Выбрать главу

Nikt nie chciał opuścić ceremonii obchodów środka lata.

A w ukryciu poruszało się po okolicy niczym cień dziwne stworzenie. Wąskie, niewidzialne oczka patrzyły i rejestrowały, uszy, których nikt się nawet nie domyślał, słuchały i przesyłały wiadomości do pamięci. Dziwne szepty docierały do uszu śpiących istot natury, cieniutkie firanki z pajęczyn falowały, kiedy to straszne stworzenie przesuwało się obok.

Zły element? W Królestwie Światła? Niewidzialna postać?

Nikt niczego nie zauważał.

Nikt, z jednym wyjątkiem.

Żółte niebo nad miastem Saga zaczęło przybierać swój szczególny nocny blask, a Ram i najwyższy rangą w gronie Obcych, Talornin, wciąż siedzieli w przepięknym pałacu Marca i dyskutowali.

Ram westchnął ciężko.

– Tyle mamy problemów z tą grupą młodych, chyba więcej niż z innymi mieszkańcami królestwa razem wziętymi. Mimo wszystko młodzi należą do elity. To znaczy do elity ludzi – dodał pośpiesznie, istnieli bowiem w Królestwie Światła dużo wyżej postawieni obywatele niż zwyczajne dzieci człowiecze. Na przykład Obcy. A także Madragowie, Lemurowie oraz duchy najrozmaitszego rodzaju.

Marco kiwał głową.

– Ci szaleńcy stanowią silną i bardzo zwartą grupę. Jaskari i Elena, Jori, Miranda i Indra, Oko Nocy, Armas, Berengaria, Siska i Sassa oraz Tsi-Tsungga. Wspaniała młodzież. Ale, ale…

– Obiecujemy sobie po nich bardzo wiele, dokładnie tak jak po tobie i po Dolgu. I po wielu z pokolenia rodziców naszej młodzieży. Zanim jednak tym szaleńcom przytrą się trochę rogi, przeżyjemy jeszcze niejedno zmartwienie, możecie mi wierzyć. Złamali już wszystkie tabu. To, co zakazane, działa na nich niczym czerwona płachta na byka. I właśnie teraz znajdujemy się w naprawdę poważnej sytuacji.

W tej sprawie wszyscy trzej mieli takie samo zdanie. Powtórzyli to, co już zostało powiedziane:

– Nie możemy po prostu machnąć ręką na Joriego i Tsi-Tsunggę, musimy ich przecież ratować. Ale jak? – zastanawiał się Ram. – Nie mogę wysyłać moich Strażników na niechybną śmierć w Góry Czarne, nie zdołamy też wyprawić tam większej ekspedycji. Zresztą i tak nie znaleźlibyśmy drogi…

– Gondagil ją znał – wtrącił Marco w zamyśleniu.

– Owszem, ale zamknęliśmy już to wyjście w murze. Potrzeba długiego czasu, by otworzyć nowe.

– Młodzi zdołali to uczynić w ciągu kilku sekund – przypomniał im Marco.

– Dziękuję – odparł Ram cierpko. – Wolałbym uniknąć robienia tego rodzaju otworów. To zbyt ryzykowne. Nie, musimy znaleźć nowe kody, nowe rytuały, by stworzyć bramę, której nikt poza nami nie mógłby używać.

– A może pójść tą samą drogą, co Jori i Tsi?

– Nie, teraz ja dziękuję! W Królestwie Ciemności w powietrzu jest się bardziej narażonym. Góry Czarne zdają się wsysać gondole. Bo przecież nie pierwszy raz coś takiego się przytrafiło, chociaż ostatnio mieliśmy z tym do czynienia naprawdę bardzo dawno temu – rzekł władczy Talornin. – W ten sposób traciliśmy zarówno mężczyzn, jak i gondole. Jest zresztą tak, jak zawsze podkreślaliśmy: nasze gondole nie zostały zbudowane dla Ciemności Nie wyposażono ich na przykład w system oświetlenia, a myślę także, iż źle znoszą tamtejsze warunki.

Młoda kobieta pracująca w pałacu zaanonsowała Mirandę.

– O Boże – jęknął Marco. – Czy ona nie mogłaby jeszcze trochę poleżeć w łóżku? Ta dziewczyna wywołuje katastrofę, jak tylko się ruszy.

– Ale jest bardzo ładna – uśmiechnął się Ram.

– Rzeczywiście! Zwłaszcza w obcisłym sweterku.

Miranda pospiesznie weszła do sali. Kiedy zobaczyła szacowne zgromadzenie, zawahała się na chwilkę, ukłoniła się uprzejmie, a potem szybko wyłożyła swoją sprawę:

– Szanowni wodzowie Królestwa Światła. Wiem, że to wszystko moja wina, ale zgłaszam się dobrowolnie, by pomagać wam na zewnątrz, w Ciemnościach, kiedy wyruszycie na poszukiwanie Joriego i Tsi.

Zagłuszył ją chór protestujących głosów, który odebrałby odwagę najbardziej zdecydowanej osobie.

– Oszczędź nam swojej pomocy, Mirando – poprosił Ram z naciskiem.

– Jeśli planujesz wymknąć się w ten sposób na kolejne spotkanie z Gondagilem, to możesz o tym zapomnieć – oświadczył Talornin nie mniej stanowczo. – Teraz jednak możesz tutaj zostać i pomóc nam w planowaniu – dodał bardziej przyjaznym głosem. – Nikt przecież nie zna Ciemności lepiej niż ty.

– Dziękuję, chętnie pomogę – odparła. – Czy długo to potrwa? To znaczy przygotowania do wyjścia.

Marco, który wiedział, jak bardzo jej się śpieszy, rzekł uspokajająco:

– Ze względu na nieszczęsny pomysł obu chłopców musimy przyśpieszyć akcję. Ale trzeba liczyć się z tym, że zajmie nam to parę tygodni.

– Dni – powiedziała błagalnie Miranda.

Ram przyjrzał jej się uważnie.

– Przypuśćmy tydzień. Zresztą na dłużej nie możemy sobie pozwolić.

Miranda liczyła pośpiesznie w myśli. Minęły już cztery dni. Razem będzie to jedenaście… to znaczy sto trzydzieści dwa dni na zewnątrz, w Królestwie Ciemności. Ponad cztery miesiące. Tyle Gondagil może chyba poczekać. Taką przynajmniej miała nadzieję.

– W porządku – skinęła głową.

Kiedy Miranda wyszła z pałacu, świeciło piękne wieczorne słońce. Saga, najnowsze miasto w Królestwie Światła, zaczynała nabierać kształtów. Wszędzie pomiędzy białymi domami kwitło mnóstwo kwiatów, tak że odnosiło się wrażenie, iż jest to raczej piękna wieś. Wszystko było takie harmonijne, starannie zbudowane, trudno opisać radość, jakiej się doznawało na myśl, że człowiek mieszka w takim miejscu.

Chciała to pokazać Gondagilowi. Chciała sprowadzić go tutaj, dopiero wtedy jej życie byłoby pełne. Pragnęła, by w tylu sprawach uczestniczył razem z nią, on, który całe swoje życie spędził poza murami, w ponurym Królestwie Ciemności. Tutaj, w Królestwie Światła, wszystko było takie proste i wygodne, i nieskończenie, niemal boleśnie piękne. Mogliby mieć własny dom i…

Nie, nie wolno aż tak bardzo oddawać się marzeniom! Zanim będą mogli ponownie się spotkać, muszą usunąć ze swej drogi tysiące przeszkód. Także największą ze wszystkich, która trwała w oddali. Ten niemal niewidzialny mur wokół bajecznego Królestwa Światła.

Najwyższy przywódca Strażników, Ram, nie miał łatwego życia.

Był teraz wystawiony na nieludzką presję ze strony Taran, ba, ze strony całej rodziny czarnoksiężnika, ale najbardziej gnębiła go jednak Taran. Była przecież matką Joriego i nie ukrywała lęku o swe jedyne dziecko.

Chciała natychmiast wyruszyć na poszukiwania. Kiedy jej tego zabroniono, nie dawała spokoju Ramowi, żeby jak najszybciej zorganizował ekspedycję, nie ma przecież ani minuty do stracenia.

Ram odnosił wrażenie, że słyszał to już wielokrotnie, zwłaszcza od Mirandy. Uporczywie jednak trwał przy swoim: żadnych gondoli do Królestwa Ciemności nie wyśle, one nie znoszą tamtejszego powietrza, zawsze znikały wszystkie razem z załogami i w ogóle. Owszem, może wysłać na poszukiwania swoich ludzi, w tej sprawie nie ma żadnych przeszkód, ale musi się to dokonać bez użycia gondoli, tyle wiadomo na pewno. Wygląda na to, że pojazdy stanowią śmiertelną pułapkę, kiedy znajdą się w Królestwie Ciemności. Czyha tam na nie jakieś szczególne niebezpieczeństwo.

Nie chciał przez to powiedzieć, że łatwo jest oddziałom Strażników posuwać się na własnych nogach, ale wtedy przynajmniej mogą się bronić. Gondola zaś wiedzie wprost do nieszczęścia.

Nie, nie potrafi wyjaśnić dlaczego. Wie tylko, że nigdy żadna gondola nie wróciła do Królestwa Światła, nie ma też nikogo, kto mógłby powiedzieć, co się stało z pojazdami.