Выбрать главу

– Przecież ten człowiek nie żyje – powiedział nagle schrypniętym głosem. – Do jasnej cholery, po co oni go tu trzymają?

– Pewnie, że nie żyje. Ustawa jednak zakazuje odłączenia go przed upływem dwóch miesięcy.

– Bzdury. W tym przypadku można zastosować procedurę specjalną. Przecież trzymanie go tutaj jest zupełnie bez sensu.

Slayton rozłożył ręce.

– Stary też mówi, że to ewidentny przypadek zgonu. Na jutro czy pojutrze zapowiedziane jest zebranie w jego sprawie.

– Wyłączą go? – spytała pielęgniarka.

– Najprawdopodobniej. Chodźmy, Kelly.

Slayton pożegnał dziewczynę ruchem ręki i ruszył przodem.

– Bierzemy samochód? – spytał po chwili.

– Coś ty. Ten cholerny policjant z patrolu zawziął się na mnie. Powiedział, że jak jeszcze raz zobaczy mnie pijanego za kierownicą, to zabierze prawo jazdy.

– A jesteś pijany?

– Teraz nie, ale jak będziemy wracać… Ten cwaniak zawsze czai się wieczorem.

Tuż za metalowym płotem ograniczającym teren ośrodka prawie wpadli na grupę obdartych dziewczyn. Obydwaj uśmiechnęli się automatycznie, ale żadna nie zwróciła na nich uwagi. Skwaszeni powlekli się dalej w kierunku skrzyżowania.

– Hej, Kelly, patrz! – zawołał nagle Slayton wskazując ręką pobliski pagórek.

U jego stóp dwóch ludzi rozbijało mały kolorowy namiot.

– Czego oni tu chcą?

– Może to ci od wężów… no… serpentolodzy.

– W takim namiocie? Nie, to turyści albo ktoś z miasta.

– Nie turyści, tylko idioci. Chodź, pewnie autobus znowu nie przyjedzie i trzeba będzie zatrzymywać samochody.

Kelly pokręcił głową, ale nie zdążył zrobić ani kroku, kiedy tuż przed nimi zatrzymała się luksusowa furgonetka.

– Hej, wy tam – z okienka wychylił się jakiś grubas. – Chodźcie tutaj!

– My? – spytał Slayton.

– A do kogo mówię?

Kelly zrobił krok do przodu.

– O co panu chodzi?

– To ja pytam, czy jest tu jakiś kemping?

– Tutaj? Co pan chce tu robić?

– To moja sprawa – grubas poczerwieniał na twarzy. – Więc jest coś czy nie?

– Nie… – zaczął Kelly, ale Slayton chwycił go za ramię i wtrącił:

– Tak, jest pole namiotowe, tu niedaleko. Ale żeby się tam dostać, trzeba objechać spory kawałek bagien. Droga jest dość długa, więc może pojedziemy z panem i pokażemy…

– Dobra – grubas otworzył tylne drzwiczki i machnął na nich ręką.

– Co ty robisz? – Kelly odruchowo nachylił się do kolegi. – Przecież w całej okolicy nie ma żadnego kempingu.

– Siedź cicho – szepnął Slayton. – On nas zawiezie do miasta.

* * *

– Znalazłeś coś w tych papierach? – Ashcroft zdjął kapelusz i rzucił go na zawalone segregatorami biurko.

– Nic ciekawego – mruknął Layne. – W twoich aktach brakuje najważniejszych danych.

– Czego brakuje? Przecież masz tu stenogramy przesłuchań, zeznania świadków i wszystkie dane o mordercach.

– Wszystkie dane? Chyba żartujesz – Layne zdjął okulary i roztarł czerwone ślady na nosie. – Słuchaj, ja potrzebuję prawdziwych danych, o rodzinie mordercy, o jego przodkach, muszę zobaczyć zestawienia rozkładu struktur społecznych w mieście, segregacje elementów napływowych i przynajmniej pobieżną listę rdzennych rodzin zamieszkujących te tereny do piątego pokolenia wstecz…

– O Boże… – westchnął Ashcroft.

– Chcę się zapoznać z konfiguracją struktury zatrudnienia w służbach miejskich, zarówno pod względem wieku, jak i wykształcenia, chciałbym też znać główne ośrodki, skąd przybywała ludność napływowa, a u tych, którzy nie pochodzą z północy, interesuje mnie, gdzie żyły ich rodziny, zaczynając od drugiego pokolenia wstecz.

– To wszystko?

– Nie. Jest jeszcze parę innych rzeczy.

– Skąd chcesz te informacje uzyskać?

Layne wyjął i zapalił papierosa, choć zdążył się już dowiedzieć, że denerwuje to Ashcrofta.

– Wymienię kolejno: miejskie archiwum, kartoteka policyjna, dane lokalnego oddziału FBI, a przede wszystkim karty pacjentów ze wszystkich szpitali w mieście, bo oni zazwyczaj przeprowadzają bardzo dokładny wywiad. Poza tym muszę mieć wgląd w kartoteki banków udzielających kredytów i firm ubezpieczeniowych. Oni też dysponują dokładnymi danymi na temat swoich klientów.

Ashcroft pokręcił głową. Potem wypełnił jakiś formularz i podał go Layne’owi.

– Wszystko stoi przed tobą otworem. Coś jeszcze?

– Dobry, to znaczy szybki komputer i zgrany sztab ludzi otrzaskanych z taką robotą.

– W komendzie mamy jeden z ostatnich modeli firmy Hawlett-Packard. Ale skąd ja ci wytrzasnę ludzi?

– Postaraj się.

Ashcroft wzruszył ramionami.

– Przynajmniej dopiero teraz dowiedziałem się, co to znaczy prawdziwy statystyk.

Layne uśmiechnął się.

– A dotychczas uważałeś mnie za prawie normalnego człowieka, prawda?

Ashcroft chciał coś powiedzieć, ale przerwało mu wejście Dennisa.

– No tak, tego się spodziewałem – prawie krzyknął komendant policji. – Siedzisz sobie w gabinecie nad jakimiś papierami, a prawdziwa robota czeka, tak?

– Ale…

– Wiesz, co się dzieje w dzielnicy portowej? Wiesz, gdzie pojechali wszyscy moi ludzie, co? Oczywiście nie, bo co by cię to mogło obchodzić.

– My też ciężko pracujemy…

Dennis wzniósł ręce w geście rozpaczy.

– I ty to nazywasz pracą! A tymczasem ktoś pikietuje budynek rady. W okolicy portu demonstracje…

– Przepraszam – wtrącił się Layne. – Co było przyczyną tego wszystkiego?

– Plany nowych osiedli. – Dennis zajął ostatni wolny fotel. – A właściwie nawet nie same plany, tylko to, że robimy miejsce dla wielu nowych obywateli.

– Czy nie można wstrzymać dopływu obcych?

– Jak? Połowa członków rady miejskiej to właściciele firm budowlanych. A poza tym napływ ludzi powoduje, że miasto się rozwija. Po prostu – ruch w interesie, rozumie pan?

Layne poruszył się niespokojnie.

– To bardzo ciekawe – powiedział. – Czyli miasto rozrasta się niezwykle dynamicznie?

– Właśnie. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że pewne warstwy starych mieszkańców obawiają się dużej liczby obcych. Zwiększa to liczbę ludzi na rynku pracy, a co za tym idzie, mogą zmaleć zarobki i coraz trudniej będzie o jakiekolwiek stanowisko.

Ashcroft korzystając z chwilowego uspokojenia Dennisa przysunął się bliżej i nachylił w jego stronę.

– Pan Layne – prawie szepnął – potrzebuje większej liczby ludzi…

– Cooo…? – Dennis poderwał się z miejsca.

– Tylko na jakiś czas – powiedział spokojnie Layne. – W tej chwili mój wujek z Partii Republikańskiej jest bardzo zajęty, ale obiecał, że jak tylko skończą się wybory, przyśle mi odpowiednich fachowców.

– Eee… Pan ma wujka w Waszyngtonie? – Dennis opadł z powrotem na fotel.

– Ja też mieszkam w stolicy. Nie mówiłem panu?

– Mmm… Tak, tak, pamiętam. Co do tych ludzi, to na jakiś czas oczywiście… Zaraz się tym zajmę. Ashcroft nadal ma zostać przy panu?

– Byłoby bardzo dobrze.

– Tak. Nic nie stoi na przeszkodzie… Wybaczcie panowie moje krzyki, ale od rana jestem bardzo zdenerwowany. – Dennis znowu rozłożył ręce. Tym razem w geście usprawiedliwienia. – Musiałem wyciągnąć siostrzeńca z aresztu – dodał.