Выбрать главу

Lornetka przypominała jednak bardziej tamten aparat, którego Miranda używała podczas poszukiwania wielkich jeleni. Dlatego nietrudno było się domyślić, w jaki sposób urządzenie funkcjonuje.

Zresztą, niech to licho, czy nie mogła mu dać również takiego pistoletu? I o mało do tego nie doszło, z pewnością dostałby pistolet, gdyby ten przeklęty Haram im nie przeszkodził. O, Gondagil bardzo by chciał posiadać taką broń! Wtedy naprawdę byłby nie do pokonania. Łuk i długi nóż to przecież bardzo niewiele jak dla kogoś, kto musi pójść do Gór Czarnych.

Próbował odtworzyć w pamięci drogę w góry, tak jak mu o niej opowiadali starzy członkowie plemienia.

A może nie starzy? Dziwne, ale nie mógł sobie teraz przypomnieć, kto mu o niej mówił. Czy to nie dziadek? Tylko że to było całkiem niedawno, a dziadek nie żyje od wielu, wielu lat, chociaż, z drugiej strony, Gondagil zawsze myślał, że słyszał o bezpiecznej drodze do Gór Umarłych jeszcze w dzieciństwie. Teraz zresztą nie był już niczego pewien…

No trudno, wszystko jedno, najważniejsze, że zna tę drogę. I rzeczywiście, wybierał właściwą, przynajmniej na razie. Później będzie z pewnością trudniej.

– Chodź, Czik, idziemy dalej – rzekł przyjaźnie. – Nasi ukochani czekają. Potrzebują nas.

Wiewiórka parsknęła w odpowiedzi.

W Królestwie Światła babcia Theresa uniosła w górę ramiona, jakby chciała się przed czymś bronić.

Zbliża się noc środka lata, myślała. W dawnym świecie na powierzchni Ziemi to piękny czas. Mimo że noc świętojańska, ta najjaśniejsza i najkrótsza w roku, jest tam również najbardziej niebezpieczna. Tutaj, w Królestwie Światła, nic mi nie grozi. Czy jednak nigdy nie pozbędę się lęku przed tą nocą, podczas której natura budzi się do życia?

A w tym roku będzie gorzej niż kiedykolwiek. Jeden z ukochanych wnuków zaginął, znajduje się gdzieś w nieznanej Ciemności.

Żeby mu się tylko nic nie stało podczas tej nocy. Musimy go odnaleźć, zanim ona nadejdzie!

6

Wyprawa Joriego i Tsi-Tsunggi!

Zaczynała się w atmosferze radości i pragnienia przygód, a skończyła straszną katastrofą.

Jori chodził zły po drogach wokół miasta Saga. Dlaczego zawsze to inni przeżywają coś ekscytującego, a on nigdy? Miranda już dwa razy była na zewnątrz, w Królestwie Ciemności. To niesprawiedliwe!

Ale teraz było mu jej żal. Leży w szpitalu, być może śmiertelnie ranna. I Marco opowiadał, że bardzo rozpacza z powodu swojego nowego przyjaciela, Gondagila, którego już więcej nie zobaczy. Mur został definitywnie zamknięty, a różnica w upływie czasu sprawia, że nigdy nie zdołają się połączyć.

Jori nie mógł pojąć, dlaczego członkowie wyprawy do Królestwa Ciemności nie zabrali ze sobą Gondagila do Królestwa Światła. Przeprowadzenie go przez mur byłoby przecież zupełnie prostą sprawą. Tylko z powodu prestiżu jakiegoś głupiego wodza dwoje zakochanych w sobie ludzi musiało się rozłączyć!

Gdyby ktoś powiedział Joriemu, że jest romantyczną duszą, to by się pewnie obraził. Ale tak było naprawdę. Chociaż on sam nie zdawał sobie z tego sprawy.

Tak bardzo chciałby pomóc nieszczęsnej Mirandzie. Nie wiedział tylko jak.

Kiedy wracał do osady, zobaczył zbliżającą się z niezwykłym szumem i w zupełnie wariackim stylu gondolę. Kierowała się wprost na niego i wylądowała, wykonując przedtem z niebywałą precyzją wyszukane zwroty.

– Tsi! – zawołał Jori zachwycony. – Nareszcie dostałeś swoją gondolę? Jaka piękna! A jaki z ciebie zdolny kierowca!

– Mam to wrodzone – oświadczył Tsi-Tsungga z nonszalancją i wysiadł. – No, i jak ci się podoba? Nie jest z tych największych, ale tym łatwiej dociera do trudnych miejsc.

– Wspaniała! Kto ci ją wybrał?

– Ja sam. Pozwolono mi wejść do magazynu i po prostu wybrać. Chciałem właśnie tę, dlatego że jest tak cudownie zielona. Świetnie pasuje do koloru mojej skóry, prawda? No i te żółte siedzenia, ta złota kierownica…

– Jest naprawdę super, Tsi. Czy możemy…

– Myślałem, że już nigdy o to nie zapytasz. Wskakuj! Zaraz zobaczysz, pokażę ci, jak się robi…

I tak dalej. Tsi demonstrował wszystkie niezwykłe możliwości swojego pojazdu, płynącego ponad łąkami i wioskami. Jori był pełen podziwu. Nigdy przedtem nie widział swego przyjaciela takim szczęśliwym.

– Wyżej, Tsi! Zobaczmy, co ona naprawdę potrafi!

Tsi bez wahania dawał się wciągać w awanturę.

Wznosili się coraz wyżej i wyżej, krążyli niczym orły pod wysokim sklepieniem muru, uradowani i roześmiani.

– Jezu, tak wysoko chyba nikt jeszcze nie był – rzekł Jori zdyszany.

– Nie – przyznał Tsi. Był taki dumny, taki dumny! – Ale tutaj robi się okropnie jasno.

– Zobaczmy więc, co się kryje w tej światłości! Z pewnością samo jądro blasku! – zawołał Jori, mimo że był już niemal kompletnie oślepiony.

– To na pewno Święte Słońce – odparł Tsi nieco bardziej ostrożnie. – Ale z drugiej strony, jeśli podejdziemy do niego bardzo blisko, staniemy się nieśmiertelni. I strasznie szczęśliwi, tak mówią ci, którzy wiedzą. Słońce daje wszystko, trzeba tylko być dobrym.

– Właśnie, no a my przecież jesteśmy – roześmiał się Jori. – Spójrz, co to jest? Tam wysoko w murze, widzisz? Uff, oczy mnie bolą od światła!

Tsi spojrzał. Jakieś szczeliny, przez które wydostaje się światło? Podlecieli bliżej.

– Przecież tędy można by wyjść na zewnątrz! – zawołał Jori zaszokowany. – Spójrz sam! Porównaj to z szerokością gondoli. Jeśli skulimy się i pochylimy głowy, wydostaniemy się na pewno.

– Ty chyba nie masz dobrze w głowie, co mamy do roboty w Królestwie Ciemności?

– To podniecające, Tsi! Przygoda. I… Tsi, przecież możemy pomóc Mirandzie!

Zielonobrunatna istota natury ożywiła się na te słowa.

– Naprawdę? W jaki sposób?

– Sprowadzimy jej ukochanego Gondagila.

– Ooo! – Na ruchliwej twarzy Tsi pojawił się zapał. – Oczywiście. Masz rację. Jeśli to zrobimy, Miranda będzie uszczęśliwiona, a wtedy polubi nas jeszcze bardziej, prawda?

– Absolutnie! To co, lecimy?

– W drogę!

Śmiali się, pełni oczekiwań. Po chwili ucichli i w napięciu obserwowali, jak pojazd przeciska się przez wąski otwór.

Ciemność łagodziła ból zmęczonych oczu.

– O, uff, gdzie jesteśmy? – szepnął Tsi.

– Bardzo wysoko. Musimy zejść w dół.

– Przecież niczego nie widzimy.

– Oczywiście, ale poczekaj chwilkę, zaraz się wszystko trochę rozjaśni. Spójrz tam! Widzisz tę dolinę, nad którą unosi się mgła? To musi być kraina Timona.

– Nie widzę nic. Chociaż, owszem, dostrzegam coś, co prawdopodobnie jest mgłą, ale tam jest przecież cholernie ciemno!

– Rzeczywiście. Chodź, zejdziemy trochę w dół.

Okrążenie potężnego sklepienia zabrało im sporo czasu, ale wkrótce znaleźli się na tyle nisko, że dostrzegali grunt. A przynajmniej domyślali się, że on się tam znajduje. Jedyne, co wyróżniało się w ciemnościach w tym strasznym świecie, to właśnie skłębiona, nieco jaśniejsza mgła, która musiała skrywać Dolinę Mgieł, Timonowy kraj. Tsi wykonał śmiały manewr i pojazd poleciał w dół.

– Uważaj, to może być niebezpieczne! – ostrzegł Jori – Nie wiemy, gdzie się kończy mgła, a gdzie zaczyna grunt.

Tsi ponownie uniósł pojazd i roześmiał się zadowolony, to właśnie ten jego śmiech usłyszał Gondagil. Wkrótce potem rozbawienie obu pasażerów gondoli zgasło. Wciąż jednak nie opuszczała ich odwaga.