– Chyba tak. Teraz i tak bez przerwy trwają jakieś ćwiczenia, na wypadek, gdyby Hitler uporawszy się z Polską za następny cel wybrał sobie Nową Anglię. Po prostu trzeba będzie trochę pokombinować. Znam faceta, który może się tym zająć. To ojciec Simona Greenbourne'a. Pamiętasz Simona?
– Jasne.
Simon miał zwariowane poczucie humoru i niezaspokojone pragnienie, jeśli chodziło o piwo. Wiecznie pakował się w kłopoty, lecz zwykle wykręcał się sianem, gdyż miał ojca admirała.
– Pewnego razu Simon posunął się trochę za daleko – ciągnął Steve. – Upił się i podpalił bar, a wraz z nim kilka okolicznych budynków. To długa historia, ale najważniejsze jest to, że uratowałem go przed odsiadką, i jego ojciec jest mi dozgonnie wdzięczny. Myślę, że mogę poprosić go o drobną przysługę.
Eddie przyjrzał się jednostce, którą przypłynął Appleby. Był to dwudziestoletni ścigacz okrętów podwodnych o drewnianym kadłubie, ale za to uzbrojony w automatyczne działko kalibru siedemdziesiąt pięć milimetrów i zapas bomb głębinowych. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że mógł napędzić niezłego stracha gromadzie miejskich gogusiów stłoczonych w jakiejś motorówce. Miał jednak jedną wadę: za bardzo rzucał się w oczy.
– Mogą zauważyć go z daleka i zwietrzyć podstęp – zauważył.
Steve potrząsnął głową.
– Te łajby potrafią wpływać daleko w górę rzeki. Zanurzenie nie przekracza dwóch metrów, i to z pełnym ładunkiem.
– Mimo wszystko to bardzo ryzykowne, Steve.
– A nawet jeśli zauważą kuter patrolowy, to co z tego? Przecież zostawi ich w spokoju. Myślisz, że z tak błahego powodu odwołają całą imprezę?
– Mogą coś zrobić Carol-Ann.
Steve otwierał już usta, by zaoponować, ale zmienił zdanie.
– To prawda – przyznał. – Wszystko może się zdarzyć. Tylko ty masz prawo zadecydować, jak daleko wolno nam się posunąć.
Eddie doskonale wiedział, że jego przyjaciel nie jest z nim szczery.
– Myślisz, że się boję, prawda? – zapytał gniewnie.
– Owszem. Ale masz do tego prawo.
Eddie zerknął na zegarek.
– Boże, muszę wracać do pokoju odpraw!
Musiał szybko podjąć decyzję. Steve przedstawił mu najlepszy plan, jaki mógł wymyślić, on zaś miał go zaakceptować lub odrzucić.
– Nie wiem, czy pomyślałeś o pewnej rzeczy – odezwał się Steve. – Kto wie, czy nie zechcą cię oszukać.
– W jaki sposób?
Appleby wzruszył ramionami.
– Nie wiem, ale kiedy już wejdą na pokład Clippera, trudno będzie z nimi dyskutować. Być może postanowią zabrać ze sobą Carol-Ann.
– Po co mieliby to robić, do cholery?
– Żeby mieć pewność, że nie będziesz zbyt gorliwie współpracował z policją.
– A niech to!
Istniały także inne powody. Przecież obrzucał tych ludzi wyzwiskami i traktował ich jak śmiecie. Mogli nabrać ochoty, by dać mu porządną nauczkę.
Eddie znalazł się w ślepym zaułku.
Musiał zgodzić się na plan Steve'a. Było już za późno na cokolwiek innego.
Boże, wybacz mi, jeśli się mylę – pomyślał.
– W porządku – powiedział. – Zróbmy to.
ROZDZIAŁ 22
Dzisiaj muszę powiedzieć ojcu – pomyślała Margaret zaraz po przebudzeniu.
Minęło trochę czasu, zanim przypomniała sobie, co chce mu powiedzieć: że nie zamieszka z nimi w Connecticut, że opuści rodzinę, znajdzie samodzielne mieszkanie i podejmie pracę.
Ojciec na pewno wścieknie się jak diabli.
Ogarnęło ją wywołujące mdłości uczucie strachu i wstydu. Doskonale je znała. Nawiedzało ją zawsze, kiedy próbowała przeciwstawić się ojcu. Mam dziewiętnaście lat – powtórzyła sobie po raz kolejny. Jestem kobietą. Tej nocy kochałam się jak szalona z cudownym mężczyzną. Dlaczego wciąż boję się własnego ojca?
Było tak zawsze, od najdawniejszych czasów, do jakich sięgała pamięcią. Nigdy nie rozumiała, dlaczego uparł się, by trzymać ją w klatce. Podobnie miała się sprawa z Elizabeth, ale już nie z Percym. Ojciec chyba chciał, żeby jego córki stanowiły jedynie bezużyteczne ozdoby. Reagował gwałtownie na każdą próbę nauczenia się czegoś praktycznego, jak choćby pływania lub jazdy na rowerze. Nigdy nie interesowało go, ile wydają na stroje, lecz nie pozwolił, by miały własne rachunki w sklepie.
Obrzydzeniem napełniała ją nie tyle perspektywa porażki, co raczej spodziewana reakcja ojca, jego gniew, wściekłość, złośliwe docinki i zaciśnięte zęby.
Często próbowała go oszukać, lecz prawie nigdy jej się to nie udało. Tak bardzo bała się, że ojciec usłyszy miauczenie schowanego na strychu kotka, przyłapie ją na zabawie z „nieodpowiednimi” dziećmi ze wsi albo przeszuka jej pokój i znajdzie egzemplarz „Płochej Evangeline”, że wszystkie zakazane przyjemności traciły dla niej cały urok.
Jeśli czasem zdarzało się jej postawić na swoim, to tylko dzięki pomocy innych. Monica wprowadziła ją w świat zmysłowych rozkoszy i tego już nigdy nie udało mu się jej odebrać. Percy nauczył ją strzelać, Digby zaś, szofer, prowadzić samochód. Być może teraz Harry Marks i Nancy Lenehan pokażą jej, jak stać się niezależną.
Nawet w tej chwili czuła się już zupełnie inaczej. Bolały ją lekko mięśnie, jakby spędziła cały dzień pracując fizycznie na świeżym powietrzu. Leżąc na wznak przesunęła powoli dłonie po swoim ciele. Do tej pory myślała o sobie jako o zlepku odrażających wypukłości i nieestetycznych kępek włosów, ale teraz nagle zmieniła zdanie. Harry wydawał się nią zachwycony.
Zza otaczającej jej koję kotary zaczęły dobiegać stłumione odgłosy. Budzili się kolejni pasażerowie. Zerknęła przez szparkę. Nicky, ten pulchniejszy z pary stewardów, składał usytuowaną naprzeciwko niej parę łóżek, którą zajmowali ojciec i matka. Łóżka Harry'ego i pana Membury'ego już przeistoczyły się z powrotem w fotele. Harry siedział na swoim miejscu i w zamyśleniu patrzył przez okno.
Nagle ogarnął ją wstyd; zasunęła szybko kotarę, zanim ją zauważył. Zabawne – zaledwie kilka godzin temu znajdowali się w najbardziej intymnej sytuacji, w jakiej może być dwoje ludzi, lecz teraz czuła się bardzo niezręcznie.
Zastanawiała się, gdzie podziali się inni. Percy prawdopodobnie popłynął na brzeg, ojciec zaś zapewne uczynił to samo, gdyż zwykle budził się bardzo wcześnie. Matka natomiast nigdy nie przejawiała rano zbytniej energii. Przypuszczalnie była w łazience. Pan Membury także zniknął z kabiny.
Margaret spojrzała w okno. Był już dzień. Samolot stał na kotwicy w pobliżu małej osady otoczonej sosnowym lasem. Malowniczy widok sprawiał sielankowe wrażenie.
Opadła ponownie na poduszkę, ciesząc się z odosobnienia i rozkoszując wspomnieniami minionej nocy. Przywoływała kolejno szczegóły, układając je niczym fotografie w albumie. Czuła się tak, jakby dopiero teraz naprawdę straciła dziewictwo. Fizyczna miłość z Ianem była pośpieszna, bolesna i ukradkowa; zawsze czuła się potem jak dziecko, które w nieudolny sposób naśladuje zabawy dorosłych. Jednak tej nocy zarówno ona, jak i Harry byli dorosłymi ludźmi, odnajdującymi rozkosz w swoich ciałach. Zachowywali się dyskretnie, lecz nie towarzyszyło im poczucie winy; byli nieśmiali, lecz nie zażenowani; niepewni, ale nie niezręczni. Czuła się jak prawdziwa kobieta. Chcę tego więcej – pomyślała, obejmując się ramionami. – Dużo więcej.
Pod przymkniętymi powiekami ujrzała Harry'ego takiego, jakim widziała go przed chwilą – w niebieskiej koszuli, siedzącego z zamyśloną miną przy oknie – i nagle zapragnęła go pocałować. Usiadła, naciągnęła na ramiona szlafrok, odsunęła zasłonę i powiedziała:
– Dzień dobry, Harry.
Drgnął raptownie i spojrzał na nią z takim wyrazem twarzy, jakby przyłapała go na czymś niestosownym. Ciekawe, o czym myślałeś? – zastanawiała się. Uśmiechnął się, napotkawszy jej wzrok. Ona także się uśmiechnęła, po to tylko, by przekonać się, że nie może przestać. Co najmniej przez minutę uśmiechali się głupawo do siebie, po czym Margaret opuściła oczy i wstała z łóżka.
– Dzień dobry, lady Margaret – przywitał ją steward składający łóżko jej matki. – Może filiżankę kawy?
– Nie, dziękuję, Nicky.
Przypuszczała, że przedstawia sobą okropny widok. Pragnęła jak najprędzej znaleźć się przed lustrem, by rozczesać włosy. Czuła się prawie naga. Była prawie naga, podczas gdy Harry zdążył się już ogolić i założyć nową koszulę. Przypominał świeże jabłuszko.
Mimo to nadal miała ochotę go pocałować.
Wsuwając stopy w kapcie przypomniała sobie, jak zostawiła je nieostrożnie przy koi Harry'ego i zabrała na ułamek sekundy przed tym, zanim zauważył je ojciec. Spostrzegła, że wzrok Harry'ego zsunął się na jej piersi. Nie miała nic przeciwko temu; lubiła, kiedy na nie patrzył. Zawiązała pasek szlafroka i odgarnęła włosy.
Nicky uporał się z łóżkiem matki. Margaret miała nadzieję, że steward wyjdzie z kabiny, dając jej możliwość pocałowania Harry'ego, ale on zapytał:
– Czy mogę zająć się pani łóżkiem?
– Oczywiście – odparła, z trudem kryjąc rozczarowanie. Kiedy znowu nadarzy się okazja, żeby pocałować Harry'ego? Wzięła walizeczkę, posłała mu tęskne spojrzenie i wyszła z kabiny.
Drugi steward, Davy, nakrywał w jadalni do śniadania. Margaret ukradła truskawkę, czując się jak ostatnia grzesznica. Szła powoli wzdłuż samolotu. Większość łóżek zamieniła się z powrotem w fotele, a tu i ówdzie siedzieli zaspani pasażerowie popijając kawę. Zauważyła pana Membury'ego pogrążonego w rozmowie z baronem Gabonem, zastanowiło ją, jaki wspólny temat mogli znaleźć dwaj tak niepodobni do siebie ludzie. Czegoś jej brakowało, ale dopiero po dłuższej chwili zorientowała się czego: nie było porannych gazet.