W dzień Dohor trzymał się dość sztywnego rozkładu dnia. Pobudka o świcie, poranna audiencja z ministrami — zwłaszcza z Forrą, jeśli był w pałacu — następnie godzina ćwiczeń walki zbrojnej, chociaż już od wielu lat nie używał miecza w bitwach. Dubhe mogła go szpiegować, kiedy powiedziała w kuchni, że jest chora. Fakt, iż ona i Theana były ulubienicami Volca, bardzo jej się przydawał w uzyskiwaniu drobnych przywilejów. Sądząc po ruchach króla, musiał być niegdyś niezłym szermierzem, chociaż odległość od pól bitewnych stępiła jego brawurę. W końcu już dawno przekroczył pięćdziesiątkę i było normalne, że jego refleks osłabł.
Dubhe wiedziała, że niełatwo jej będzie go zabić, ale było to przedsięwzięcie w jej zasięgu. Już postanowiła, że zadziała po ciemku, w nocy, wkradając się do jego sypialni po wyminięciu straży Zabójców.
Tym natomiast, co ją martwiło, była kwestia dokumentów. Żadnej wskazówki, żadnego słówka, które by się komuś wymknęło. Dlatego odkrycie Theany z poprzedniej nocy nadeszło w bardzo stosownym momencie.
Leżąc na łóżku, Dubhe zaczęła przeglądać listę sporządzoną przez towarzyszkę, która wykończona spała koło niej.
Zauważyła, że przy każdym tomie podana była data. To był najlepszy sposób, aby dotrzeć do miejsca, gdzie ukryto dokumenty, które ją interesowały. Aż nazbyt dobrze pamiętała, kiedy została poproszona o wykradzenie łupu: był to ten sam dzień, kiedy Bestia wkroczyła w jej życie. Szesnastego października. Wystarczyło przejrzeć listę i od razu znalazła to, co ją interesowało.
„Per. 1106”.
Data została zanagramowana, ale szczęście jej sprzyjało, bo chodziło rzeczywiście o szesnasty dzień dziesiątego miesiąca. Pozwoliła sobie na krótki wybuch radości, po czym wczytała się uważniej w notatki.
„S. Cz. Zt. Poz. Os.”.
Theana mówiła, że tomy uporządkowane były według szaf oraz położenia na półce — z przodu lub z tyłu, numerami książek w rzędzie. „S.” z pewnością oznaczało szafę, a „Cz.” mogło określać czwartą, czternastą lub czterdziestą. Dubhe zarejestrowała w myślach tę informację, po czym przeszła dalej. „Zt.” mogło wskazywać, że dokumenty znajdowały się za czymś innym, wiele bowiem ksiąg było określonych jako „Zt.” lub „Zp.”, w zależności od ich pozycji w rzędzie. Natomiast „Poz. Os.” wedle wszelkiego prawdopodobieństwa było ósmą lub osiemnastą książką. Albo osiemdziesiątą, ale trudno jej było wyobrazić sobie tak długie półki.
A zatem dokumenty znajdowały się gdzieś pod jednym z tych symboli rozsianych po pałacu, w czwartej czy czternastej szafie, w tylnym rzędzie, jako ósma lub osiemnasta książka. Ale gdzie?
Dubhe westchnęła i przewróciła się na plecy, gniotąc pergamin pod głową. Nie mogła się załamywać. Teraz była już bliska rozwiązania i wiedziała też, że zabicie Dohora nie będzie niemożliwe. Wszyscy śpiący ludzie mają w sobie coś żałosnego, a on nie będzie wyjątkiem. W wyobraźni zobaczyła, jak wchodzi do jego pokoju i podnosi sztylet. Wiedziała, że satysfakcja, jaką odczuje z zamordowania go, tym razem nie będzie pochodziła od Bestii. Będzie jej i tylko jej, w naturalnym i szczerym wybuchu radości.
Ale co potem? Raz słyszała, jak jakiś kapłan mówił, że życie jest oczekiwaniem. Ciągle stawia się przed sobą jakieś cele, do których się dąży, i egzystencja rozwija się w oczekiwaniu na ich osiągnięcie. Po każdym uczynionym kroku musi otworzyć się nowa trasa, którą należy pójść, pod karą śmierci. Na końcu jej drogi było zabicie Dohora i śmierć Bestii. Ale czy mogła powiedzieć, że było to coś, czego naprawdę pragnęła? Czy był to cel, który pragnęła osiągnąć ze wszystkich swoich sił? A jaką drogę otworzy to kolejne morderstwo, którego dokona?
Lonerin wielokrotnie ją o to pytał. Dubhe zawsze wpadała we wściekłość, kiedy on podważał prawdziwość jej pragnienia ocalenia swojego życia. Może jednak nie mylił się, powiedziała sobie teraz, patrząc w sufit. Perspektywa powrotu do Makratu i podjęcia na nowo życia złodziejki przejęła ją uczuciem niezmierzonej samotności. Lonerin walczył dla Świata Wynurzonego, Theana tak samo, ale ona? W jej duszy była tylko niemożliwa do wypełnienia pustka.
Do jej umysłu wdarła się myśl o Learchosie. On też znosił równie wielki ciężar, a przecież mimo to znalazł siłę, aby iść własną drogą. Nie zatrzymał się na rozpatrywaniu winy, lecz poszedł dalej, wyciągając dla siebie odpowiednie wnioski. Dubhe odkryła w końcu, że wierzą w te same wartości. To dlatego on był owocem zakazanym, którego nie powinna dotykać. Nie może nic czuć: jeżeli naprawdę chce zabić Dohora, to, co teraz czuje, musi zostać zdławione. Kiedy Learchos zasiądzie na tronie, rozkaże ją ścigać po całym królestwie, aby pomścić śmierć swojego ojca. A jeżeli nie będzie chciał zrobić tego sam z siebie, zmuszą go do tego jego dworzanie.
Dubhe gwałtownie przewróciła się w łóżku.
Nie ma sensu o tym myśleć. Muszę zachowywać się tak jak gdybym była pewna tego, co robię, jak gdyby była to rzecz, której pragnę najbardziej na świecie. Bo nie chcę umrzeć, czuję to przemożnie. Nie chcę i nie mogę. Tylko to ma mnie prowadzić.
Jednak poczucie pustki nie miało nawet najmniejszego zamiaru zniknąć. Dubhe leżała nieruchomo w ciemności, patrząc na Theanę, a słowa, jakie wymieniły jakiś czas wcześniej, cały czas brzęczały jej w głowie.
„A z pustką, którą w sobie nosisz, gdzie do tej pory doszłaś?”
14. Decyzja
Powietrze pachnie krwią. Learchos już nauczył się rozpoznawać tę metaliczną i słodkawą woń, przyklejającą się do nozdrzy. Na początku przyprawiała go o mdłości. Forra natomiast uważa to za najlepszy zapach na świecie i nie traci żadnej okazji, aby wypełnić sobie nim płuca.
Wiatr chłoszcze równinę i podnosi obłoki kurzu. Thal, największy wulkan Krainy Ognia, w oddali wypuszcza kłęby dymu, ale Learchos nic nie słyszy. Jeszcze dudni mu w uszach od okrzyków bólu i uderzeń mieczem. Cała istota śmierci zawarta jest właśnie tam, w tej ogłuszającej i męczącej ciszy. Chłopak drży i z trudem utrzymuje nieruchomo miecz w dłoniach: rękojeść jest śliska od krwi. Ma tylko nadzieję, że uda mu się wypełnić tę pustkę dźwiękiem własnego oddechu. Jednak cisza zdaje się pożerać wszystko, nawet syczący odgłos powietrza, które wchodzi i wychodzi z jego płuc.
Ziemia pokryta jest trupami. Pojawiają się pośród jeszcze dymiących ruin domów, a on czuje, że prześladują go ich pozbawione spojrzenia oczy. Jako szesnastolatek widział już więcej rzezi, niż człowiek może znieść w ciągu całego życia. Forra po tym, jak zmusił go do zabicia tamtego starca, zawsze wysyłał go na pierwszą linię, żeby stawał do walki bez ochrony swoich towarzyszy. Ale Learchos już nie boi się śmierci, bo wie, że jest jedynym pocieszeniem, jakie zostanie mu udzielone, jedyną drogą, aby uciec od tej tortury. Zniszczone wioski oblegane przez kruki oraz agonie, których jest świadkiem, uderzają mu do głowy.