Выбрать главу

– Odkąd dowiedzieliśmy się, że chłopcy mieli gondolę, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Najpewniej dostali się gdzieś, gdzie nie powinni

– Nie brzmi to zbyt dobrze – rzekła Miranda przestraszona. Czuła, że to ona znowu jest wszystkiemu winna. Głośno dawała wyraz zmartwieniu.

– Trudno – westchnął cicho potężnie zbudowany, wysoki Strażnik. – Ponieważ nie znaleźliśmy ich nigdzie w Królestwie Światła, to trzeba przyjąć, że musieli wyjść na zewnątrz.

– Ale tego nie można zrobić!

Dolgo, niezwykły syn czarnoksiężnika, wyjaśnił:

– Ojciec, Marco i ja wzywaliśmy ich dzisiaj telepatycznie. Nie nawiązaliśmy jednak żadnego kontaktu. Ale teraz, jakąś godzinę temu, odebraliśmy słabe sygnały wysyłane przez przerażone dusze. Sygnały bez wątpienia pochodzą z Ciemności. Mur przeszkadza, więc nie zdołaliśmy się z nimi porozumieć.

A więc to mimo wszystko jej wina. To przez ten bezsensowny pomysł, żeby wydostać się na zewnątrz na własną rękę.

– Ale jakim sposobem zdołali wyjść?

Tym razem odezwał się Armas, syn Obcego, który sam wkrótce miał zostać w pełni wykształconym Strażnikiem:

– Nie istnieje inne wyjaśnienie niż to, że wznieśli się bardzo wysoko. Znaleźli się w samym centrum blasku Słońca.

– Jak Ikar?

– Można tak powiedzieć – odparł Ram. – Tam w górze, w słonecznym świetle, gdzie sklepienie jest najwyższe, znajduje się kilka wąskich szpar, coś w rodzaju wentylów, które zrobiliśmy, by trochę ciepła przenikało do nieszczęsnych mieszkańców Ciemności. Można się wydostać na drugą stronę w niewielkiej gondoli, a gondola Tsi nie jest przecież duża. Zapomnieliśmy po prostu o tym wyjściu, ponieważ wieki minęły od czasu, kiedy wentyle zostały zrobione. Od dawna nikt nie sprawdzał, czy jeszcze funkcjonują.

– Ale czy oni się nie spalili? Albo nie zostali oślepieni?

– To ostatnie jest możliwe, ale spalić się… Nie, wiesz przecież, że Święte Słońce niczego nigdy nie spaliło. Jego ciepło jest łagodne.

Miranda próbowała stłumić rozrastającą się w niej nadzieję, że chłopcy zdołali nawiązać kontakt z Gondagilem. Teraz przecież chodzi o ich bezpieczeństwo, a nie o jej marzenia.

– Ale gdyby wydostali się na zewnątrz, to co by się z nimi stało później? Nie mogą przecież po prostu wlecieć z powrotem do środka?

Ram skulił się, patrzył na nią z wyrazem troski i powagi.

– Powinni byli tak zrobić. Ale po pierwsze, gondole nie są stworzone do Ciemności, tylko do Królestwa Światła, a po drugie, Dolgo mówi, że znajdują się w bardzo złej sytuacji. Wyczuł śmiertelny strach.

– Boimy się, że zostali zaatakowani przez dzikie bestie – wtrącił Armas. – Gondola mogła spaść, a…

Miranda uniosła dłoń, by go powstrzymać. Okropne podejrzenie narastało w niej niczym krzyk przerażenia.

– Nie – szepnęła cicho ze wzrokiem utkwionym w okno. – Ocknęłam się pewnego razu tutaj, nie pamiętam kiedy, ale to musiało być podczas którejś z pierwszych nocy. Obudził mnie dźwięk…

Ram i Dolgo popatrzyli po sobie.

– Ty także? – zapytał Ram. – Nie tylko ty jedna to słyszałaś, wielu obudził ten krzyk. Straszne, przeciągłe wycie, prawda?

Głos Mirandy był teraz ledwie dosłyszalny.

– Tak. Straszny, złowieszczy krzyk, jakby dochodził z…

– Właśnie tak – potwierdził Ram, stojący pośrodku szpitalnej sali. – Z czarnych Gór Śmierci.

Informacje Mirandy pozwoliły Dolgowi odtworzyć ostatni fragment układanki.

Patrzył teraz na nią, ale jego oczy widziały coś innego. Przebywał w swoim wyjątkowym świecie, w świecie jasnowidza. Teraz widział chłopców wyraźniej, dostrzegał otaczającą ich ponurą ciemność i ciała w lekkiej odzieży, szarpane lodowatym wichrem, słyszał raz po raz porywy sztormu, ryczące niczym oszalałe duchy otchłani.

Ale te okropne, przenikliwe wycia ustały.

Dlaczego?

Dolgo nie mógł dokładnie stwierdzić, gdzie chłopcy się znajdują, wyczuwał jednak coraz silniej ich przerażenie, ba, śmiertelny strach przed tym, co czaiło się w ciemności. Ogarniało go trudne do zniesienia uczucie bezsiły, z jakiegoś powodu, którego nie umiał określić, ale który przejmował go lękiem, wyczuwał, że czas nagli. Nie rozpoznawał rodzaju tego lęku ani przyczyny, dla której należało się śpieszyć.

Bał się potwornie, że los Joriego i Tsi-Tsunggi się dopełnia, że są straceni. Ram obiecał pomóc, ale na to trzeba czasu. A oni czasu nie mieli.

Był pewien, że chłopcy zdają sobie sprawę z sytuacji, docierało do niego przerażenie Joriego, gdy tymczasem Tsi-Tsungga zachowywał jeszcze spokój. Ten elf ziemi nie miał jednak psychicznej odporności, panika mogła go w każdej chwili sparaliżować.

Dolgo przymknął oczy.

– Spieszcie się, Ram! Śpieszcie się, czas nagli, tu chodzi o życie chłopców!

Wargi Rama zacisnęły się mocno. Zrobił już wszystko, co mógł zrobić. Niezależnie od tego jednak wciąż potrzeba czasu. Zbyt wiele czasu.

3

Miranda się myliła.

Gondagil wcale nie myślał, że ona go zawiodła. Odczuwał fizyczny ból ze zmartwienia o nią. Była przecież umierająca, kiedy ją zabrali od niego, by przenieść nieprzytomną do Królestwa Światła. Będzie musiała dostać mnóstwo świeżej krwi, powiedzieli. Co to oznacza? Gondagil orientował się, że tam, w obrębie murów, wiedzą bardzo wiele, że stworzyli inną kulturę, dużo bardziej rozwiniętą niż kultura ludu Timona. Spotkanie z Mirandą przekonało go o tym. Świadczyło też o tym wszystko, co ze sobą przyniosła, wszystko, co umiała. Czasami czuł się w jej obecności niemal jak niedorozwinięty, ona jednak nigdy nie okazała, że mogłaby go traktować jako kogoś gorszego. Wprost przeciwnie, wybrała go, podziwiała, czasami prosiła o pomoc. Ta świadomość napełniała serce Gondagila nie znanym dotąd ciepłem.

Nie, potwornie się bał, że dziewczyna już nie żyje. Mężczyźni z Królestwa Światła zapewniali, że jest nadzieja, iż Miranda może z tego wyjść, trzeba tylko, by znalazła się w obrębie murów. Dlatego pozwolił ją zabrać, choć wszystko w nim przeciwko temu protestowało. Ale na jakiej podstawie tamci mogli coś takiego powiedzieć? Gondagil widział ludzi, którzy stracili mniej krwi niż Miranda, ale żaden z nich tego nie przeżył.

Stał na skalnym występie, tak jak to zwykł czynić ostatnimi czasy, i patrzył w kierunku muru, za którym zniknęła ukochana. Stał tak nie wiedząc, że droga została nieodwołalnie zamknięta. Bardzo wychudł, ponieważ często zapominał o jedzeniu. Mimo wszystko wyglądał wspaniałe, taki silny, prawie dziki, z potarganymi jasnymi włosami, z przenikliwym spojrzeniem bystrych oczu, wysoki, zwinny, ubrany w spodnie i kurtkę z cienkich zwierzęcych skór. Specjalnie urodziwy nigdy nie był, ale jego surowa, męska twarz była bardzo pociągająca. Dziewczyny z plemienia wiedziały, że utraciły go ostatecznie. Wielokrotnie próbowały go złowić, wiele z nich o nim marzyło, żadnej jednak nie dopisało szczęście. Teraz on dokonał wyboru, choć wybranka nie należała do ich szczepu, wybrał całkiem obcą dziewczynę z Królestwa Światła. No cóż, żadną z nich by się nie zadowolił, zawsze przecież czuł się lepszy niż inni w osadzie, myślały rozgoryczone dziewczyny. Niespecjalnie przepadały za Mirandą!

Gondagil od dawna pragnął znaleźć się w Królestwie Światła. Głównie po to, by zdobyć tam światło dla swojego ludu. Teraz trawiła go paląca tęsknota. Teraz musiał dostać się do środka, ponieważ tam była Miranda.

Dwukrotnie w ciągu ostatnich dni podejmował próbę j sforsowania bramy. Za pierwszym razem bestie odkryły jego obecność zbyt wcześnie i musiał ratować się ucieczką na skały, ścigany przez co najmniej sto potworów. Nie należały do takich, którym mógłby się przeciwstawić samotny mężczyzna, on i Haram wielokrotnie mogli się o tym przekonać.