– Jesteśmy niepokonani, Jori!
– Oczywiście, że jesteśmy niepokonani! Powinni to widzieć nasi przyjaciele.
Unosili się ponad krajobrazem, który słabo majaczył w mroku, widzieli niewiele, wciąż jeszcze oślepieni niedawną bliskością Świętego Słońca. Potrzeba czasu, by oczy przyzwyczaiły się do mroku.
Nagle zesztywnieli i przerażeni spoglądali po sobie.
– Co to jest, Jori? Coś się dzieje z gondolą, wytraca szybkość i opada!
Jori przysunął się bliżej, by mu pomóc. Naciskali różne guziki, pociągali za drążki, obchodzili się z maszyną tak, jak to potrafią tylko młodzi chłopcy.
W przestrachu zapomnieli o Cziku, który siedział za nimi.
– Cokolwiek robimy, nic nie pomaga – rzekł Jori bliski paniki. – Gondola leci coraz wolniej. I nieustannie opada w dół. Boże drogi, nie możemy tu wylądować!
Tsi był bliski płaczu. Jego nowa, ukochana gondola, co się z nią dzieje?
Słyszeli, oczywiście, że gondole zostały zbudowane dla Królestwa Światła i że nie wiadomo, jaki może być wpływ warunków panujących w Królestwie Ciemności na wrażliwy mechanizm. Zapomnieli jednak o wszystkich przestrogach, przepełnieni pragnieniem niesienia pomocy Mirandzie i sprowadzenia do niej Gondagila.
Właściwie teraz dużo łatwiej dało się manewrować pojazdem, trzeba jednak się na tym znać. Na pierwszy rzut oka tablica rozdzielcza wydawała się prosta, niewiele było na niej niezrozumiałych przycisków. Kiedy się jednak zaczną kłopoty, wszystko okazuje się zaraz skomplikowane. Elektronika, która przestaje działać, to prawdziwy problem.
– Teraz! Teraz znowu się wznosimy! – zawołał Tsi.
– Tak! Hura! – wrzasnął Jori.
Ale radość trwała krótko. Silnik nie reagował na ich poczynania. Działo się coś zupełnie innego. Gondola zmieniała kierunek, raz bardziej w lewo, raz w prawo, jakby coś nią sterowało, choć oni nie wiedzieli co.
– Zrobiło się trochę jaśniej! – wykrzyknął Jori. – Spróbuj jeszcze raz, może uda się nad nią zapanować!
W jakiś dziwny sposób rzeczywiście zdołali pokierować pojazdem.
Dopiero jednak kiedy znaleźli się w pobliżu tego jaśniejszego miejsca, uświadomili sobie, że to potwornie stroma górska ściana koloru piasku. Gondola mknęła prosto na nią. Obaj zaczęli krzyczeć, Tsi wykonywał jakieś gwałtowne manewry, by uniknąć katastrofy.
Udało im się to tylko częściowo. Bok gondoli otarł się o skałę, szorował po niej z okropnym zgrzytem i złowieszczym trzaskiem. Czik stracił oparcie i wypadł z pojazdu. Tsi wrzeszczał jeszcze bardziej i chciał zawrócić, by ratować wiewiórkę.
Ale wtedy stało się coś, czego nie pojmowali.
Gondola szarpnęła gwałtownie i mimo wysiłków Tsi kontynuowała lot wzdłuż górskiej ściany, jakby przyciągana przez ogromny magnes.
– Tsi! – wołał Jori, trzymając się desperacko oparcia – Tutaj wieje! Coś mi się nie zgadza, przecież w głębi Ziemi, w samym jej centrum nie ma wiatru, nic nie może wiać!
– Nie jestem w stanie kierować! – krzyczał Tsi-Tsungga zrozpaczony. – Gondola leci sama z siebie, jakby unosiło ją powietrze. Powinienem ratować Czika, ale nie mogę!
Zewsząd słychać było wycie. Pewnie, przynajmniej częściowo, sprawiała to niesamowita szybkość pojazdu, po części było to wycie szarpiącego nimi wiatru, najbardziej przerażające znajdowało się jednak przed nimi.
Były to Góry Czarne. Majaczyły im teraz w oddali niczym smoliste cienie w szarym mroku. To stamtąd docierały te straszliwe wycia, które przerażały ich tak bardzo w Królestwie Światła. Tutaj rozchodziły się bez żadnej osłony, potężne, przejmująco wysokie, i tym silniejsze, im bardziej zbliżali się do nieznanego.
Nagłe wokół pociemniało. Sinoczarna ciemność wciągała ich pomiędzy potwornie wysokie i ostro zakończone, poszarpane góry. Jednocześnie krzyki narastały, słychać w nich było pełen złości triumf. Dwie żywe istoty wpadły w pułapkę!
W Królestwie Światła rozpoczynała się długa doba środka lata. Ta, która kończy się nocą świętojańską.
Tutaj, w Królestwie Ciemności, musi upłynąć dwanaście dób, by wypełnić czas tego najdłuższego dnia i najkrótszej nocy.
7
Jori uznał, że nie mogą się tak po prostu dać unosić zgodnie z wolą duchów. Trzeba coś zrobić, by się zatrzymać.
Tak, nazywał duchami te niewidzialne istoty, które się z nimi w ten okrutny sposób zabawiały. Czyż nie tak mówiono w Królestwie Światła? Czyż nie powtarzano, że Góry Czarne są zamieszkane przez duchy umarłych i że to właśnie ich żałosne wołania stamtąd docierają? Tutaj jednak nie było słychać żadnej skargi. Nie, raczej oszołomienie zwycięstwem, złą radość!
Rozumiał, że obaj z Tsi znaleźli się w prawdziwych opałach. Kto im teraz pomoże? Nikt, wprost przeciwnie, to oni przyczynią prawdziwych zmartwień mieszkańcom Królestwa Światła. Sprowadzą na nich żałobę.
Poczuł ukłucie w sercu. Kto będzie tęsknił za Tsi-Tsunggą, samotną istotą? Minie dużo czasu, zanim ktoś w ogóle się zorientuje, że Tsi zniknął.
– Musimy przerwać ten lot! – krzyczał ponad sztormem, szarpiącym gondolą na wszystkie strony. – Czy gotów jesteś poświęcić swój pojazd?
W oczach Tsi-Tsunggi pojawiła się prawdziwa rozpacz, ale z niezwykłą odwagą skinął głową. Joriemu serce się krajało na ten widok.
– Dostaniesz nową, mogę przysiąc – obiecał Jori trochę może na wyrost. – Pędzimy wciąż dalej w góry. Nie wolno nam do tego dopuścić, musimy się zatrzymać, dopóki nie jest za późno. Widzisz tę ścianę na prawo?
Mimo że broda mu drżała, Tsi odkrzyknął, że owszem, widzi.
– Widzisz też pewnie, że jest tam długi skalny występ, który wygląda jak droga. Kiedy następnym razem gondola przybliży się do góry, chwycimy się obaj krawędzi półki.
– I pozwolimy, żeby gondola leciała dalej?
– Niech sobie leci w górskie rejony. Może uda nam się ich oszukać.
Nie zamierzali się zastanawiać, kim są ci „oni”.
– A jeśli gondola nie zbliży się już do górskiej ściany?
– Wtedy trzeba będzie wymyślić coś nowego.
– Możemy przecież zderzyć się ze ścianą ponad albo poniżej półki.
– Czy ty zawsze musisz wszystko widzieć w czarnych barwach?
Tsi umilkł. Wpatrywał się tępo w skalę, jego zielone oczy były pełne łez. Gondola to najwspanialszy prezent, jaki w życiu dostał. I los pozwolił mu ją zachować zaledwie kilka godzin. Jori rozumiał go bardzo dobrze, teraz jednak musieli przede wszystkim ratować życie. Obaj wiedzieli, że nikt nigdy nie wrócił żywy z Gór Umarłych.
Oni muszą być pierwszymi.
– Teraz! – wrzasnął Jori.
Gondola mknęła w oszałamiającym pędzie ku skalnej ścianie. Troszeczkę zbyt nisko. Katastrofalnie nisko, ale wiadomo przecież, że jeśli naprawdę trzeba, człowiek bierze skądś niewiarygodne siły. Tsi-Tsungga natomiast miał tę przewagą, że jako istota natury był zwinny i silny, potrafił wykonać bardzo długi skok. Gorzej przedstawiała się sprawa z Jorim. Niewysoki, ważył niewiele, wprawdzie on również trenował i był fizycznie sprawny, ale czy tutaj to wystarczy? Tsi-Tsungga domyślał się zagrożenia i zawołał, by Jori chwycił się jego pasa. Tuż przed tym, zanim gondola otarła się o skałę, obaj rzucili się w stronę półki. Tsi skoczył lekko na krawędź półki i zdołał się jej uchwycić. Jori wisiał pod nim, desperacko szukając jakiegoś oparcia.
– Nie miotaj się! – zawołał Tsi. Sytuacja nie wyglądała dobrze, ponieważ skórzany pas, którego uczepił się Jori, zsuwał się z wąskich bioder Tsi. Kiedy jednak nabrał pewności, że lewą ręką trzyma się mocno, prawą wciągnął Joriego na górę, chwytając go za kołnierz z taką siłą, że chłopak o mało się nie udusił. Jori natychmiast złapał krawędź półki i obaj z bólem w sercach patrzyli, jak gondola znika w ciemnościach, mknąc dalej nie wiadomo dokąd.