— Przebacz, panie — powiedział Forra drżącym głosem, klękając u jego stóp. — Wiem, że to wszystko moja wina. — Król siedział nieruchomo, nie wypowiadając ani słowa, i rozkoszował się tym aktem podporządkowania. To tak właśnie zdobył władzę, żelazną pięścią. Teraz nawet najstraszniejszy z jego wodzów musiał poddać się jego łasce.
— Podnieś się — nakazał mu po kilku chwilach.
Zauważył błagalną minę Forry i wrócił myślą do chwili, kiedy spotkał go po raz pierwszy. Forra był wtedy wielkim chłopakiem, postrzeganym przez rówieśników za głupka obdarzonego nadludzką siłą. Był pomywaczem w Akademii i marzył o tym, aby zostać jeźdźcem, chociaż wiedział, że dla nieślubnego syna królewskiego było to nieosiągalne. Nikt nigdy nie widział w nim nic więcej niż jego tępe spojrzenie. Dohor — przeciwnie — znalazł w tych oczach światło nienawiści. Forra był mieczem, który tylko czekał na odpowiedniego właściciela, był rzeźnikiem, i Dohor podsycił jego pragnienie odwetu. Wyhodował go u własnego boku, tak jak robił to z psami, karcąc go w razie konieczności, ale też chwaląc, kiedy na to zasługiwał. Kiedy tylko został królem, mianował go swoim namiestnikiem, pozwalając mu zrehabilitować się na polu bitwy, i nie musiał długo czekać na rezultaty. Forra w krótkim czasie stał się wojownikiem śmiertelnym i krwawym, a zarazem posłusznym swojemu panu. Nigdy nie odmówił wykonania żadnej misji i Dohor wiedział, że również tym razem nie zrobi wyjątku.
— Uciekł — powiedział po prostu.
Forra zrobił się czujny i wyprostował plecy w oczekiwaniu na resztę.
— Mój syn jest zdrajcą — ciągnął dalej Dohor. — Wiem, że zrobiłeś, co mogłeś, aby wyprowadzić go na prostą drogę, ale to ty go stworzyłeś i ty go zniszczysz.
Morderczy błysk przebiegł przez oczy jego podwładnego i król uśmiechnął się do siebie, już rozkoszując się zapowiedzią zemsty. Od tamtego ostatniego spotkania w sali tronowej nie mógł wygnać z myśli zdecydowanego i walecznego spojrzenia swojego syna. Zbuntował się, a w jego królestwie, w którym rządził terror, ten, kto się go nie bał, był niebezpieczny, bo był wolnym człowiekiem. Learchos musiał zapłacić za ten afront.
— Musisz przyprowadzić mi go tutaj żywego — dodał, cedząc wyraźnie słowa. — Chcę siedzieć w pierwszym rzędzie, kiedy nasi sprzymierzeńcy pozwolą mu się wykrwawić w świątyni. Obiecałem im też czarodziejkę, ale morderczyni nie. Ona musi umrzeć i już. Zrób, co tylko chcesz, nie obchodzi mnie to, bylebyś tylko przyniósł mi jej głowę.
Forra zawahał się przez moment, po czym pochylił czoło.
— Nie zawiodę was — powiedział dziko. Potem pożegnał się.
Król patrzył, jak się oddala, a milczenie Makratu przykrywało wszystko inne. Oto moja władza — pomyślał. Sama tylko myśl, że wszystko mogło rozpaść się pod jego nogami, rozpalała w nim szalony strach, którego nigdy dotąd nie odczuwał.
Tylko wyobrażając sobie krzyki bólu Learchosa, udawało mu się uspokoić. Będzie szczekał jak zwierzę, błagając o litość — był o tym przekonany — a on mu jej nie da. W końcu wygra na wszystkich frontach: ze swoim synem i z całym Światem Wynurzonym. Tylko w ten sposób potrafił zapomnieć o ogniu w oczach Learchosa płonącym tej nocy, kiedy przestał bać się swojego ojca.
Dubhe zanurzyła twarz w lodowatej wodzie Ciemnego Źródła. Czuła potrzebę oczyszczenia się, wymazania ze swojej pamięci straszliwych obrazów tego, co zdarzyło się w więzieniu. Tym razem nie była to tylko Bestia. Tym razem część tej furii należała do niej, wiedziała o tym. Podniosła się gwałtownie i gorączkowymi gestami starała się umyć gorset i dłonie poplamione krwią. Nie dało się nic zrobić, te zapachy zdawały się wyryte na jej skórze na zawsze.
— Skończ z tym.
Dubhe odwróciła się. Learchos położył dłoń na jej ramieniu i teraz patrzył jej prosto w oczy. Był straszliwie zmęczony, ale mimo to starał się jej przekazać spokój i pogodę ducha. Dubhe wiedziała, że nim też musiały targać mroczne myśli, ale była mu wdzięczna za to udawanie. Potrzebowała jego wsparcia, a jego rozgrzeszenie było wszystkim, czego pragnęła od zawsze, zwłaszcza teraz, kiedy znajdowali się w tym miejscu, które mówiło o jej przeszłości.
Schronili się w jej starej kryjówce, grocie schowanej w gęstwinie leśnej zaraz poza granicami Makratu, i tam zostawili Theanę, jeszcze słabą po przebytych torturach.
Kiedy tylko Dubhe postawiła stopę w grocie, ogarnęło ją poczucie smutku i opuszczenia. Wydawało się, że nic się nie zmieniło od ostatniego razu, kiedy tam była, jak gdyby cała ta droga, którą dotąd przebyła, niczemu nie posłużyła. Był to wieczny powrót, przeznaczenie, od którego nie można było uciec. Po długim błąkaniu się, po wielu cierpieniach, znowu się tu znalazła.
Potem popatrzyła na Learchosa. Nie, to nie była prawda: wiele rzeczy się zmieniło, bo teraz on nadawał czasowi nowy sens i uwalniał ją od jej samotności.
Jęk sprawił, że wróciła do rzeczywistości. Learchos zaczął obmywać swoje rany, zanurzywszy kawałek materiału w czarnej jak smoła wodzie. Wrażenie kruchości, jakim emanował, ścisnęło jej serce.
— Zostaw, ja to zrobię — powiedziała, wyjmując mu z dłoni tkaninę. Zanurzyła ją w źródle, po czym przyłożyła do jego skóry, starając się, aby jej dotyk był bardzo delikatny.
On podniósł jej twarz, pocałował, i przez chwilę pod koronami drzew nie było miejsca na nic innego.
— A teraz dokąd pójdziemy? — spytał, oderwawszy się z trudem od jej warg.
Dubhe poczuła się, jak gdyby balast z szaleńczą prędkością ściągał ją z powrotem na ziemię. Ścisnęła w dłoniach szmatkę i skupiła się na faktach.
— Theana musi odpocząć przynajmniej jeden dzień, inaczej nigdzie nie zajdziemy — odpowiedziała. Ucieczka wyssała z niej wszystkie siły, zresztą oni też nie byli w stanie iść dalej. Udało im się, poprzykrywanym długimi płaszczami, przemierzyć cieszące się złą sławą zaułki miasta, ale ostatnie kroki po lesie były męką.
— Żołnierze przeczeszą lasy, aby nas znaleźć — zaoponował Learchos.
— Dopiero, kiedy opanują sytuację na miejscu. Mamy trochę przewagi; a może masz jakiś inny pomysł?
Młodzieniec potrząsnął głową z westchnieniem.
— Nie, oczywiście, że nie.
Niebo nad nimi rozjaśniało się, rozpoczynając nowy dzień, gorący i parny.
— Chcę za wszelką cenę powstrzymać mojego ojca. Musimy zjednoczyć się z pozostałymi i wytrzymać ofensywę.
Dubhe zdumiała się, słysząc w jego głosie stanowczość i zdecydowanie. Coś musiało się wydarzyć, bo w jego słowach nie było już strachu.
— Myślę, że najlepiej będzie przedostać się do Laodamei i skonsultować się z Radą Wód. Ido i Lonerin z pewnością już wrócili z raportem. — Dziwnie się poczuła, wypowiadając to imię przy Learchosie, i mimo woli zaczerwieniła się.
To zabawne. Wśród wielu rzeczy, jakie mu o sobie powiedziała, nigdy nie mówiła o Lonerinie. Wyjaśniła mu wszystko z grubsza, ale nie było potrzeby, żeby zbytnio się nad tym rozwodzić.
On zrozumiał tyle, ile powinien zrozumieć.
— Doskonale. Przyłączę się do nich — oświadczył z pewnością.
Dubhe uśmiechnęła się boleśnie. No tak. A ona? Jaką rolę odegra ona?