Выбрать главу

– O Frankiem Gordinie – odparła. – Nancy uważa, że takich jak on powinno się zostawić w spokoju. Zajmują się organizowaniem hazardu i… prostytucji w coś w rodzaju przemysłu, a to szkodzi tylko tym, którzy są w to czynnie zaangażowani.

Poczuła, że na jej twarz wypełza lekki rumieniec. Po raz pierwszy w życiu powiedziała głośno słowo „prostytucja”.

Harry zastanowił się.

– Nie wszystkie prostytutki zajmują się tym z własnej woli – zauważył po jakiejś minucie. – Niektóre są do tego zmuszane. Na pewno słyszałaś o białym niewolnictwie.

– A więc to właśnie to znaczy?

Rzeczywiście, od czasu do czasu spotykała w gazetach to określenie, ale wyobrażała sobie, że chodzi o porwania młodych dziewcząt, które następnie wysyła się do Stambułu, by tam pracowały jako pokojówki. Jakże była naiwna!

– Nie ma tego aż tak wiele, jak piszą w gazetach – wyjaśnił Harry. – W Londynie działa tylko jeden pośrednik, Benny Maltańczyk.

Margaret była wstrząśnięta do głębi. Pomyśleć, że takie rzeczy działy się tuż pod jej nosem, a ona nie miała o tym żadnego pojęcia!

– Mnie też mogło to spotkać!

– Zgadza się. Tej nocy, kiedy uciekłaś z domu. Benny tylko czyha na takie właśnie okazje. Wyszukuje młode samotne dziewczęta, bez pieniędzy, błąkające się w nocy po mieście. Zaprosiłby cię na wystawną kolację, po czym zaproponowałby pracę w grupie baletowej wyjeżdżającej z samego rana do Paryża. Uważałabyś tę ofertę za ratunek, który spadł ci prosto z nieba. „Grupa baletowa” byłaby w rzeczywistości zespołem tanecznym nagich dziewcząt, ale to okazałoby się dopiero w Paryżu, gdzie znalazłabyś się już nie tylko bez pieniędzy, ale i żadnej możliwości ucieczki, więc nie mając wyboru wyszłabyś na scenę i podskakiwała w ostatnim rzędzie najlepiej jak potrafisz. – Margaret spróbowała postawić się w takiej sytuacji i przyznała mu rację: niemal na pewno postąpiłaby właśnie w taki sposób. – Potem pewnego wieczoru poprosiłby cię, żebyś była miła dla jakiegoś pijanego bogacza z widowni, a jeśli odmówiłabyś, zmusiłby cię do tego siłą. – Zacisnęła powieki, przerażona i przepełniona odrazą na myśl o tym, co mogłoby się jej stać. – Nazajutrz z pewnością chciałabyś uciec, ale dokąd i za co? Poza tym, zaczęłabyś się zastanawiać, co powiesz rodzinie po powrocie. Prawdę? Nigdy. Zostałabyś więc z innymi dziewczętami, które przynajmniej traktowałyby cię przyjaźnie i ze zrozumieniem, potem zaś doszłabyś do wniosku, że skoro zrobiłaś to raz, możesz i drugi, i z następnym pijakiem poszłoby ci znacznie łatwiej. Nim zdążyłabyś się zorientować, czekałabyś z utęsknieniem na napiwki zostawiane przez klientów na nocnym stoliku.

Ciałem Margaret wstrząsnął dreszcz.

– To najokropniejsza rzecz, jaką w życiu słyszałam!

– Właśnie dlatego uważam, że nie powinno się zostawić w spokoju Frankiego Gordina.

Milczeli przez minutę lub dwie, a potem Harry mruknął w zamyśleniu:

– Jestem ogromnie ciekaw, jaki związek istnieje między Clive'em Memburym a Frankiem Gordinem.

– A myślisz, że jest jakiś związek?

– Percy twierdzi, że Membury ma rewolwer. Od początku wyglądał mi na gliniarza.

– Dlaczego?

– Przez tę czerwoną kamizelkę. Tylko gliniarz mógłby pomyśleć, że jak włoży coś takiego, to będzie wyglądał na playboya.

– Może on też pilnuje Frankiego?

Harry potrząsnął sceptycznie głową.

– Dlaczego miałby to robić? Gordino jest amerykańskim przestępcą eskortowanym do amerykańskiego więzienia. Znajduje się poza terytorium Wielkiej Brytanii, pod opieką FBI. Nie wyobrażam sobie, po co Scotland Yard miałby wysyłać kogoś, żeby go pilnował, szczególnie biorąc pod uwagę, ile kosztuje bilet na ten samolot.

– W takim razie może ściga ciebie? – zapytała Margaret, zniżając głos do szeptu.

– Do Ameryki? Clipperem? Z bronią? Tylko dlatego, że ukradłem parę głupich spinek?

– W takim razie potrafisz wyjaśnić to jakoś inaczej?

– Nie.

– Może z tego zamieszania wokół Gordina będzie przynajmniej taki pożytek, że ludzie zapomną o tym, jak ojciec zachował się podczas kolacji.

– Jak sądzisz, dlaczego to zrobił?

– Nie mam pojęcia. Kiedyś taki nie był. Pamiętam z dzieciństwa, że zachowywał się zupełnie inaczej.

– Znałem kilku faszystów – powiedział Harry. – Większość z nich była okropnie zastraszona.

– Naprawdę? – zdziwiła się Margaret. – A sprawiają wrażenie bardzo agresywnych…

– Wiem. Ale w głębi duszy są przerażeni. Właśnie dlatego lubią maszerować w tę i z powrotem i nosić mundury: czują się bezpiecznie tylko wtedy, kiedy stanowią część grupy. Nienawidzą demokracji, bo nie daje im żadnej pewności jutra, popierają natomiast rządy dyktatorskie, gdyż wtedy wiedzą, co ich czeka i że nie grozi im wywołany z dnia na dzień kryzys rządowy.

Margaret musiała przyznać, że jest w tym sporo racji. Skinęła poważnie głową.

– Pamiętam, że nawet wtedy, kiedy jeszcze nie stał się taki zgorzkniały, często pomstował na komunistów, syjonistów, związki zawodowe, Irlandczyków walczących o niepodległość, członków „piątej kolumny” albo na kogoś innego, kto miał zamiar doprowadzić kraj do ruiny. Choć jeśli się nad tym zastanowić, to w jaki sposób syjoniści mogliby doprowadzić Anglię do ruiny?

Harry uśmiechnął się.

– Zgadza się, faszyści nienawidzą wszystkich i wszystkiego. Najczęściej są to ludzie z różnych przyczyn bardzo rozczarowani życiem.

– To się nawet zgadza. Kiedy zmarł mój dziadek i ojciec odziedziczył po nim posiadłość, okazało się, że jest bankrutem. Uratował się tylko dzięki małżeństwu z mamą. Potem ubiegał się o miejsce w parlamencie, ale przegrał wybory. Teraz wygnano go z kraju. – Nagle poczuła, że zaczyna znacznie lepiej rozumieć ojca. Harry okazał się zaskakująco spostrzegawczy. – Gdzie się nauczyłeś tego wszystkiego? – zapytała. – Przecież nie jesteś dużo starszy ode mnie?

Wzruszył ramionami.

– Battersea to bardzo rozpolitykowana dzielnica. Zdaje się, że komuniści tam właśnie mają największe poparcie w całym Londynie.

Zrozumiawszy częściowo uczucia miotające ojcem przestała tak bardzo wstydzić się tego, co się stało. Naturalnie nic nie usprawiedliwiało jego zachowania, lecz mimo to wolała myśleć o nim jako o człowieku przerażonym i rozgoryczonym niż mściwym i obłąkanym. Harry Marks okazał się znacznie mądrzejszy, niż przypuszczała. Byłoby dobrze, gdyby zechciał pomóc jej w planowanej ucieczce od rodziny. Czy jednak będzie miał ochotę zaprzątać sobie nią głowę, kiedy znajdą się w Ameryce?

– Czy już wiesz, gdzie będziesz mieszkał? – zapytała.

– Wynajmę sobie jakiś pokój w Nowym Jorku. Mam trochę pieniędzy, a wkrótce powinienem zdobyć jeszcze więcej.

W jego ustach brzmiało to tak łatwo! Mężczyźni mieli chyba znacznie większe możliwości. Samotna kobieta potrzebowała opieki.

– Nancy Lenehan zaproponowała mi pracę – powiedziała, zaskakując tym samą siebie. – Ale nie wiem, czy uda jej się dotrzymać słowa, bo brat usiłuje odebrać jej firmę.

Spojrzał na nią, po czym odwrócił wzrok. Jednocześnie na jego twarzy pojawił się niezwykły dla niego wyraz wahania, jakby nagle utracił nie opuszczającą go do tej pory ani na chwilę pewność siebie.

– Wiesz… Gdybyś miała ochotę, to ja… To znaczy, mógłbym ci pomóc, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Właśnie to miała nadzieję usłyszeć.

– Naprawdę?

– Mógłbym ci pomóc znaleźć pokój.

Poczuła ogromną ulgę.

– Wspaniale! – ucieszyła się. – Nigdy nie wynajmowałam pokoju. Nawet nie wiedziałabym, gdzie pytać.

– Najlepiej poszukać w gazecie.

– W jakiej gazecie?

– Codziennej.

– Gazety informują o pokojach do wynajęcia?

– Zamieszczają ogłoszenia.

– Nigdy nie widziałam w Timesie żadnych ogłoszeń o pokojach do wynajęcia. – Times był jedynym pismem prenumerowanym przez ojca.

– Najlepsze są popołudniówki.

Zrobiło się jej głupio, że nie wie o tak prostych sprawach.

– Naprawdę potrzebuję przyjaciela, który by mi pomógł.

– Przypuszczam, że przynajmniej uda mi się ochronić cię przed amerykańskimi odpowiednikami Benny'ego Maltańczyka.

– Jestem taka szczęśliwa! Najpierw pani Lenehan, a teraz ty! Wierzę, że dam sobie radę, jeśli będę miała przyjaciół. Jestem ci tak bardzo wdzięczna, że nawet nie wiem, co powiedzieć!

Do saloniku wszedł Davy. Margaret dopiero teraz uświadomiła sobie, że co najmniej od pięciu minut samolot leciał bez żadnych wstrząsów.

– Proszę wyjrzeć przez okna po lewej stronie – powiedział steward. – Za chwilę zobaczycie państwo coś interesującego.

Margaret posłusznie spojrzała w okno, Harry zaś rozpiął pas, wstał z fotela i pochylił się nad jej ramieniem. Maszyna przechyliła się nieco w lewo. Przelatywali nad wielkim pasażerskim liniowcem, oświetlonym jak Piccadilly Circus.

– Zapalili światła specjalnie dla nas – odezwał się ktoś z pasażerów. – Od początku wojny wszystkie statki pływają w zaciemnieniu. Boją się okrętów podwodnych.

Margaret czuła fizyczną bliskość Harry'ego i nie miała nic przeciwko temu. Załoga Clippera rozmawiała chyba przez radio z załogą statku, gdyż pasażerowie liniowca wylegli tłumnie na pokład, gdzie stali z zadartymi głowami i machali przelatującemu samolotowi. Clipper leciał tak nisko, że Margaret mogła dostrzec ich ubrania: większość mężczyzn była w białych marynarkach, kobiety zaś w długich wieczorowych sukniach. Statek płynął z dużą szybkością; jego ostry dziób ciął bez wysiłku fale, wzbijając w powietrze chmury białego pyłu. Margaret była oczarowana niezwykłością chwili. Zerknęła na Harry'ego, a on uśmiechnął się do niej, jakby odgadując jej uczucia. Położył dłoń na biodrze dziewczyny tak, że nikt z obecnych w kabinie nie mógł tego zauważyć. Dotknięcie było niezwykle lekkie, dla niej jednak jego ręka miała temperaturę rozgrzanego do białości żelaza. Nie bardzo wiedziała, jak powinna zareagować, ale na pewno nie chciała, by cofnął dłoń. Statek malał coraz bardziej, a kiedy wygaszono na nim światła, zniknął im zupełnie z oczu. Pasażerowie Clippera wrócili na miejsca, Harry zaś zabrał rękę.