Выбрать главу

– Coś poważnego? – spytał Ashcroft.

– Nie, nic takiego. Chłopak chciał rozbić namiot gdzieś na zachód od miasta, pytał o kemping, a dwóch spryciarzy wykorzystało go i razem zawrócili do centrum. Siostrzeniec zdenerwował się trochę i gonił ich po jakimś barze, a on jest trochę… przyciężki, rozumiecie, panowie… No, w każdym razie bar był nieco zdemolowany.

– Zamknął go patrol?

– Niestety tak.

– A tamci dwaj?

– Nie wiem, kim są. Policjanci co prawda wylegitymowali wszystkich, ale byli tam sami poważni ludzie: naukowcy, lekarze, prawnicy…

Layne, skubiąc brodę, podszedł do wielkiej mapy zajmującej prawie połowę ściany.

– Dlaczego pański siostrzeniec, żeby wypocząć, pojechał na zachód? Przecież tam są tereny prawie pustynne, a po przeciwległej stronie miasta macie brzeg morski z silnie rozbudowanym zapleczem turystycznym.

– Któż zrozumie dzisiejszą młodzież? No nic, nie będę dłużej przeszkadzał – Dennis podał rękę Layne’owi, potem Ashcroftowi i zniknął za drzwiami.

Przez dłuższą chwilę w małym gabinecie panowała cisza. Potem Ashcroft westchnął, co przypominało raczej odgłos uchodzenia powietrza pod dużym ciśnieniem, i oklapł w swoim fotelu.

– Coś takiego… Swoją drogą, mogłeś mi wcześniej opowiedzieć o tym swoim wujku.

– O kim? Ja nie mam wcale wujka ani w ogóle żadnej rodziny. Jestem samotny.

– Przecież mówiłeś Dennisowi…

– Nie chcę się chwalić – przerwał mu Layne – ale dobrze gram w pokera. I to bynajmniej nie dlatego, że mam szczęście.

Gdzieś za ścianą wrzasnęło radio. Na chwilę zagłuszył je ryk syren policyjnych wozów odjeżdżających sprzed budynku, ale kiedy zapadła cisza, usłyszeli je ze zdwojoną mocą. Ktoś w pokoju obok najwyraźniej również nie przemęczał się pracą. Layne zerknął na pozłacany budzik stojący na rogu biurka.

– Zgłodniałem. Może odwiedzimy ładne nogi kelnerki z baru naprzeciwko?

– Nogi? – Ashcroft sięgnął po kapelusz. – A już myślałem, że polubiłeś nasze befsztyki.

– Nigdy. Możesz być pewny, że już nigdy nie zjem żadnego befsztyka na terenie tego miasta.

– Dziwne przyzwyczajenie.

– Jedząc hamburgery wiem, że zostały zrobione z ohydnych ochłapów. Ale przynajmniej zwierzęcych.

Przeszli przez wąski korytarzyk i ruszyli w kierunku klatki schodowej, ale drzwi prowadzące do poczekalni otworzyły się i stanął w nich poowijany bandażami mężczyzna.

– Przepraszam bardzo – powiedział ledwie zrozumiale. – Czy pan Ashcroft?

– Tak. Słucham pana.

– Jestem świadkiem. Moje nazwisko Henley. Słyszałem, że to pan prowadzi sprawę zabójstwa Frances Rustler…

– Owszem, ale skąd pan zna jej nazwisko?

– Z gazet… z… z gazet – Henley mówił nie tylko niewyraźnie, ale coraz bardziej nerwowo.

Layne dopiero teraz zauważył, że kiedy tamten otwiera usta, widać sporych rozmiarów tampon.

– Wypuścili pana ze szpitala w tym stanie? – spytał.

– Wyszedłem na własną prośbę. Jestem świadkiem tamtego zabójstwa.

– Trzeba było zadzwonić. Przyjechalibyśmy do pana.

– Nie, nie – Henley machnął wolną ręką, druga była w gipsie. – I tak muszę jechać do Houston. Nie wierzę tutejszym lekarzom.

Ashcroft dyskretnie spojrzał na Layne’a, ale nie napotkał jego wzroku.

– Widział pan, jak to się stało?

– Tak.

– Przecież wokół był wysoki żywopłot.

– Właśnie. Na moje nieszczęście – Henley postukał w gips – siedziałem w tym czasie wysoko na słupie. Jestem elektrykiem w ekipie filmowej – dodał widząc zdziwienie na twarzach Layne’a i Ashcrofta.

– To bardzo ciekawe. Proszę mówić dalej.

– Zdejmowałem właśnie stare złącza. Luther kazał mi je założyć, ale jak zwykle okazało się, że będą niepotrzebne. Reflektory czerpały energię z generatora na ciężarówce…

– I co się stało?

– Przecież mówię – Henley przełknął ślinę, a potem długo wycierał chustką spoconą twarz. – Byłem na samym końcu słupa – podjął wreszcie – kiedy reżyser krzyknął, że znalazłem się w polu widzenia kamery. Tej umieszczonej najwyżej. Na wysięgniku…

– I co dalej?

– Odwróciłem się i zacząłem schodzić na dół. Wtedy zobaczyłem, jak on ją dusi. Ten, no… Cadogan. Jego nazwisko również przeczytałem w gazecie.

– Rozumiem. Chciał pan rzucić się na pomoc i spadł na dół?

– Nie – Henley spojrzał na Ashcrofta z głęboką urazą. – Zeskoczyłem całkiem sprawnie. Zdążyłem nawet zrobić kilka kroków, kiedy ten idiota Luther najechał na mnie jeepem.

– Pana zdaniem zrobił to umyślnie? – spytał Layne.

– Nie, skąd… To zupełny wariat. Gdyby nie on, siedziałbym z kolegami spokojnie z tyłu i montował kable, a tak pchałem się nie wiadomo po co na słup i zeskoczyłem Lutherowi pod zderzak. Rozumieją panowie? Jak można kogoś takiego zrobić szefem elektryków?

– Oczywiście, oczywiście, ale… – Ashcroft nagle zawiesił głos. – Zaraz, co pan zrobił po okrzyku reżysera?

– Słucham?

– Odwrócił się pan, tak?

Henley skinął głową.

– A kamera była jeszcze wyżej niż pan?

– Tak…

– Idziemy, Marty – prawie krzyknął Ashcroft. – Powinniśmy ich jeszcze złapać.

– Kogo?

– Ekipę filmową. Wiem, że wtedy kręcili w okolicy przez cały dzień. Może na taśmie jest scena zabójstwa!

* * *

Sześć potężnych wozów, mieszczących zarówno sprzęt jak i garderoby, jednoznacznie określało miejsce pobytu filmowców. Wymachując legitymacją Ashcroft przesuwał się wśród gapiów torując drogę sobie i Layne’owi. Po kilkunastu sekundach i paru uwagach na temat ważniaków z policji dotarli do stóp fontanny, gdzie ustawiono kamery. Ashcroft całkiem świadomie nadepnął komuś z obsługi na stopę.

– Gdzie wasz szef? – spytał.

Tamten syknął i schylił się. Ashcroft podetknął mu kartonik legitymacji.

– Muir? Reżyser stoi tam… – mruknął człowiek i ostrożnie dotknął buta. – Przy kamerze.

Ashcroft klepnął go w ramię i z uwagą stawiając nogi między rozciągniętymi kablami, dotarł do pierwszej niecki. Gdyby uruchomiono teraz rzygacze, strumień wody z najbliższego trafiłby wyłysiałego faceta prosto w plecy. Palec Ashcrofta stuknął w to samo miejsce.

– Pan kieruje tym wszystkim?

Mężczyzna okręcił się na obcasie.

– Bo co…? – łypnął okiem. – Robi pan wywiad na temat konfliktu producent-reżyser?

Był niski, w ustach błyszczały mu dwa srebrne zęby. Poza tym zajeżdżał tanią brandy. Ashcroft po raz kolejny pokazał legitymację.

– Mógłby mi pan poświęcić parę minut? Człowiek zerknął na ich buty ukazując starannie zaczesany placek łysiny.

– Od razu chce mnie pan straszyć tym, że wygasa licencja na kręcenie w mieście, czy odłoży pan to na później?

– Chcę wiedzieć, czy piętnastego koło czwartej po południu robiliście zdjęcia na pasażu handlowym.

– Łysina ustąpiła miejsca profilowi o ptasim nosie.

– Eve, dziecinko, podejdź do nas! – zawołał. Dziewczyna o spódnicy rozciętej do połowy uda ruszyła w ich stronę.

– Powiedz panom, co kręciliśmy w sobotę.

Oparła zawieszoną na szyi tabliczkę o płaski brzuch.

– Między trzecią a czwartą trzydzieści robiliśmy scenę na tarasie kawiarni z Lindą i Patrickiem…

– To mało ważne – przerwał jej Ashcroft. – Zdejmowaliście pasaż?

– Tak, był w ogólnym kadrze.

– Chcielibyśmy obejrzeć scenę nakręconą koło czwartej.

Reżyser i dziewczyna uśmiechnęli się jednocześnie.