Выбрать главу

Margaret była zaszokowana; może to atmosfera panująca w samolocie sprawiała, że ludzie stawali się bardziej otwarci? Poza tym, w mieszanym towarzystwie pani Lenehan z pewnością nie wygłaszałaby tak chętnie swoich poglądów. Kobiety zawsze były bardziej praktyczne, jeśli w pobliżu nie kręcił się żaden mężczyzna. Tak czy inaczej, Margaret słuchała jej z otwartymi ustami.

– Czy nie należałoby dążyć do tego, by przestępczość była raczej zdezorganizowana?

– Oczywiście, że nie. Będąc zorganizowana podlega jednocześnie pewnym ograniczeniom. Każdy gang ma swoje terytorium i nie działa nigdzie poza nim. Nie napadają na ludzi na Piątej Alei i nie ściągają haraczu od Klubu Harwardzkiego, więc po co ich niepokoić?

Margaret nie mogła się tak łatwo z tym pogodzić.

– A co z biednymi ludźmi, których hazard pozbawia środków do życia? Co z dziewczętami tracącymi zdrowie?

– To wcale nie znaczy, że chcę pozostawiać ich własnemu losowi – odparła Nancy Lenehan. Margaret spojrzała na nią uważnie, by upewnić się, czy kobieta nie żartuje. – Posłuchaj: zajmuję się robieniem butów. Tak, właśnie z tego żyję; mam fabrykę obuwia – dodała, widząc zdumienie malujące się na twarzy dziewczyny. – Buty, które produkuję, są tanie i wytrzymują pięć do dziesięciu lat. Jeżeli masz ochotę, możesz kupić jeszcze tańsze, ale za to nic nie warte. Mają tekturowe podeszwy, które przecierają się po dziesięciu dniach. Możesz mi wierzyć albo nie, ale są ludzie, którzy mimo to je kupują! Jeżeli o mnie chodzi, to uważam, że robiąc dobre buty spełniłam swój obowiązek. Skoro ktoś woli mieć gorsze, ja nie mogę na to już nic poradzić, a jeśli ktoś inny wydaje pieniądze na hazard zamiast zjeść porządny obiad, to także nie jest moja sprawa.

– Czy była pani kiedyś biedna? – zapytała Margaret.

Nancy roześmiała się.

– Dobre pytanie. Nie, nie byłam, więc może nie powinnam wypowiadać się na ten temat. Mój dziadek robił buty ręcznie, a ojciec wybudował fabrykę, którą teraz prowadzę. Nic nie wiem o życiu w slumsach. A ty?

– Niewiele, ale wydaje mi się, że istnieją różne przyczyny, dla których ludzie uprawiają hazard, kradną lub sprzedają swoje ciała. Robią to nie dlatego, że są głupi, ale dlatego, że są ofiarami okrutnego systemu.

– Mówisz tak, jakbyś była komunistką – zauważyła bez wrogości Nancy Lenehan.

– Raczej socjalistką – poprawiła ją Margaret.

– W porządku – zgodziła się z zadziwiającą łatwością kobieta. – W przyszłości najprawdopodobniej zmienisz poglądy – każdy je zmienia, w miarę jak się starzeje – ale przynajmniej na początku trzeba być idealistą, bo wtedy jest szansa na poprawę. Nie, nie jestem cyniczna. Uważam, że powinniśmy wyciągać wnioski z naszych doświadczeń, lecz zarazem nie rezygnować z ideałów. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego prawię ci takie kazanie? Być może dlatego, że właśnie dzisiaj kończę czterdzieści lat.

– Wszystkiego najlepszego.

Margaret zwykle okropnie drażnili ludzie mówiący jej protekcjonalnie, że na pewno zmieni zapatrywania, kiedy dorośnie. Zwykle sięgali po ten argument wtedy, kiedy brakowało im innych, bardziej konkretnych, ale wstydzili się do tego przyznać. Jednak pani Lenehan była zupełnie inna.

– A jakie są pani ideały? – zapytała Margaret.

– Po prostu chcę robić dobre buty – odparła, wzruszając ramionami. – Wiem, że to niewiele, ale dla mnie ma to ogromną wartość. Życie ułożyło mi się całkiem nieźle. Mieszkam w pięknym domu, moi synowie mają wszystko, czego potrzebują, wydaję mnóstwo pieniędzy na stroje. Skąd to się wzięło? Stąd, że robię dobre buty. Gdybym produkowała takie z tekturowymi podeszwami, czułabym się jak złodziej. Niczym nie różniłabym się od Frankiego.

– To raczej socjalistyczny punkt widzenia – zauważyła Margaret z uśmiechem.

– Po prostu odziedziczyłam poglądy po ojcu – odparła Nancy z odrobiną melancholii. – A ty skąd wzięłaś swoje? Wiem, że na pewno nie od ojca.

Margaret zarumieniła się.

– A więc słyszała pani o tej awanturze podczas kolacji…

– Widziałam ją na własne oczy.

– Muszę odejść od rodziców.

– Co cię powstrzymuje?

– Mam dopiero dziewiętnaście lat.

– I co z tego? Nawet dziesięciolatki uciekają z domu.

– Ja też spróbowałam, ale wpakowałam się w okropne kłopoty i znalazła mnie policja.

– Łatwo się poddajesz.

Margaret bardzo zależało na tym, by dla pani Lenehan było zupełnie jasne, że to niepowodzenie nie miało nic wspólnego z brakiem odwagi.

– Nie mam własnych pieniędzy i nic nie potrafię. Nie otrzymałam nawet porządnego wykształcenia. Nie wiem, w jaki sposób mogłabym zarobić na życie.

– Moja droga, znajdujesz się w drodze do Ameryki. Większość ludzi, którzy przybyli tam przed tobą, rozporządzała znacznie mniejszym kapitałem, a teraz niektórzy są już milionerami. Potrafisz czytać i pisać po angielsku, jesteś ładna, inteligentna… na pewno bez problemu znalazłabyś pracę. Nawet ja byłabym gotowa cię zatrudnić.

Kiedy Margaret uświadomiła sobie, że oto trafia się jej niepowtarzalna szansa, jej serce wywinęło z radości koziołka.

– Naprawdę? – zapytała. – Naprawdę przyjęłaby mnie pani do pracy?

– Oczywiście.

– A jaką otrzymałabym posadę?

Nancy Lenehan zastanowiła się przez chwilę.

– Na początek umieściłabym cię w dziale sprzedaży. Musiałabyś nalepiać znaczki na koperty, przyrządzać kawę, udzielać informacji przez telefon, zabawiać klientów rozmową. Gdybyś się sprawdziła, wkrótce awansowałabyś na młodszą asystentkę.

– Co to znaczy?

– Że robisz dokładnie to samo, tylko za większe pieniądze.

Margaret wydawało się, że to jakiś nieprawdopodobny sen.

– Mój Boże! Prawdziwa praca w prawdziwym biurze… – wyszeptała z rozmarzeniem.

Nancy roześmiała się.

– Większość ludzi uważa to za niewdzięczną harówkę!

– Dla mnie to byłaby niezwykła przygoda.

– Może początkowo.

– Czy pani mówi zupełnie serio? – zapytała poważnie Margaret. – Jeśli za tydzień zjawię się w pani gabinecie, da mi pani tę pracę?

Nancy Lenehan spojrzała na nią z zaskoczeniem.

– Boże, ty nie żartujesz, prawda? Wydawało mi się, że nasza rozmowa jest czysto teoretyczna…

Margaret poczuła, jak ogarnia ją czarna rozpacz.

– A więc nic z tego? To były tylko słowa?

– Bardzo chciałabym cię zatrudnić, ale istnieje jeden mały problem: może tak się zdarzyć, że za tydzień sama będę bez pracy.

– Co pani ma na myśli? – wykrztusiła Margaret przez łzy.

– Mój brat usiłuje zabrać mi fabrykę.

– W jaki sposób?

– To bardzo skomplikowana sprawa, a poza tym, może mu się nie udać. Walczę z nim, ale nie jestem w stanie przewidzieć, jak to się skończy.

Margaret nie mogła uwierzyć, że szansa, która jeszcze przed chwilą wydawała się tak realna, teraz może wymknąć się jej z rąk.

– Musi pani zwyciężyć! – stwierdziła stanowczo.

Nim Nancy zdążyła odpowiedzieć, do salonu wkroczył Harry. W czerwonej piżamie i niebieskim szlafroku wyglądał jak słońce na tle błękitnego nieba. Ujrzawszy go Margaret poczuła się znacznie pewniej. Usiadł koło nich, ona zaś przedstawiła go swojej rozmówczyni.

– Pani Lenehan chciała napić się brandy, ale stewardzi są okropnie zajęci – dodała.

Harry zrobił zdziwioną minę.

– Może i są zajęci, ale to nie znaczy, że nie mogą roznosić drinków. – Wstał i wsunął głowę do sąsiedniej kabiny. – Davy, bądź tak miły i przynieś lampkę koniaku dla pani Lenehan, dobrze?

– Oczywiście, panie Vandenpost – odparł steward. Margaret po raz kolejny stwierdziła, że Harry ma odpowiednie podejście do ludzi.

Usiadł ponownie.

– Już dawno zwróciłem uwagę na pani kolczyki, pani Lenehan – powiedział. – Są przepiękne.

– Dziękuję – odparła z uśmiechem. Komplement sprawił jej chyba przyjemność.

Margaret przyjrzała się kolczykom. W każdym z nich w misternym ornamencie ze złota i małych diamentów tkwiła duża naturalna perła. Rzeczywiście, były bardzo eleganckie. Żałowała, że nie posiada żadnej biżuterii, która mogłaby wzbudzić zainteresowanie Harry'ego.

– Kupiła je pani w Stanach? – zapytał.

– Owszem, u Paula Flato.

Harry skinął głową.

– Ale jestem prawie pewien, że zaprojektował je Fulco di Verdura.

– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia – przyznała pani Lenehan. – To niezwykłe, żeby młody mężczyzna tak dobrze znał się na biżuterii – dodała.

On ją kradnie, więc lepiej uważaj! – chciała krzyknąć Margaret, choć w gruncie rzeczy Harry bardzo zaimponował jej swoją znajomością tematu. Nie tylko potrafił rozpoznać wartościowe klejnoty, ale nawet wiedział, kto je wykonał.

Davy przyniósł zamówioną brandy. Szedł zupełnie prosto, mimo że samolot wyczyniał w powietrzu przeróżne podskoki. Nancy wzięła kieliszek z tacy i wstała z fotela.

– Pójdę już spać.

– Powodzenia – powiedziała Margaret, myśląc o walce, jaką ta przystojna Amerykanka musi stoczyć z bratem. Jeśli ją wygra, ona, Margaret, dostanie u niej pracę.

– Dziękuję. Dobranoc.

– O czym rozmawiałyście? – zapytał z odrobiną zazdrości Harry, kiedy Nancy zataczając się i chwytając oparć foteli odeszła w kierunku ogona maszyny.

Margaret wahała się, czy mówić mu o obiecanej posadzie. Była niezmiernie uradowana tą perspektywą, ale nie miała pewności, że wszystko ułoży się po jej myśli, postanowiła więc na razie zachować rzecz w tajemnicy.