Выбрать главу

Westchnęła cicho. Jej córka, Tiril, oraz zięć Móri przeżywali za młodu wiele bardzo niebezpiecznych przygód. Wtedy jednak często ona sama i przyjaciel Erling im towarzyszyli. Potem Theresa wyszła za Erlinga za mąż i razem zaopiekowali się dwojgiem dzieci, Rafaelem i Danielle, rówieśnikami jej własnych wnuków: Dolga, Villemanna i Taran. Boże, cóż to była za młodzież i w jakie wdawała się awantury! Teraz wszyscy przebywali w krainie spokoju, w Królestwie Światła, i Theresa miała nadzieję na trochę wytchnienia. Ale nic z tego! Kolejne pokolenie okazało się najbardziej szalone ze wszystkich.

Przed kilkoma dniami rodzinę dotknęło straszne nieszczęście. Jori, ukochany i niezwykle żywotny syn Taran i Uriela, zaginął. A razem z nim Tsi-Tsungga, istota natury, którego Theresa dobrze znała i bardzo lubiła, wiedziała jednak, że nie będzie dla Joriego wsparciem. Raczej wręcz przeciwnie.

Nagle uświadomiła sobie, że trzy dziewczynki siedzą i czekają na opowieści o świętojańskiej nocy.

Theresa i Erling prowadzili w Królestwie Światła bardzo szczęśliwe życie. Jedynym zmartwieniem były niepohamowane wyczyny wnuków i prawnuków. Ledwo zdołano sprowadzić z zewnętrznego świata Móriego oraz Dolga, a piątka młodych zwiastunów nieszczęścia zaczęła łamać wszelkie zakazy. Potem Elena wdała się w jakąś straszną historię z mieszkańcami miasta nieprzystosowanych, a teraz, kiedy trzeba było naprawiać szkody, jakie ściągnęła na siebie Miranda na zewnątrz, w Królestwie Ciemności, powstało nowe zamieszanie. No i wreszcie Jori…

Czy nigdy nie będzie temu końca?

Błądząc myślami gdzie indziej, Theresa zaczęła opowiadać o dziwnych ludowych wierzeniach ze świata swojej młodości.

– Jest w roku kilka takich dni, kiedy ludzie uważają, że powinni być szczególnie ostrożni. Bo w te właśnie dni, a zwłaszcza w następujące po nich noce wszelkie złe siły wychodzą z ukrycia.

– Złe? – zapytała Sassa z Ludzi Lodu. – Jak to?

Och, jak zdołam jej wytłumaczyć coś takiego? zastanawiała się Theresa. Te dzieci przecież dorastają w otoczeniu duchów i traktują je jak przyjaciół.

– Dawniej ludzie byli bardzo przesądni – rzekła wymijająco. – Wszystkiego się obawiali. Wierzyli, że w ciemnościach kryją się okropne stworzenia, że trzeba się mieć na baczności i robić wszystko, by nie zetknąć się z mieszkańcami podziemi. No cóż, z tych tak zwanych niebezpiecznych dni trzeba wymienić wieczór Valborgi, czyli po niemiecku Walpurgisnacht, noc Walpurgi, trzydziestego kwietnia. Wtedy wychodzą na świat istoty zajmujące się czarami, tak ludzie opowiadali. Wiedźmy i inne takie stworzenia. Gorzej jest jednak w noc środka lata, tę noc, do której się właśnie zbliżamy. Po norwesku nazywano ją Jonsoknatt, w innych krajach nocą sobótkową albo nocą świętojańską. Ja znam ją jako Johannisnacht. Ludzie wierzyli, że wtedy wszystko w naturze budzi się do życia, również to, co nie powinno. A ten, kto tej nocy przebywa poza domem, musi chronić się amuletami i zaklęciami, by nie wpaść we władzę niewidzialnych sił.

– Ależ ludzie byli głupi – stwierdziła Berengaria.

– Oczywiście! W Skanii, w Szwecji, znajdował się na przykład wielki kamień, zwany Maglehen. Wierzono, że niekiedy nocą unosi się on w górę, a pod nim tańczą elfy. Tego rodzaju kamienne bloki znajdują się również na Islandii. W niektórych krajach za najbardziej niebezpieczną noc w roku uważana jest noc Wszystkich Świętych, następująca po pierwszym dniu listopada. Poza tym obchodzona bywa noc świętej Łucji, która wypada trzynastego grudnia. Wtedy po świecie błądzą gromadami różne duchy. Rzecz jasna, taką wyjątkową porą jest również noc wigilijna, dawniej wierzono, że zmarli odprawiają wtedy nabożeństwa po kościołach. No i jeszcze dzień, w którym wszystkie czarownice wyruszają na sabat na górze zwanej Blokksberg. I tak dalej. Wracając jednak do nocy świętojańskiej, to wiąże się z nią piękna tradycja. Młode dziewczyny wychodzą wieczorem, by zebrać siedem rodzajów kwiatów, najlepiej u rozstaju dróg. Kładą je sobie potem pod poduszkę. Nikomu nie należy mówić, że się te kwiaty zebrało. Ludzie powiadają, że w nocy przyśni się takiej pannie kawaler, za którego wyjdzie za mąż.

– To ja tak zrobię! – zawołała Sassa pospiesznie.

– I ja też – przyłączyła się Siska, czarująca mała księżniczka z Królestwa Ciemności. Siedziała przytulona do Theresy, którą uwielbiała, i wpatrywała się w nią swoimi ogromnymi szarymi oczyma. Theresa zawsze na widok Siski odczuwała tkliwość w sercu. Co mogłabym uczynić dla tego dziecka? zastanawiała się. Wiem, że znakomicie jej się powodzi u Sassy i jej dziadków, Ellen i Nataniela. Wiem też, że Berengaria jest jej „starszą siostrą” i idolem, ale człowiekowi robi się smutno na myśl o tym, co musiała w życiu przejść! Mała córeczka wodza, która miała zostać zhańbiona i zamordowana przez owładniętych żądzą mężczyzn z własnego plemienia, a potem złożona w ofierze. Po tym wszystkim nigdy chyba nie będzie mogła wrócić do kraju dzieciństwa.

Zresztą do tej pory mała nie okazywała najmniejszej tęsknoty za rodzinnym krajem. Zapomniała o swoich manierach księżniczki, rzadko już wspominała, że w rodzinnej osadzie była boginią. Mimo to człowiek chciałby coś dla niej uczynić.

Berengaria rzekła wyniośle:

– Ja też tak zrobię. Dobrze byłoby wiedzieć.

O, ty zawsze dasz sobie radę, pomyślała Theresa. Chłopcy w mieście Saga już dawno kręcą się koło twojego domu. Siska znajdzie wielbicieli za parę lat, mogę to zagwarantować. Jest przecież taka śliczna.

Gorzej ma się sprawa z Sassa, najmłodszą. Marco dokonał cudu, usuwając brzydkie blizny z jej twarzy, ale dziewczynka pozostała nieśmiała, więc głupi młodzi chłopcy pewnie nie zauważą, jaka jest ładna.

Ale ona ma jeszcze dość czasu. Być może z latami nabierze pewności siebie. Już teraz jest dużo lepiej niż wtedy, kiedy razem z Mórim, Dolgiem i członkami Ludzi Lodu przybyła do Królestwa Światła. Uff, nigdy nie nauczę się, że Dolg nazywa się teraz Dolgo, to imię na zawsze pozostanie dla mnie obce. Zresztą wiem, że inni też się na to jego nowe imię zżymają. Czy nie mogą Włosi nazywać go sobie Dolgo, a my pozostać przy swoim przyzwyczajeniu i zwracać się do niego per Dolg? Muszę porozmawiać o tym z Ramem. I oczywiście również z Dolgiem.

Dziewczęta miały tysiące pytań w sprawie niewidzialnych istot. Theresa musiała siedzieć i opowiadać im o huldrach i wiedźmach, o gnomach, trollach i innych takich, ale jej myśli krążyły zupełnie gdzie indziej.

Bardzo się martwiła o Mirandę. Wiedziała, że dziewczyna rozmawia teraz z Ramem na temat możliwości podjęcia nowej podróży na zewnątrz. Ona się nigdy nie podda. Czy świadomość, że w pośpiechu pracują nad nowym otworem w murze, nie może jej wystarczyć?

Ale dla Mirandy liczyła się każda minuta. Theresa wiedziała zresztą dlaczego. Jeden dzień tutaj to w Królestwie Ciemności dwanaście dni. Dla młodej dziewczyny zakochanej w mężczyźnie stamtąd różnica czasu musiała być udręką.

Na dawnym, zewnętrznym świecie opowiadanie o istotach natury nie było żadną sztuką. Ale co można mówić komuś, kto wie, że takie istoty naprawdę istnieją? Przecież te dziewczynki spotykają się z duchami i innymi stworzeniami jako z czymś zupełnie oczywistym.

Theresa westchnęła i odpowiedziała Berengarii:

– Nie, to głupia historia. Przecież ktoś, kto zetknął się z elfami, doświadczył jedynie życzliwości. Popatrz tylko na Dolga, który żył wśród elfów przez dwieście pięćdziesiąt lat i któremu one nie zrobiły nic złego, wprost przeciwnie!

Ach, Święta Maryjo, Matko Boża, to nie jest wcale łatwe! Zwłaszcza dla mnie, która zachowałam gorącą katolicką wiarę. Powinnam przecież powiedzieć dziewczynkom, że żadne czary nie istnieją, a jeśli są, to należą do szatana. Ale jak mam im to wyjaśnić? Przecież na przykład teraz poszukujemy również Tsi-Tsunggi. Mam tego radosnego, wrażliwego, obdarzonego gorącym sercem chłopca nazwać pomiotem szatana, którego powinny się wystrzegać?