Выбрать главу

Wiedział, że Czik uważa Tsi-Tsunggę za swego przyjaciela, a nie pana i właściciela.

Ale wiewiórka gwałtownie protestowała. Parskała przestraszona i zdenerwowana, wreszcie Gondagil pojął jej myśli: „Ja jestem mniejsza i bardziej zwinna niż ty. Łatwiej mi się schować. I wejdę tam, gdzie ty się nie dostaniesz”.

Gondagil zastanawiał się. Dla małej wiewiórki on, wysoki, potężny człowiek z dzikich pustkowi, był uosobieniem bezpieczeństwa.

– Masz rację – rzekł w końcu. – Rozumiem, że cię nie przekonam. I, oczywiście, potrzebuję cię! Zarówno jako towarzysza, jak i pomocnika w chwili konieczności. W takim razie idziemy dalej.

Czik był bardzo zadowolony. Ruszyli przed siebie w tę wciąż gęstniejącą ciemność.

Nagle Gondagil rzucił się na ziemię.

– Czik, tam w mroku coś jest, ale nie mogę zobaczyć co.

Leżeli bez ruchu, przywierając do podłoża. W oddali słyszeli szumiące, zawodzące dźwięki, obce dla nich obu.

Czik dał znać, że chce zbadać to, co zdziwiło człowieka.

– Tak, ale ostrożnie – upomniał Gondagil. – Nie może ci się tutaj nic stać, wiesz o tym!

Samotna, zabłąkana wiewiórcza dusza przyjęła jego słowa z wdzięcznością.

Czik ruszył przed siebie w krótkich, jakby niepewnych podskokach. To, do czego zmierzał, leżało troszkę w bok od ich szlaku. Pośrodku gęstych, kłujących zarośli.

Wiewiórka podchodziła ostrożnie, a potem nagle zawróciła i bardzo szybko przybiegła do Gondagila. Nie doszła do samego celu. Parskała podniecona.

– Cicho, cicho – szeptał Gondagil. – Mogę przecież czytać w twoich myślach, wiesz o tym, nie powinniśmy niepotrzebnie zwracać na siebie niczyjej uwagi.

Czik umilkł i Gondagil powoli przyjmował do wiadomości jego meldunek:

– Co ty mówisz, nie, nie myślisz tak naprawdę! „Tam leży ta nowa, piękna gondola Tsi. Ta, w której tutaj przylecieliśmy i z której wypadłem. Leży, ale nikogo w niej nie ma”. Chodź, Czik, musimy to obejrzeć! Jesteś naprawdę zdolny, dziękuję ci bardzo!

Gondagil podczołgał się na brzuchu do pojazdu, ostrożnie obserwując, czy gdzieś tutaj nie zastawiono pułapki. Przezorności nigdy za wiele.

Kierował swoje myśli do Czika, starając się jednocześnie uważnie oglądać ten dziwny pojazd, coś, o czym Miranda mu opowiadała i co widział niedawno. Teraz, kiedy znalazł się bardzo blisko, zrozumiał, że to imponujące urządzenie.

„Czik, dlaczego, u licha, to tutaj leży? Czy oni z tego wyszli właśnie tu, czy też wypadli wcześniej, jak ty? Nie, w to nie wierzę. Spójrz na te rysy po otarciu o twardą skałę. Pojazd narażony był na wiele uderzeń. Patrz, powyginane po obu stronach, musiało nim rzucać w tę i z powrotem…”

Gondagil uniósł głowę i patrzył na wysokie ściany, zamykające dolinę przed nimi. „Sądzę, że pasażerowie znajdowali się w środku, Czik. Wydaje mi się, że pojazd doleciał tam i… Wiesz, mam uczucie, jakby został z powrotem… wypluty. Rozumiesz, o co mi chodzi?”

Teraz zamknął swoje myśli przed Czikiem. Nie chciał mu przekazywać, czego się obawiał: że ci, którzy znajdują się w górach, przyciągnęli do siebie gondolę z ludźmi, a potem odrzucili ją jako… niestrawną.

Nie, to zbyt makabryczne, to się nie mogło stać!

„Ukryjemy gondolę, Czik, pomożesz mi? Mam wrażenie, że pojazd wyszedł z tego wszystkiego w stosunkowo dobrym stanie. Różne pęknięcia i załamania, ale nie wygląda to groźnie. I wszystkie te dziwne rzeczy (miał na myśli instrumenty) są chyba nie uszkodzone”.

Gondagil z tęsknotą gładził pojazd, przykrywając go gałęziami i ziemią. Bardzo by chciał coś takiego mieć. Naprawdę bardzo. Pomyśleć, jakie wielkie oczy zrobiliby ludzie w Dolinie Mgieł! I czego z czymś takim można dokonać! Mógłby oglądać z góry całe Królestwo Ciemności, widzieć, którędy chodzą zwierzęta, wiedzieć, gdzie ukrywają się wrogowie…

Mógłby ich atakować z powietrza. Mógłby…

Wyprostował się.

Nie wiedział przecież jednak, jak się z tym obchodzić.

Jedyne co widział, to to, że pojazd jest bardzo kolorowy, chociaż w mroku niedokładnie odróżniał barwy. Polubił to urządzenie i trudno mu było się od niego oddalić.

Gondagil był szlachetnym stworzeniem. To jasne, że pragnął posiadać pojazd, ale nawet przez moment nie przyszło mu do głowy, że lepiej byłoby dla niego, gdyby właściciele nigdy się nie znaleźli.

Nie, całym sercem pragnął odszukać i uratować nieszczęsnych. Razem z nimi mogła być Miranda, ale nawet gdyby jej nie było, pragnął nieść pomoc. Jeden z zaginionych to jej przyjaciel i towarzysz Czika i chociaż sprawiała mu ból myśl, że Miranda ma oprócz niego jeszcze innych przyjaciół, godził się z tym. Przecież znała ich, zanim spotkała jego, zanim w ogóle dowiedziała się, że Gondagil istnieje.

O tym drugim nie wiedział nic, nic ponad to, że ma młody i radosny głos.

Zresztą mogło ich lecieć więcej w tym dziwnym, obcym pojeździe.

Kiedy gondola została starannie ukryta, wyruszyli dalej ku przerażającej, gęstej ciemności.

Nigdy nie znajdował się w aż tak upiornej części Królestwa Ciemności. Tu i tam napotykał drzewa, ale wszystkie były martwe, miały tylko szare, nagie, połamane gałęzie. Wszędzie leżało mnóstwo wielkich kamieni i głazów, miał wrażenie, że ukrywają się za nimi straszne, złowieszcze istoty. Czające się, gotowe rzucić się na każdego, kto wejdzie im w drogę.

Nie, to przecież tylko okropne historie, które słyszał w dzieciństwie! Nie może się ośmieszać!

Ale w tej okolicy nie było nic śmiesznego. Wszystko, co widział, budziło w nim grozę, wymagało całej odwagi, jaką potrafił z siebie wykrzesać.

Zmuszał się, by iść dalej.

– Czik, tu wieje – mruknął do towarzysza i mocniej przytulił do siebie wiewiórkę. – A myślałem, że w naszym świecie nie ma wiatrów. Chociaż człowiek z niemieckiej wsi wspominał o czymś takim…

W następnym momencie poczuł, że jakaś potężna siła ciągnie go naprzód.

10

Trzy najmłodsze przedstawicielki dużej rodziny, Berengaria, Sassa i Siska, siedziały z Theresą, niegdyś księżniczką z rodu Habsburgów, a teraz po prostu „babcią Theresą”. Dziwnie było nazywać ją prababcią, skoro wyglądała na osobę trzydziestopięcioletnią.

– Kochana babciu Thereso, opowiedz nam o nocy świętojańskiej – prosiła Berengaria, wnuczka Theresy. Dwie pozostałe dziewczynki nie były w ogóle z księżną spokrewnione, ale czuły się również jej wnuczkami.

Przez twarz Theresy przemknął cień.

– Ależ kochane dzieci, dzisiaj nie jestem w stanie niczego opowiedzieć! Przecież Jori zniknął!

– I Tsi-Tsungga – dodała Berengaria. – Wiemy o tym i bardzo się o nich martwimy. Musimy jednak się czymś zająć, skoro nie pozwolono nam iść szukać zaginionych.

Theresa zadrżała na myśl o tym, że te trzy delikatne stworzenia miałyby wyruszyć na poszukiwania do Królestwa Ciemności. Wiedziała, że bardzo chętnie by się tego Pojęły, Matko Boska, chroń je od wszelkiego złego!

Może więc lepiej spróbować odwrócić ich uwagę od tej sprawy? Rozejrzała się po pokoju, który umeblowała w starym stylu, na wzór dworu Theresenhof. Był to jedyny pokój w tym domu urządzony meblami barokowymi, z epoki jej rodziców. Tu i tam znajdował się jakiś przedmiot w stylu rokoko, ale było ich niewiele. Nie mogli przecież zabrać ze sobą w drogę wyposażenia domu. Na szczęście w stolicy mieszkali artyści, którzy zrobili co trzeba według wskazówek Theresy.

Pokój prezentował się naprawdę bardzo pięknie, Theresa go kochała. Zwykle jednak przebywała w supernowoczesnych pomieszczeniach w innych częściach domu.