Выбрать главу

– Czy pani mąż miał wrogów? – zapytała policjantka, jak ona się nazywała?

Caitlyn wróciła do rzeczywistości.

– Nie wiem… tak, wydaje mi się, że tak.

– Będą nam potrzebne nazwiska.

– Oczywiście… ale… on… on prowadził interesy w mieście. Niektóre z nich zakończyły się fiaskiem. – Głowa jej pękała, jakby nagle mózg przestał mieścić się w czaszce.

– Cierpiał na depresję?

– Josh? Na depresję? Nie wiem. Byliśmy… byliśmy w separacji… ale przecież na pewno to już wiecie, skoro tutaj jesteście. Nie mieszkaliśmy… nie mieszkaliśmy razem od jakichś trzech lat. – Cała zdrętwiała, próbowała zachować spokój. Bez powodzenia. Nagle zrobiło jej się słabo… ciemno przed oczami.

– Proszę usiąść, pani Bandeaux. – Dobiegł ją daleki głos. Kobieta chwyciła ją za ramiona i zaprowadziła do salonu. Caitlyn miała nogi jak z waty.

– Mój mąż… chciał wystąpić o rozwód. – Gdyby tylko udało jej się zachować spokój do odjazdu policji, gdyby tylko dali jej czas na zastanowienie się. Pozwoliła posadzić się na kanapie.

– A pani?

– Co ja?

– Czy chciała pani rozwodu?

– Nie wydaje mi się, żeby mogła teraz na to odpowiedzieć – powiedziała cicho policjantka.

Ale Caitlyn chciała odpowiedzieć. Chciała mieć już to przesłuchanie za sobą, jak najszybciej.

– Ja… ja myślałam, że znów możemy być razem, ale… – Poczuła łzę na policzku. Josh. Nie żyje? Zdrowy, energiczny, chwytający życie za jaja, Josh? Nie… nie mogła uwierzyć. To niemożliwe. Rozpłakała się na dobre. Ktoś, pewnie ta kobieta, podał jej chusteczkę, stłumiła szloch, ale łzy wciąż spływały strumieniami po twarzy.

– Czy miał kłopoty finansowe?

– Nic mi nie wiadomo. Nic konkretnego. – Ale zawsze brakowało mu pieniędzy. Zawsze cierpiał na chwilowy brak gotówki, zawsze przecież pożyczał od ciebie.

– Czy był z kimś związany?

Wiedziała, że o to zapytają. Nie wiedzieć czemu wspomnienie niewierności męża przywróciło jej zdolność logicznego myślenia.

– Tak – przyznała i poczuła ból. Czym innym było żądanie rozwodu, a czym innym afiszowanie się z kochanką. – Nazywa się Naomi Crisman.

– Jak ją poznał?

– Nie jestem pewna, ale myślę, że spotkali się na jakiejś imprezie dobroczynnej. – Powoli przychodziła do siebie, złowieszcza ciemność rozpływała się. – Josh jest… był filantropem. – Zobaczyła, jak policjanci wymieniają się spojrzeniami, i nagle zdała sobie sprawę, że przyjechali tutaj nie tylko, żeby przekazać złe wieści, ale żeby wyciągnąć od niej informacje.

– Zna ją pani?

– Ona spotykała się z moim mężem, detektywie – powiedziała i pociągnęła nosem, opłakując męża, który jej nie kochał. – To nie sprzyja nawiązywaniu przyjaźni. – Potarła oczy i wyczuła bandaże ukryte pod rękawami bluzy. – Dziękuję, że przyszliście powiedzieć mi o mężu… Będę chciała go zobaczyć, jeśli to możliwe… ale zadajecie mi tyle pytań, a wspomnieliście, że to może być morderstwo, prawda?

– Nie mamy jeszcze pewności.

– Czy jestem podejrzana? – Wydawało jej się to nieprawdopodobne, ale patrząc na nieruchome twarze policjantów, wiedziała już, że jest na liście podejrzanych. To było niedorzeczne. Absurdalne. – Jak zginął mój mąż?

Dostrzegła pewne wahanie.

– Wciąż był moim mężem – zauważyła z nagłą złością. Chciała się na kimś wyładować. Na kimkolwiek. Choćby na tych wścibskich ludziach nachodzących ją w domu i przynoszących okropne wieści. – Sądzę, że mam prawo wiedzieć.

Detektyw Morrisette skinęła głową.

– Możliwe, że pani mąż sam odebrał sobie życie, ale tak jak mówiliśmy, nasuwa się wiele pytań i wciąż nie znamy odpowiedzi. Znaleźliśmy go w jego gabinecie. Miał pocięte nadgarstki.

Skuliła się. Znów zobaczyła Josha leżącego na biurku. Skąd wiedziała?

– Samobójstwo – wyszeptała z niedowierzaniem Caitlyn i pomyślała o nacięciach na własnych nadgarstkach. – Niemożliwe. Nie zrobiłby tego. – Potrząsała głową, próbując odegnać od siebie obraz Josha wykrwawiającego się na śmierć. – On… on użyłby broni albo włączył silnik w zamkniętym garażu i zatruł się spalinami, albo… – Zamilkła, zauważywszy, że słuchają jej z wielką uwagą.

– Albo? – zapytał Reed.

– Nie wiem.

Nie naciskał, ale jego spokojne oczy mówiły: Oczywiście, że wiesz. Żyłaś z tym facetem. Znałaś go. I to ty mogłaś go zabić. Rozwodził się z tobą. Dybał na twoje pieniądze. Miał inną kobietę. Groził ci pozwem o spowodowanie śmierci dziecka. Do tego cała ta krew w sypialni. Ale nie, o tym policjanci nie wiedzą. Przynajmniej na razie.

– Jeśli już państwo skończyli, myślę… chciałabym się położyć.

– Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, to chcielibyśmy zadać jeszcze kilka pytań – naciskała Morrisette z cieniem uprzejmego, choć Caitlyn była pewna, że nieszczerego uśmiechu. – A potem sobie pójdziemy.

Zadali kilka ogólnych pytań na temat Josha, jego rodziny i interesów, o których Caitlyn niewiele wiedziała, a potem wstali gotowi do wyjścia.

– Jeszcze tylko jedno pytanie – powiedział Reed. – Gdzie pani była ostatniej nocy?

Zastygła.

– Byłam poza domem.

– Całą noc?

O Boże!

– Wyszłam około wpół do dziewiątej lub o dziewiątej, a wróciłam koło północy. Nie wiem dokładnie – przyznała, czując na sobie nieustępliwe, świdrujące spojrzenie Reeda, który starał się wyłowić najmniejsze kłamstwo.

– Czy była pani wczoraj u męża?

Zrobiło jej się słabo.

– Nie, tak jak mówiłam, byliśmy w separacji – odpowiedziała, powtarzając sobie, że te przerażające obrazy to tylko sen. Więc czemu były tak realne? Czemu akurat Josh leżący na biurku z zakrwawionymi nadgarstkami? – Czy potrzebuję adwokata? – zapytała zaskakująco ostro.

– Po prostu próbuję się dowiedzieć, co zaszło wczorajszej nocy.

Ja też!

– Kiedy już się to panu uda, proszę i mnie poinformować – powiedziała, czując jak oblewa ją fala gorąca.

– Oczywiście – wtrąciła się Morrisette. Rzuciła swemu partnerowi ostrzegawcze spojrzenie. – Wolałabym, żeby nie była pani sama – powiedziała, delikatnie dotykając jej ręki i niechcący uciskając rany.

Caitlyn zacisnęła zęby z bólu. Ostatnia rzecz, której pragnęła, to być teraz z kimś. No, może poza Kelly.

– Mogę zadzwonić do którejś z moich sióstr lub do brata.

– Obiecuje pani?

– Tak. Dam sobie radę. – Kłamczucho! Nigdy nie dajesz sobie rady!

Reed popatrzył sceptycznie, ale policjantka spojrzała na niego surowo, dając mu do zrozumienia, żeby nie protestował.

Marszcząc brwi, Reed zatrzasnął notatnik.

– Moglibyśmy zadzwonić w pani imieniu. Do kogoś z rodziny. – Podrapał się w brodę i zamyślił, patrząc przez okno na wiszący na magnolii, wolno obracający się karmnik dla ptaków. Na cienkiej gałęzi siedział kardynał, skubiąc zawzięcie malutkie nasionka. – Będzie pani kogoś potrzebowała. Gdy wyjeżdżaliśmy, w domu pani męża pojawiło się już kilku dziennikarzy.

Serce jej zamarło.

– Dziennikarze?

– Szybko zorientują się w sytuacji i przyjadą tutaj – zauważył trzeźwo.

– Cudownie. – Spotkanie z policją było już wystarczająco trudne; nie wyobrażała sobie rozmowy z prasą. Nie teraz.

– Na pani miejscu nie rozmawiałbym z nimi.

Nie ma obawy.

Detektyw Morrisette przytaknęła i założyła okulary.

– Potrafią być okropni. Niech pani pozwoli nam do kogoś zadzwonić. Do przyjaciółki, siostry czy brata. Nie powinna pani zostawać teraz sama.