— Jeżeli o to chodzi, to nie brakuje mu ich również na dworze. Przez jego żądzę podbojów Kraina Słońca cierpi głód.
Learchos oparł plecy o wezgłowie łóżka.
— Wiem o tym. — Ta rozmowa była naprawdę żałosna.
— Przychylnie spojrzeliby oni na kogoś bardziej rozsądnego...
— Takiego jak ty? — Uwaga ta zabrzmiała drwiąco, ale nie było to umyślne.
— Takiego jak ty.
Te słowa opadły w ciszę pokoju jak kamienie. Po chwili Neor podjął temat:
— Ja jestem stary i zmęczony, mój bratanku. Bardziej umiarkowane skrzydła naszej Rady pochwalają natomiast twoje zachowanie i twój sprzeciw wobec wojny. Sława twojej szlachetności obiegła całe królestwo i ludzie cię kochają.
— Ludzie mi schlebiają — poprawił go książę.
Neor uśmiechnął się.
— Learchosie, uważałem cię za bardziej dojrzałego. To nie jest schlebianie. Potrafisz sprawić, że ludzie cię kochają, w przeciwieństwie do twojego ojca, który umie tylko wzbudzać strach.
Na te słowa książę zerwał się na nogi.
— A zatem?
— A zatem są ludzie gotowi zrzucić go z tronu, a na jego miejscu posadzić ciebie.
Learchos oblał się zimnym potem. Zaczął chodzić bezładnie po pokoju, tam i z powrotem. Czuł, że się dusi.
— Prosisz mnie, abym go zabił?
— Proszę cię, abyś ocalił twoje królestwo.
— Ale zabijając mojego ojca.
— Niekoniecznie.
Ta odpowiedź była dla niego zaskoczeniem. Nigdy nie myślał na serio o objęciu królewskiego tronu. Czasami zdarzało mu się rozważać możliwość zbuntowania się przeciwko ojcu, ale owo uczucie miłości i nienawiści do niego zawsze go hamowało. Teraz podawano mu taką okazję na srebrnej tacy.
— Sądziłem, że już podjąłeś decyzję: w końcu zostawiłem ci sporo czasu do namysłu — podjął Neor. — Wiem, że to trudne właśnie dlatego, że jest to twój ojciec, ale rzeczy muszą się zmienić.
— To nie o to chodzi — odparł Learchos z westchnieniem. — Ja jestem tylko chłopcem, a ty prosisz mnie, abym stanął na czele spisku, a potem objął tron. Nie czuję się na to gotowy, przykro mi...
W głębi serca dobrze wiedział, że są to tylko wymówki, aby nie przyznać, że pragnie zrobić to, co należało przeprowadzić już dawno temu. Być może jego matka miała rację, jego obowiązkiem było dotrzymanie obietnicy. To była jego szansa na odkupienie.
— Wiele osób na dworze pomagałoby ci zarządzać królestwem. Ostatecznie musiałbyś myśleć tylko o Krainie Słońca, bo inne rejony powinny zostać zwrócone ich prawowitym mieszkańcom. A ty mógłbyś stać się jak Nammen, Learchosie, jak książę, którym zawsze chciałeś być.
Learchos pozwolił sobie na szyderczy uśmiech. Nammen zawsze, już od dzieciństwa, był jego mitem. Był to jedyny król elficki, który kiedy został absolutnym władcą Świata Wynurzonego, oddał ziemie rdzennym ludom, aby same mogły wybrać sobie króla. Dla niektórych — szaleniec. Dla niego — bohater.
— Ja nie potrafię kontrolować własnego życia, a co dopiero królestwo... — odpowiedział ze złością.
— Masz wszystkie cechy dobrego króla i nawet o tym nie wiesz. Jesteś wykształcony i rozważny, znasz swój lud i go kochasz, i wiesz, jaka jest cena kompromisu.
Neor wstał i teraz patrzył mu w twarz. Learchos uciekł przed jego wzrokiem. Czuł się jak w pułapce, pocałunek Dubhe jeszcze palił go w usta, a podjęcie decyzji tak od razu, z miejsca, wydawało mu się przedsięwzięciem poza jego zasięgiem.
— Nie dam rady — powiedział z rezygnacją.
Neora nie poruszyło to wyznanie.
— Mogę cię zrozumieć, ale nie pochwalam. Wiedz jednak, że my i tak pójdziemy naprzód, z tobą czy bez ciebie. Bardzo mi przykro, ale jakakolwiek będzie twoja decyzja, będziesz musiał zająć stanowisko.
— Czy to groźba?
— Stwierdzenie.
Wuj cofnął się o krok.
— Dobrze to przemyśl. Nadszedł czas, abyś zrozumiał, jakie jest twoje powołanie. Nie jesteś już chłopcem, za jakiego się uważasz: jesteś mężczyzną i musisz się zachowywać tak jak przystoi mężczyźnie. Każdy z nas o coś walczy, Learchosie. Masz jeszcze trochę czasu, dobrze go wykorzystaj. — Neor otworzył drzwi. — Ja w ciebie wierzę, pamiętaj o tym — dorzucił, odwrócony plecami.
Learchos nic nie odpowiedział i tylko patrzył na niknący w korytarzu płaszcz swojego wuja.
Następnej nocy Dubhe podjęła poszukiwania. Zresztą ruch był dla niej jedyną kuracją, jaką znała na cierpienie, zarówno fizyczne, jak i emocjonalne.
Spokojnie się przygotowała, rozkoszując się każdym gestem, który witał powrót prawdziwej Dubhe. Należało skończyć z tymi dziecinnymi zabawami; rzeczywistość była inna, i to o wiele bardziej smutna i twarda. Była zabójczynią i nie mogła tego zmienić. Włożyła swoje szaty jak kapłanka szykująca się do ceremonii, a następnie upięła włosy na głowie niczym panna młoda.
Szkoda, że nie mam tu mojej broni, pomyślała. Ale sztylet był aż nadto wystarczający i już sam dotyk metalu sprawił, że dobrze się poczuła. Otworzyła drzwi i przeniknęła w senną ciszę pałacu, kierując się do pięter zamieszkanych przez najważniejsze osoby. Tej nocy zacznie swoje poszukiwania od góry.
Jakiś czas temu w jednej z tych sal przydarzyło jej się coś dziwnego. Weszła do niej niezbyt ostrożnie i zobaczyła przed sobą Zabójcę. Szpiegowała go, ukrywając się w cieniu, a kiedy nadszedł żołnierz, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, mężczyzna opowiedział mu, że jest tam, aby przeprowadzić wizję. Dubhe od razu pomyślała, że musiała to być wymówka, bo było to zadanie dla żołnierzy, a nie morderców, ale dopiero wtedy, gdy Theana zwróciła jej uwagę na tajemnicę otaczającą brakujące księgi, przypomniała sobie o tej niespójności. Być może tamtej nocy Zabójca sprawdzał coś, co Gildia i Dohor chcieli, aby pozostało ukryte... Wobec tego dlaczego nie pójść i nie skontrolować? Prawdopodobnie rozwiąże tę zagadkę.
Postanowiła przejść przez ogród, który obfitował w kryjówki. Skierowała spojrzenie na owo tajemne miejsce, będące przez miesiąc sceną jej nocnych spotkań z Learchosem. Księcia tam nie było, ale jej serce i tak się ścisnęło. Tak jest słusznie — pomyślała.
Weszła na piętro przez boczne drzwi, prześlizgując się koło pijanego wartownika. Interesujący ją pokój znajdował się w głębi, zamknięty i niestrzeżony.
Przemykała od cienia do cienia w rytm regularnych kroków spacerującego gdzieś daleko strażnika. Kiedy usłyszała, że się oddalają, otworzyła klamkę i wsunęła się do środka.
Sala była pusta. Być może była to po prostu sugestia, a może stan klątwy naprawdę się pogarszał, bo Dubhe usłyszała, jak wrzeszczy w niej Bestia. Jej nierozłączna i znienawidzona towarzyszka wciąż jeszcze była spragniona zemsty.
Podeszła do miejsca, gdzie widziała Zabójcę. Stał tam stolik, a na nim spora szkatuła z serią małych szufladek. Wszystkie były zamknięte na klucz, ale prawdziwym problemem było zorientowanie się, która była właściwa. Dubhe zbliżyła się do niej i zaczęła gładzić dłonią powierzchnię. Była gładka, a dzięki błyszczącemu lakierowi, jakim była pokryta, sprawiała wrażenie lepkiej. Na jednej z szufladek dziewczyna dostrzegła jednak lekkie wybrzuszenie. Jej opuszki nie potrafiły wyczuć, co to jest. Było takie maleńkie, że równie dobrze mogło być zwykłym zadraśnięciem. Potem zrozumiała.
Było to ledwo zarysowane wyżłobienie i od razu rozpoznała jego kształt. Przedstawiał gryfona z pentaklem w pysku. Wówczas dokładnie przyjrzała się malutkiemu zamkowi. Gdyby miała swój złodziejski sprzęt, otworzenie go byłoby zabawą, ale może uda jej się to zrobić jakimś zaimprowizowanym narzędziem.