Dubhe wytężyła wzrok. Przeszukała pamięć, starając się przypomnieć sobie każdą chwilę rozpoznania, które do tej chwili nie przyniosło żadnych owoców. Przejrzała salony, mury, obrazy, a nawet meble. Wreszcie zobaczyła symbol.
— Słuchasz mnie?
Dubhe nawet nie usłyszała jej głosu. Nagle przypomniała sobie dość skromny pokój, gdzie dostrzegła obraz, który zrobił na niej wrażenie. Jedna z postaci trzymała w dłoni pergamin, na którym było coś wytłoczone. Oto on, wyraźny i czerwony. To on, gryfon, którego pokazała jej Theana. Co więcej, miejsce, w którym go widziała, nie było jedynym.
— Dubhe, dobrze się czujesz? Jesteś dziwna, od kiedy tu weszłaś...
— Widziałam to — odpowiedziała dziewczyna, otwierając oczy. — Widziałam ten symbol. Był na jednym z obrazów, a potem jeszcze na architrawie kominka. I jeszcze na drzwiczkach kredensu, ale mały, prawie niewidoczny.
Theana popatrzyła na nią ze zdumieniem, ale jednocześnie na jej usta zaczął wypływać uśmiech nadziei.
— Co to za dokumenty? — spytała Dubhe, wyciągając jej z dłoni listę.
Same ogólne nazwy: „Dokument z 15 marca”, „Kronika z 23 grudnia”, „Książka odnaleziona 8 stycznia”.
Poczuła, jak coś się w niej porusza. Może były na dobrej drodze.
— To one — mruknęła.
— Wiedziałam, że ci się to przyda — odpowiedziała Theana ze zrozumiałą nutką dumy w głosie.
Miała rację, naprawdę dobrze się spisała, pomyślała Dubhe. Wzięła pergamin, usiadła na łóżku i wczytała się w niego chciwie.
— Teraz musimy tylko odnaleźć wszystkie takie symbole w całym pałacu i znaleźć ten, który kryje odpowiedni dokument — zauważyła.
Siedząca obok niej Theana uśmiechała się z zadowoleniem. Dubhe poczuła prawie rozczulenie.
Zmęczenie jednak szybko zwyciężyło. Westchnęła i włożyła pergamin pod poduszkę.
— No już — powiedziała. — Spróbujmy trochę odpocząć, bo jutro rano wracamy do akcji.
Następnie opuściła głowę na poduszkę, w nadziei, że szybko otuli ją stan nieświadomości. Była wykończona, i to nie tylko tym, że przez całą noc krążyła po pałacu, ale również dlatego, że tej nocy Bestia znów ją odwiedziła, i w dodatku zrobiła to z zaskoczenia. Zdarzyło się to po jej spotkaniu z Learchosem na bastionach okalających ogród. Po ich nocnych pogawędkach zawsze była zmęczona i zagubiona. Kiedy schodziła na niższe piętra, nagle zakręciło jej się w głowie, bez żadnego wyraźnego powodu. Oparła się o ścianę i poczuła, jak gdyby głowa miała jej zaraz eksplodować. I jeszcze to drapanie pod mostkiem: odczucie, które mroziło jej krew w żyłach za każdym razem, kiedy tylko się pojawiało.
Odkryła ramię i zorientowała się, że symbol znowu był widoczny. Kiedy było to konieczne, maskowała go eliksirem, jaki dała jej Theana, i z reguły efekt utrzymywał się przynajmniej przez parę dni. Jednak tego wieczoru lekko pulsował, a nawet znaki nakreślone przez czarodziejkę podczas rytuału jawiły się jako kręte i mleczne linie, połyskując blado na jej skórze.
Pogarszało jej się. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, a kiedy spojrzała ponownie, symbol już nie pulsował. Wiedziała doskonale, że był to zły znak, ale nie zamierzała przykładać do tego większej wagi. Działo się coś o wiele ważniejszego, co pośrednio dotyczyło Learchosa.
Teraz już spotykała się z księciem prawie każdej nocy i za każdym razem była to dla niej delikatna pokusa. Zaczęła to wszystko, mówiąc sobie, że Learchos to doskonały pionek, który będzie mogła wykorzystać dla powodzenia swojej misji. Ich pogawędki nigdy jednak nie schodziły na tematy, które mogłyby przydać się jej w poszukiwaniach. Raczej siadywali na balkonie i rozmawiali o przeszłości. Wspomnienia z dzieciństwa dręczyły Learchosa prawie tak samo jak ją: wojna, znęcanie się Forry, starcia z ojcem, którego jednocześnie nienawidził i kochał. Dubhe chłonęła każde słowo padające z jego ust; do tamtej pory sądziła, że nikt nie może znać tego samego piekła, które przechodziła ona.
Jej serce biło mocno przy każdym wyjawionym sekrecie i w końcu, prawie nie zdając sobie z tego sprawy, sama też zaczęła się zwierzać.
Już drugiej nocy opowiedziała mu historię procesu. Na początku próbowała jakoś zakamuflować prawdę, zachowując maskę pokornej służącej, ale szybko zorientowała się, że to na nic. Słowa wypływały z niej niczym rwąca rzeka, tak że nie potrafiła się powstrzymać. W końcu uciekła, wyrzucając sobie, że jest głupią naiwną dziewuchą. Nie powinna tracić czujności, była morderczynią i przybyła do pałacu w precyzyjnie określonym celu. Cała reszta nie powinna jej nawet w najmniejszym stopniu obchodzić.
Przysięgła sobie, że już nie wróci do księcia, ale udało jej się opuścić tylko jedno spotkanie. Kolejnego dnia, kiedy Learchos spotkał ją w korytarzach podziemi, złapał ją za ramię i zmusił, aby spojrzała mu w oczy.
— Co takiego powiedziałem zeszłej nocy, że cię zraniłem?
— Nic — odpowiedziała, szybko opuszczając wzrok.
— A zatem przyjdziesz jutro?
— Nie mogę — rzuciła Dubhe, przygryzając sobie wargi. Trudno było nie ulec pokusie, bo część niej naprawdę chciała kontynuować te spotkania. Nie mogła jednak, bo wcześniej czy później te oczy wypełnią się urazą. Ona musiała zabić jego ojca i była pewna, że Learchos będzie na nią patrzył jak na wroga. Na zawsze.
— Dlaczego?
Dubhe wbiła w niego błagalne spojrzenie.
— Nie mogę. I ty też nie powinieneś.
Learchos znowu na nią popatrzył.
— Jutro w nocy będę w ogrodzie. Jeżeli będziesz chciała, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
I przyszła: ze spoconymi dłońmi i opuszczonym wzrokiem. Przy nim nie potrafiła już nawet przybierać tego słodkiego spojrzenia, które utrzymywała przez cały dzień, będącego jej najlepszym zamaskowaniem. W jego obecności jej oczy znów stawały się mrocznymi studniami.
Kiedy wracała do pokoju, przez jej ciało przebiegało dziwne poczucie ulgi i przysięgała samej sobie, że to się już więcej nie powtórzy.
Jednak każdej nocy trochę szybciej wykonywała swój obchód pałacu, aby znaleźć się w umówionym miejscu, na bastionach, kiedy księżyc stał wysoko. Książę zawsze siedział tam i na nią czekał, on i jego zielone oczy, którym nie można było skłamać.
Opowiedziała mu o tym, jak Mistrz kazał jej zabić jelonka, opowiedziała o swoim szkoleniu. Prawda wychodziła z jej ust wbrew jej woli, wprawiając ją w panikę. Ukrywała ją żałosnymi kłamstwami, tylko tyle, ile wystarczyło, aby Learchos nie nabrał zbytnich podejrzeń. Działo się coś wielkiego, coś straszliwego. Ale jednocześnie słodkiego. Nigdy nikomu nie zwierzała się tak otwarcie. Ani Jennie, z którym przecież dzieliła wiele lat pracy, ani Mistrzowi, ani nawet Lonerinowi.
Learchos pochłaniał jej cierpienie, rozumiał ją. Był taki sam jak ona i od niej odmienny, był częścią niej i zarazem kimś obcym, był dość bliski, aby czuć jej ból, i dość daleki, aby móc zdjąć go z jej ramion. Jak mogła powiedzieć „nie” czemuś takiemu?
Dubhe pozwoliła sobie zatrzymać się nad tymi myślami zaledwie przez chwilę. Potem wszystko zakrył sen.
Następną noc poświęciła na studiowanie. Do tej pory każdej nocy wyruszała na rozpoznanie. Wiele odkryła, ale miała bardzo silne wrażenie, że posuwa się zbyt małymi kroczkami, zwłaszcza biorąc pod uwagę prędkość, z jaką pożerała ją klątwa. Ona i Theana powtarzały teraz rytuał co dziesięć dni, bo już od siódmego Dubhe czuła, jak Bestia drapie ją w głębi trzewi.
Przez ten miesiąc wytężonej pracy dziewczyna zdobyła zaufanie personelu pałacu i wreszcie udało jej się zbliżyć do Dohora, aby móc przeanalizować jego zwyczaje. Chodził on zawsze w towarzystwie dwóch mężczyzn ubranych w proste i ciemne szaty, bez żadnego symbolu, dwóch osobników o pozornie banalnych i trudnych do zapamiętania twarzach. Nie dla niej. Było to dwóch Zabójców: widziała ich w Domu w dniu swojej inicjacji. Dwójka ta chodziła za nim wszędzie niczym cienie, a jeden z nich był nawet jego oficjalnym degustatorem; nocą zaś nadzorowali królewskie apartamenty, ciągle się zmieniając. Dubhe, aby dodać sobie odwagi, powtarzała sobie aż do znudzenia, że przecież udało jej się pokonać swą straszliwą oprawczynię, Reklę, i w związku z tym nie powinna się martwić, czy będzie w stanie stawić czoła dwóm zwykłym Zabójcom.