– Musimy ci jak najgoręcej podziękować, Gondagilu – powiedział Jori, a Tsi pospieszył z zapewnieniami, że on też dziękuje. Jori mówił dalej: – Uratowałeś nam życie, ty i Czik. Nie rozumiem jednak, w jaki sposób dostaliście się tutaj i nikt was nie zatrzymał, a my nie mogliśmy przejść?
Gondagil wytłumaczył im, że zły, wsysający wszystko ciąg powietrza znajduje się tylko w zagłębieniu, które właśnie opuścili.
– Aha, ten potężny odkurzacz – rzekł Jori. – Rzeczywiście sam też tak myślałem. Zastanawiam się tylko, gdzie on ma swoje źródło. Ale nie chcę tego badać. Absolutnie nie! No dobrze, powiedzcie nareszcie, w jaki sposób dostaliście się tutaj tak szybko?
Gondagil okrążył jedną z tych okropnych skał i pokazał palcem.
– Spójrz tam.
– Moja gondola! – zawołał uszczęśliwiony Tsi-Tsungga. – Najpierw Czik, mój najlepszy przyjaciel, a teraz gondola. Czy to może być prawda?
– Bardzo trudno tym kierować – rzekł Gondagil przepraszającym tonem. – Kilka razy zły prąd o mało nas nie wessał. (To dziwne, że kiedy mówię o wiewiórce i o sobie, zawsze używam słowa „my”. Ale Czik jest rzeczywiście bardzo uczłowieczony. I lepszy niż wielu ludzi, pomyślał Gondagil). Poza tym gondola raz po raz uderzała o skały. Nie wiedziałem nic o tym tutaj – dodał, wskazując na przyciski na tablicy rozdzielczej.
Chłopcy wyrazili podziw, że w ogóle potrafił uruchomić pojazd. Naprawdę im zaimponował. Gondagil wolał nie wspominać o tym, jak przeorał zarośla, ani o zderzeniu z ziemią nieco później, kiedy Czik i on sam wylądowali głowami w dół na twardych kamieniach, ani o tym, jak wypróbowywał aparaturę do mierzenia wysokości i utrzymywania pojazdu w pozycji poziomej. Uznał, że nieważne są również problemy, jakie miał przy lądowaniu.
Musiał wytłumaczyć chłopcom, w jaki sposób znalazł najpierw Czika, czy też w jaki sposób Czik znalazł jego, a później gondolę, po czym wszyscy wsiedli do pojazdu.
– To wszystko z łatwością zostanie naprawione – mruknął Jori, chcąc pocieszyć Tsi, ponieważ gondola rzeczywiście nie prezentowała się najlepiej. W każdym razie z zewnątrz. Wyglądało na to, że silnik i wszystkie urządzenia lepiej zniosły tamtą podróż.
Unikali siadania w najbardziej uszkodzonych miejscach. Jori stał przez chwilę i rozglądał się wokół po tym przerażającym świecie, widział teraz lepiej i dalej niż przedtem. Dostrzegał poszarpane ostre skały o groteskowych kształtach, na które poprzednio nie zwrócił uwagi. Panujący tu mrok przeszkadzał w dokładniejszych oględzinach, ale Jori stwierdzał, że najbliższe skały przypominają jakieś istoty z nieznanych światów. Potworne, podobne do ludzkich ręce, wydłużone twarze, szczyty, które sterczały niczym pożądliwe palce…
Zadrżał.
Nigdy więcej, myślał. Jeśli wydostaniemy się stąd żywi, już nigdy więcej nie będę się wybierał do tych ponurych siedzib kamiennych istot!
16
Na chwilę zaległa pełna skrępowania cisza. Każdy z trzech mężczyzn sprawiał wrażenie, iż chciałby kierować gondolą. Kiedy jednak Gondagil spostrzegł, że Jori daje znak Tsi, by ten zajął miejsce przy kierownicy, on również się wycofał. Co prawda, to prawda, gondola należy do Tsi-Tsunggi.
Elf ziemi powierzył Czika ich opiece. Nie wolno dopuścić, by wiewiórka jeszcze raz wypadła za burtę.
– Musimy się przez cały czas trzymać lewej strony – ostrzegł Gondagil. – W przeciwnym razie prąd powietrza nas porwie. Jest niebezpieczny, nie wiemy dokładnie, którędy przebiega poza obrębem Gór Czarnych.
Jego towarzysze skinęli głowami. Spojrzeli obaj w stronę, gdzie musiał się znajdować łańcuch jaśniejszych gór, chociaż stąd nie było go widać. To tam zostali zatrzymani i mogli sobie wyobrazić, że stamtąd wiedzie szlak w głąb przeklętej doliny.
Tsi sprawdził wszystkie instrumenty, by się przekonać, czy działają, poprosił ich, by dobrze trzymali Czika, i wystartował. Początkowo trochę niepewnie i zdenerwowany, z czasem jednak styl Tsi dawał się bez trudu rozpoznać. Odważne zwroty, wykonywane z miną i stanowczością doświadczonego kierowcy rajdowego, poprzedzane głośnym, radosnym śmiechem.
Gondagil siedział w milczeniu i przyglądał się brunatno-zielonemu przyjacielowi Mirandy. Już w chwili spotkania stwierdził, że z tej istoty emanuje siła, która musi działać niczym magnes na dziewczęta W tym dziwnym młodzieńcu było jednak jednocześnie tyle naturalności, tyle spontanicznej naturalności i witalności, że musiał go polubić.
Mimo to z bólem myślał, że Tsi jest dobrym przyjacielem Mirandy. Znali się od tak dawna. I właśnie o to Gondagil był trochę zazdrosny. Miranda zapewniała go, że nie ma między nimi niczego oprócz przyjaźni, ale i tak Gondagil odczuwał lekkie ukłucia w sercu. Chciał zachować prawo pierwszeństwa, jeśli chodzi o jej przyjaźń.
Trwało tak dopóty, dopóki nie opowiedziała mu, jak bardzo Tsi-Tsungga jest samotny.
Nagle od strony Gór Umarłych dotarł do nich ryk rozpaczy. Pełen desperacji i wściekłości długo dźwięczał w powietrzu. Mówił wszystko o rozczarowaniu, ponieważ zdobycz się wymknęła. Z pewnością jednak nie wydawały go tamte pełzające potworki.
Tsi spojrzał za siebie na ponure góry.
– Tak, teraz wiem, że nigdy tu już nie przyjdę. Byłem dumny z tego, że zostałem wybrany, ale nigdy więcej, dziękuję! Nigdy, nigdy więcej!
– Możesz być pewien – powiedział Jori, który myślał dokładnie o tym samym. – Jesteś teraz pierwszym, który się stąd wydostał. Ty i ja, i Gondagil. Wiem, że wy dwaj zostaliście wybrani, ale teraz i ja mogę się do was przyłączyć. Niestety. Jesteśmy tymi, którzy wiedzą najwięcej o Górach Czarnych.
– Nieee – rzekł Tsi-Tsungga, otwierając usta ze zdumienia.
– Nie rozumiesz tego? Oczywiście, że jesteśmy jedynymi, bo o ile wiem, to nigdy żadna żywa istota stąd nie wróciła. My, dzięki Gondagilowi, jesteśmy pierwszymi. Dziękujemy ci bardzo, pozostaniemy twoimi przyjaciółmi do końca życia, Gondagilu.
Tsi zgadzał się z nim co do joty.
– Dziękuję – rzekł Gondagil cierpko. Zawsze był dość szorstki w zachowaniu, kiedy się wzruszał.
– Co możemy zrobić, by ci się odwdzięczyć? – zapytał Jori. – Proś, o co tylko chcesz!
Gondagil zastanawiał się nie dłużej niż sekundę.
– Zabierzcie mnie ze sobą do Królestwa Światła!
– To rozumie się samo przez się – odparł Jori odrobinę skrępowany.
Wareg patrzył na nich z nowym błyskiem w oczach.
– Teraz to ja zaciągam wobec was dług wdzięczności.
– Nonsens!
– Oczywiście. Istnieje jednak coś, czego nie rozumiem. Jest wiele takich spraw, ale jedna szczególnie.
– Co takiego?
Gondagil patrzył w zamyśleniu przed siebie, kiedy gondola ostrożnie manewrowała, by podejść możliwie jak najbliżej jasnych gór. Mocno przyciskał do siebie Czika, bardzo się zaprzyjaźnił z tą sympatyczną wiewiórką.
– Słuchajcie, ja dowiedziałem się o drodze do Gór Umarłych od swojego dziadka. On tę wiedzę otrzymał od swoich przodków. Niemcy mówili to samo, oni też mówili, którędy należy iść. Ale to przecież najbardziej niebezpieczna trasa! Uważam, że to jedyna niebezpieczna trasa. O co w tym wszystkim chodzi?
– Indoktrynacja – mruknął Jori.
Gondagil spojrzał na niego pytająco. Jori wytłumaczył:
– Zastanawiam się, czy ktoś z Gór Czarnych nie mógł przyjść do waszej części Królestwa Ciemności i nie rozpuszczał pogłosek o tej właśnie drodze. By tam kierować śmiałków.
Gondagil zadrżał.
– To brzmi potwornie. I nieprawdopodobnie. A w każdym razie musiałoby się przytrafić bardzo dawno temu.
– Owszem, z pewnością tak było – rzekł Jori, podczas gdy Tsi wznosił gondolę ponad łańcuchem wzgórz. – Czy wiadomo ci, by ktoś z Królestwa Ciemności próbował iść tą drogą?