejsca, jakie zostały w samolocie.
– Powinnaś się cieszyć – ciągnął Mark. – Jeśli się w niej zakocha, może zostawi cię w spokoju.
– Czy nie widzisz, że jestem przygnębiona?
– Widzę, ale nie mam pojęcia dlaczego. Przecież już go nie kochasz, a czasem mówisz o nim tak, jakbyś go wręcz nienawidziła. Odeszłaś od niego. Czemu więc tak bardzo cię obchodzi, z kim będzie spał?
– Nie wiem czemu, ale obchodzi! Czuję się upokorzona!
Mark nie zdobył się na okazanie jej współczucia.
– Kilka godzin temu postanowiłaś do niego wrócić, ale rozzłościł cię, więc zmieniłaś zdanie. Teraz znowu wściekasz się na niego za to, że nie będzie spał z tobą, tylko z kimś innym.
– Ja z nikim nie śpię! – wtrącił się Mervyn.
Mark zignorował go.
– Jesteś pewna, że już go nie kochasz? – zapytał Dianę.
– Postępujesz wstrętnie, pytając mnie teraz o to!
– Wiem, ale mimo to odpowiedz.
– Tak, jestem tego pewna i nienawidzę cię za to, że mogłeś w to wątpić! – odparła Diana, po czym wybuchnęła płaczem.
– W takim razie udowodnij, że naprawdę tak myślisz, i przestań zajmować się tym, gdzie on śpi.
– Nigdy nie byłam dobra w testach! – krzyknęła. – Daj mi spokój z tą swoją przeklętą logiką! To nie kółko dyskusyjne.
– Zgadza się – rozległ się czyjś głos. Cała trójka odwróciła się, by ujrzeć stojącą w drzwiach Nancy Lenehan. W błękitnym jedwabnym szlafroku wyglądała niezwykle atrakcyjnie. – Odnoszę wrażenie, że to moja kabina. Co tu się dzieje, do licha?
ROZDZIAŁ 17
Margaret Oxenford była zdenerwowana i zawstydzona. Nie ulegało dla niej najmniejszej wątpliwości, że pozostali pasażerowie pamiętają okropną scenę w jadalni i są przekonani o tym, iż ona podziela oburzające poglądy swojego ojca. Bała się spojrzeć komukolwiek w twarz.
Harry Marks ocalił resztki jej godności. Postąpił bardzo wielkodusznie, kiedy pomógł jej wstać z miejsca, a następnie podał ramię i wyprowadził z kabiny. Był to drobny gest, pozornie bardzo błahy, ale dla niej miał ogromne znaczenie.
Nie zmieniało to jednak faktu, iż zachowała jedynie część szacunku do samej siebie i żywiła ogromny żal do ojca za to, że przez niego znalazła się w tak wstydliwym położeniu.
Po kolacji w kabinie przez dwie godziny panowało głuche milczenie. Kiedy pogoda zaczęła się wyraźnie psuć, ojciec i matka poszli przebrać się w nocne stroje.
– Może poszlibyśmy ich przeprosić? – zaproponował Percy ku jej zaskoczeniu.
W pierwszym odruchu pomyślała, że będzie to oznaczać kolejną porcję wstydu i upokorzenia.
– Wątpię, czy starczy mi odwagi – odparła.
– Po prostu podejdziemy do barona Gabona i profesora Hartmanna i powiemy, że jest nam przykro z powodu zachowania ojca.
Pomysł, aby choć częściowo naprawić szkody wyrządzone przez ojca, był bardzo kuszący. Chyba poczułaby się po tym trochę lepiej.
– Ojciec będzie wściekły – zauważyła.
– Nie musi o niczym wiedzieć. Poza tym, nic mnie to nie obchodzi. Moim zdaniem kompletnie zdziwaczał. Już się go nie boję.
Margaret była ciekawa, czy tak jest naprawdę. Jako mały chłopiec Percy często powtarzał, że nie boi się ojca, mimo że w rzeczywistości drżał ze strachu przed nim. Ale teraz nie był już małym chłopcem.
Poczuła coś w rodzaju niepokoju na myśl o tym, że Percy mógłby wymknąć się spod kontroli ojca. Tylko ojciec potrafił poskromić jej nieobliczalnego brata. Do czego okaże się zdolny, kiedy zniknie trzymająca go w mocnym uścisku ręka?
– Chodźmy – powiedział Percy. – Zróbmy to od razu. Sprawdziłem, że siedzą w kabinie numer trzy.
Margaret nadal się wahała. Nie mogła zdobyć się na to, by podejść do ludzi, których znieważył ojciec. W ten sposób mogła sprawić im jeszcze więcej bólu. Może woleliby jak najprędzej zapomnieć o tym zdarzeniu? Ale było także całkiem prawdopodobne, iż w głębi duszy zastanawiali się, ilu pasażerów podziela poglądy lorda Oxenford. Chyba przyniesie im ulgę świadomość, że nawet jego własne dzieci potępiają rasistowskie uprzedzenia?
Postanowiła, że jednak to zrobi. Do tej pory często brakowało jej zdecydowania i zazwyczaj bardzo tego żałowała. Wstała, lecz natychmiast musiała chwycić się oparcia fotela, gdyż samolot zataczał się jak pijany.
– W porządku – powiedziała. – Chodźmy.
Drżała z niepokoju, ale ciągłe podskoki maszyny i konieczność balansowania ciałem dla utrzymania równowagi doskonale maskowały jej strach. Ruszyła pierwsza w kierunku kabiny numer trzy.
Gabon i Hartmann siedzieli naprzeciwko siebie po prawej stronie przejścia, patrząc w kierunku ogona. Hartmann był pogrążony w lekturze; zgarbiony, z nisko pochyloną głową, niemal dotykał nosem strony pokrytej skomplikowanymi wzorami matematycznymi. Gabon nic nie robił, tylko wpatrywał się przed siebie znudzonym wzrokiem, więc zobaczył ich pierwszy. Kiedy Margaret zatrzymała się przy nim i chwyciła oparcia jego fotela, wyraźnie zesztywniał, po czym zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem.
– Przyszliśmy, żeby panów przeprosić – powiedziała Margaret.
– Dziwię się, skąd macie tyle tupetu – odparł Gabon nienaganną angielszczyzną, z ledwie uchwytnym śladem francuskiego akcentu.
Margaret liczyła na inne przywitanie, lecz mimo to brnęła dalej.
– Mnie i mojemu bratu jest ogromnie przykro z powodu zaistniałej sytuacji. Powiedziałam już wcześniej panu profesorowi, że darzę go ogromnym podziwem.
Hartmann podniósł głowę znad książki i skinął głową, potwierdzając jej słowa, ale Gabona to bynajmniej nie udobruchało.
– Ludzie tacy jak wy często mówią, że jest im ogromnie przykro z jakiegoś powodu. – Margaret wpatrywała się w podłogę, żałując, że zgodziła się na pomysł Percy'ego. – W Niemczech mieszka mnóstwo kulturalnych, zamożnych obywateli, którym „jest ogromnie przykro” w związku z wydarzeniami, jakie mają tam miejsce. Czy jednak robią cokolwiek, żeby im zapobiec? Czy wy cokolwiek robicie?
Margaret zarumieniła się po uszy. Nie wiedziała, co powiedzieć.
– Daj spokój, Philippe – odezwał się łagodnie Hartmann. – Nie widzisz, jacy są młodzi? – Spojrzał na Margaret. – Przyjmuję wasze przeprosiny i dziękuję za nie.
– O, mój Boże… – szepnęła. – Czyżbym wszystko jeszcze pogorszyła?
– Skądże znowu, moje dziecko – odparł Hartmann. – Udało ci się sporo naprawić. Jestem ci za to bardzo wdzięczny. Mój przyjaciel baron nadal nie posiada się z oburzenia, ale wydaje mi się, że prędzej czy później przyzna mi rację.
– Myślę, że powinniśmy już iść – wykrztusiła niezręcznie Margaret.
Hartmann skinął głową.
– Jeszcze raz gorąco przepraszamy – powiedział Percy, po czym oboje odwrócili się i wyszli.
Kiedy zataczając się dotarli do swojej kabiny, Davy właśnie zabierał się do słania łóżek. Harry gdzieś zniknął; prawdopodobnie poszedł przebrać się do snu. Margaret postanowiła uczynić to samo. Wyjęła spod fotela swoją walizeczkę i poszła do damskiej toalety. W drzwiach minęła się z matką, wyglądającą wręcz olśniewająco w orzechowym szlafroku.
– Dobrej nocy, kochanie – powiedziała lady Oxenford.
Margaret nie odezwała się ani słowem.
W zatłoczonej toalecie przebrała się szybko w bawełnianą koszulę i szlafrok frotte. W porównaniu z lśniącymi jedwabiami i atłasami innych kobiet jej nocny strój wyglądał niezwykle skromnie, ale ona nie zwracała na to uwagi. Okazanie skruchy nie przyniosło jej żadnej ulgi, gdyż musiała przyznać, że baron Gabon miał sporo racji. Rzeczywiście bardzo łatwo było powiedzieć „przepraszam”, a potem natychmiast zapomnieć o całej sprawie.
Po powrocie do kabiny zastała rodziców w łóżkach; z koi ojca dobiegało przytłumione chrapanie. Łóżko Margaret było jeszcze nie rozłożone, więc musiała chwilowo usiąść w saloniku.
Zdawała sobie doskonale sprawę, że istnieje tylko jedna droga wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazła: musi opuścić rodziców i zacząć samodzielne życie. Była teraz zdecydowana bardziej niż kiedykolwiek, by tak uczynić, ale w dalszym ciągu nie zbliżyła się ani o krok do rozwiązania praktycznych problemów pieniędzy, pracy i mieszkania.
Przysiadła się do niej pani Lenehan, ta atrakcyjna kobieta, która zjawiła się na pokładzie samolotu dopiero w Foynes. Miała na sobie czarną koszulę nocną i jasnobłękitny peniuar.
– Chciałam zamówić kieliszek brandy, ale stewardzi są chyba bardzo zajęci – powiedziała. Mimo to nie sprawiała wrażenia mocno zawiedzionej. – Nie sądzisz, że wygląda to jak piżamowe przyjęcie albo nocna zabawa w internacie? – zauważyła, wskazując ruchem ręki innych pasażerów. – Wszyscy biegają w dezabilu.
Margaret nigdy nie uczestniczyła w piżamowym przyjęciu ani nie spała w internacie.
– Tak, to bardzo niezwykłe – odparła tylko. – Zupełnie jakbyśmy należeli do jednej rodziny.
Nancy Lenehan zapięła pas. Najwyraźniej miała ochotę na pogawędkę.
– Trudno zachowywać się dystyngowanie, kiedy jest się w koszuli nocnej. Nawet Frankie Gordino w piżamie wygląda bardzo zabawnie.
W pierwszej chwili Margaret nie była pewna, kogo jej rozmówczyni ma na myśli. Dopiero później przypomniała sobie o podsłuchanej przez Percy ego rozmowie między kapitanem a agentem FBI.
– To ten więzień?
– Tak.
– Nie boi się go pani?
– Chyba nie. Przecież nie zrobi mi nic złego.
– Ale podobno jest mordercą i nie tylko…
– W slumsach zawsze będzie kwitła przestępczość. Gdyby zabrakło Gordina, to samo zrobiłby ktoś inny. Wolałabym, żeby został na swoim miejscu. Hazard i prostytucja istniały już w czasach, kiedy Bóg był jeszcze małym chłopcem, skoro więc nie można ich wykorzenić, to chyba lepiej, żeby były ujęte w jakieś organizacyjne ramy.