Obaj mieli bardzo silne ręce, więc wspięcie się w bezpieczne miejsce nie stanowiło problemu. Akurat tutaj skalna półka była przerażająco wąska, ale nieco wyżej rozszerzała się, więc podczołgali się w tamtą stronę, a wicher wył im w uszach. Znaleźli taki odcinek, w którym „ścieżka” tworzyła zagłębienie osłonięte występem, nie musieli więc nieustannie spoglądać wprost w ziejącą otchłań. Tam właśnie popełzli, wstrzymując oddech z wysiłku, przemarznięci do szpiku kości. Nie przywykli jeszcze do chłodu panującego w Królestwie Ciemności. Dygotali śmiertelnie przerażeni. Tsi-Tsungga pociągał nosem.
– Najpierw Czik. Teraz gondola. Co będzie następne?
Jori już chciał prychnąć: „Myślałem, że jesteś weselszym facetem”, sam jednak nie czuł się w tej chwili specjalnie ubawiony. Poza tym wiedział, że Tsi nie zawsze jest tylko radosny. To niewiarygodnie wrażliwe stworzenie, wielokrotnie mieli okazję się o tym przekonać.
Powiedział więc:
– Tak, to wszystko nie jest zbyt zabawne.
– Nie. Czy sądzisz, że zdołaliśmy ich oszukać? Tym manewrem z gondolą?
– Nie wiem. Gdzie my właściwie jesteśmy?
Tsi chciał odpowiedzieć „nigdzie”, uznał jednak, że to głupie. Ostrożnie wystawili głowy ponad krawędź półki.
– Żeby tylko nie było tak strasznie ciemno – narzekał Jori.
Z tego, co widzieli, rozciągał się przed nimi ponury świat. Niebieskoczarny mrok, przecinany słabymi konturami ostrych, jeszcze czarniejszych górskich szczytów. Wyjące wichry. Bezdenna otchłań tuż pod nimi.
A sama skalna półka, na której się znajdują? Widzieli, że z jednej strony robi się coraz węższa i wznosi w górę ku niebezpiecznemu, magicznemu światu, który nazywali Górami Czarnymi. Z drugiej strony półka schodziła w dół, nie widzieli jej końca, wydawało im się, że nie jest długa, pewni jednak nie byli.
– Myślę, że będziemy czekać tutaj – oznajmił Jori. – Wygląda na to, że tu jesteśmy stosunkowo bezpieczni.
– Będziemy czekać na co?
– Aż nasze oczy przyzwyczają się do ciemności. Już teraz widzimy dużo lepiej niż w chwili, kiedyśmy się tutaj znaleźli.
– Tak. Masz rację. Ale nie możemy czekać zbyt długo.
– Nie, oczywiście, że nie. Podejmowanie jednak jakichś działań już teraz nie miałoby sensu.
Kulili się, drżąc, przysunęli się do siebie, próbowali! obejmować ramionami przemarznięte ciała, starali się dodawać sobie nawzajem odwagi, której żaden z nich nie miał w nadmiarze.
Jori patrzył na Tsi-Tsunggę, który siedział kawałek od niego, oparty plecami o skałę. Dlaczego ja to zrobiłem własnemu przyjacielowi? zastanawiał się. To przecież ja wyciągnąłem go z Królestwa Światła. Ile on musiał stracić! Teraz może nawet straci życie. Albo, co jeszcze gorsze, wolność, Zostaniemy uwięzieni na wieki w tym strasznym świecie. Nie wiemy o nim przecież nic, absolutnie nic!
Nie miał pojęcia, że Tsi dręczą podobne myśli. Że wyrzuca sobie, iż namówił Joriego na wyprawę gondolą. Trzeba było tego nie robić. Teraz tkwili w sytuacji bez wyjścia. Uwięźli na dobre!
Spojrzał w górę, przesunął wzrokiem po rozmazanych, poszarpanych skalnych szczytach.
– Jori… czy nie uważasz, że czegoś nam tu brakuje?
– Mnóstwa rzeczy nam brakuje. Nie ma słońca, ciepła, bezpieczeństwa, jedzenia…
– Tak, tak, ale czegoś, co przedtem było.
– Czyli czego?
– Tych błyskawic, szybkich mgnień światła.
Jori po chwili milczenia odrzekł:
– Masz rację, leśna istoto! Nie widzieliśmy ich ani razu od chwili, gdy zostaliśmy porwani i rozpoczęliśmy tę szaloną jazdę. Nie słyszeliśmy też śmiertelnego zawodzenia
– Myślisz, że to coś znaczy? – zapytał Tsi, szarpiąc nerwowo pas. Nie był w stanie zwrócić Joriemu uwagi, że jest istotą ziemi, a nie lasu. Akurat w tej chwili nie miało to znaczenia.
– Myślisz, że ten brak błyskawic coś znaczy?
– Nie mam najmniejszego pojęcia – odparł Jori. Przez chwilę milczeli.
– Jori, czy myślisz, że jeszcze kiedyś zobaczymy Królestwo Światła?
Nie męcz mnie, pomyślał Jori ze złością, odpowiedział jednak radośniej, niż sam to odczuwał:
– Oczywiście, że zobaczymy!
– Jori… Dlaczego my widzimy Królestwo Światła prawie z góry? Nie całkiem, ale jednak.
Tsi miał rację. Kolosalna kopuła wyglądała teraz, jakby znajdowała się nieco poniżej.
Jori wiedział dlaczego.
– Ponieważ jesteśmy daleko, bardzo daleko od domu. A wnętrze Ziemi ma kształt muszli, prawda? Znajdujemy się dość wysoko na jednej z jej ścian, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Tsi w zadumie kiwał głową i próbował sprawiać wrażenie, że rozumie. Potworny strach dławił go w piersiach, ale starał się tego nie okazywać. Chciał być równie dzielny jak jego towarzysz.
Ach, ach! Jedyne, czego Jori w tej chwili nie odczuwał, to właśnie dzielność.
Skalna ściana miała mnóstwo nierówności, uwierała ich boleśnie w plecy. Trudno też było znaleźć miejsce do siedzenia. Po chwili wszędzie robiło się niewygodnie, wszystko sprawiało ból. Strasznie też marzli w swoich cienkich ubraniach obliczonych na stałe, znakomicie dopasowane do potrzeb żywych istot ciepło panujące w Królestwie Światła, z czasem też obaj coraz dotkliwiej odczuwali, że już pora kolacji, na którą, niestety, nie mogli liczyć, a także pora snu.
Jak mieliby tutaj spać?
Jori zamyślił się.
– Tsi, my w Sadze, a także we wszystkich miasteczkach i wsiach, zawsze nosimy ze sobą tabletki nasenne, na wypadek gdyby nasz rytm dobowy został zakłócony. Wiesz przecież, jakie to ważne w Królestwie Światła.
Tsi skinął głową.
– My, młodzi, dostajemy te proszki dlatego, że mamy brzydki zwyczaj wychodzić nocą z domu. W każdym razie zabrałem ich kilka. Gdybyśmy mogli je teraz zażyć i pospać… powiedzmy siedem godzin… to obudzimy się wypoczęci, z jasnymi umysłami.
Tsi-Tsungga był zmęczony. Spoglądał poza krawędź, by zobaczyć, czy nie czai się tam jakieś niebezpieczeństwo, ale widział jedynie głęboką ciemność. Akurat teraz życzyłby sobie, żeby jedna z takich strasznych, przewalających się z grzmotem błyskawic rozjaśniła górski świat, ale błyskawice ustały widocznie dlatego, że oni się tutaj zjawili. Że on i Jori tutaj są, a nie mają prawa niczego zobaczyć.
Patrzył też w górę, rozglądał się we wszystkich kierunkach, ale zewsząd dochodził tylko ten ryczący wicher, a poza tym nic. Żadnych krzyków, skarg, niczego. Bardziej wymarłego miejsca nie można sobie wyobrazić, myślał.
Skulił się.
– Tak. Trzeba się przespać – powiedział z uczuciem, że jest najmniejszą i najbardziej bezradną istotą na świecie.
Musieli połykać tabletki bez odrobiny płynu do popicia, zajęło im to więc sporo czasu. Tsi pogryzł swoje lekarstwo na kawałki i krzywił się, bo było gorzkie. W końcu jednak każdy okruch znalazł się tam, gdzie powinien.
Dla zachowania chociaż odrobiny ciepła przytulili się mocno do siebie, leżeli z otwartymi szeroko oczyma i wsłuchiwali się w ryk złych sztormów szalejących ponad ich obolałymi głowami.
Jori stwierdził, że Tsi-Tsungga robi coś za jego plecami.
– O co chodzi?
– Przywiązuję swój pas do twojego. Zdarza mi się wstawać we śnie. Bardzo bym nie chciał znaleźć się po tamtej stronie krawędzi. Schody są troszkę za wysokie, można powiedzieć.
– Postanowiłeś więc zabrać mnie na te swoje nocne wędrówki? – uśmiechnął się Jori. – Serdeczne dzięki! Ale dobrze zrobiłeś, w ten sposób będziemy bardziej bezpieczni, związani na dobre i na złe.