Выбрать главу

Wyciągnęła z paska cienki metalowy bolec, który zrobiła z zęba widelca, z myślą o właśnie takich przypadkach.

Ręce zaczęły jej lekko drżeć, więc operacja potrwała dłużej niż planowała. Potem kojący odgłos, klik, dał jej do zrozumienia, że się udało. Pociągnęła do siebie, a szufladka wysunęła się z łatwością.

Jej wnętrze wyłożone było czerwonym aksamitem i mógł się tam zmieścić zaledwie kwadracik pergaminu o szerokości cala. Było jednak puste, ale Dubhe nie zniechęciła się. Paznokciem przebiegła po wewnętrznym brzegu szuflady i podniosła brzeg tkaniny. Pod nią znalazła cienką kartkę złożoną tak, aby nie przyciągała uwagi. Wyciągnęła ją spoconymi dłońmi i rozwinęła.

Nie było to to, czego szukała. Był to zapis z 13 maja. Wyrwało jej się westchnienie pełne napięcia. Wyciągnęła zatem kartkę z wiadomościami spisanymi przez Theanę i poszukała notatki przy dokumencie odpowiadającym tej dacie.

„S. Sz. Poz. Pi.”. Zastanowiła się przez chwilę. Te litery nie wskazywały ani szaf, ani półek — odnosiły się do czegoś innego. Nagle wszystko stało się jasne. Sala, w której się znajdowała, nazywana była Salą Szafirową. Na początku nie zwróciła na to uwagi, ale ona też na swoim planie umieściła nazwy, którymi słudzy zwykli byli wskazywać komnaty. Policzyła szufladki. Dokument był w piętnastej. W tym przypadku „Poz.”, pozycja, dotyczyło szuflady; „Pi.” — oznaczało piętnastą.

Poczuła wewnętrzną radość. Zaczynała to rozgryzać.

Starannie poskładała dokument i odłożyła na miejsce. Zamknęła szufladkę tak, aby nikt nie mógł zauważyć włamania, po czym usiadła na ziemi z rozłożonymi notatkami w dłoniach. Zakreśliła tytuł przy dacie, która ją interesowała. „S. Cz. Poz. Os.”.

W myślach przepowiedziała sobie nazwy wszystkich komnat. Sala Tronowa, Sala Polowania, Sala Audiencji, Sala Kapitularna, Salon Księcia, Sala Królowej, Pierwszy Salon i... Sala Czworokątna.

Była to dość mała salka o czterech niestrzeżonych wejściach. Na każdej ścianie zauważyła kolorowe arrasy opowiadające historię rodu Sulany.

Otworzyła nagle oczy. Dokumenty znajdowały się tam, była tego pewna.

Podniosła się, ostrożnie wyszła z komnaty i zagłębiła się w meandry pałacu.

Dobrze pamiętała trasę, jaką miała iść, ale zaskoczyła ją przykra niespodzianka. Wartownik robił obchód właśnie w korytarzu, na który wychodziły schody prowadzące do sali, i teraz szedł w jej stronę. Dubhe przywarła do muru za małym występem i wstrzymała oddech. Zrobiła wszystko zbyt pośpiesznie i bez zastanowienia, a teraz nie miała wyboru.

Wyciągnęła sztylet zza paska i czekała w mroku z napiętymi mięśniami. Strażnik zbliżył się niebezpiecznie i dziewczyna już przygotowywała się do ataku; jednak właśnie w momencie, kiedy wszystko wydawało się stracone, żołnierz skręcił w inny korytarz i oddalił się.

Dubhe nie czekała ani chwili dłużej. Rzuciła się schodami do góry i weszła do Sali Czworokątnej. Strażnicy w tej części pałacu mieli podwójne warty, a teraz, kiedy się rozejrzała, zrozumiała, że było to najlepsze miejsce do ukrycia cennego skarbu. Pozostałe trzy wejścia prowadziły do apartamentów wysoko postawionych osób, do ogrodu i do sal reprezentacyjnych, a to narażało na wielkie ryzyko każdego, kto próbowałby ukraść coś ukrytego tam w środku, ponieważ nie było pewnych dróg ucieczki.

Spróbowała się uspokoić. Była na właściwej drodze, a teraz musiała dobrze przemyśleć, jak działać w jak najkrótszym czasie. Wzięła głęboki oddech i przypomniała sobie zapis na kartce: „Poz. Os.”.

Szybko przyjrzała się arrasom, ale były zbyt skomplikowane, zbyt bogate w szczegóły i kolory. Rozpoznała Sulanę w młodości z pierwszym Learchosem w ramionach, a potem Kharvę, założyciela rodu, ale nie potrafiła zrozumieć, jaki związek mogło to mieć z tym, czego szukała. Zwłaszcza rysunek przedstawiający bitwę morską nic jej nie mówił. Nie poddała się zwątpieniu i zamknęła oczy, żeby się nie dekoncentrować. To ogólny widok się liczył, tylko w ten sposób mogła znaleźć wskazówkę, której brakowało. Odgłos kroków przerwał tok tych myśli.

Odwróciła się i mocno ścisnęła rękojeść sztyletu. Tego tylko brakowało.

Ukryła się z boku wejścia, z którego dochodził hałas, i przygotowała się do ataku. Kiedy tylko dostrzegła, jak jakaś niewyraźna postać przekracza próg, położyła wolną dłoń na jej ustach, po czym przycisnęła ją do ściany, uderzając głową. Podniosła sztylet, gotowa uderzyć z całą siłą, jaką miała w ciele, ale kiedy ostrze znajdowało się o włos od gardła, zatrzymała się. Przed nią, z rozszerzonymi ze zdumienia oczami, stał Learchos. Dubhe poczuła, jak jego spojrzenie przeszywa ją, i od razu go puściła.

— Kto tam?

Jakiś głos zagrzmiał w głębi schodów. Po chwili metaliczny odgłos miecza wyciąganego z pochwy wypełnił sklepienie korytarza. Dubhe poczuła, jak miękną jej nogi. To Learchos błyskawicznie wypchnął ją z sali i wcisnął za przymknięte drzwi w bocznym przedpokoju. Gestem nakazał jej ciszę, następnie poprawił sobie szaty i poczekał na nadejście strażnika, starając się zachować spokój i godność.

— To ja — odpowiedział z lodowatym spokojem, kiedy żołnierz wyłonił się z korytarza.

— Wybaczcie, Wasza Wysokość, nie wiedziałem, że tutaj jesteście... — Głos żołnierza rozbrzmiewał o włos od drzwi. Dubhe usłyszała dźwięk chowanego do pochwy ostrza, a zaraz potem odgłos klękania.

— Nie musisz przepraszać, żołnierzu. Wykonywałeś tylko swój obowiązek. Teraz odejdź.

Kiedy znaleźli się sami, książę złapał ją za nadgarstek.

— Milcz i chodź ze mną — nakazał jej.

Nie zareagowała. Pozwoliła się ciągnąć przez korytarze pałacu jak bezwładne ciało, aż dotarli do stromych, żelaznych schodków. Dubhe wiedziała, że prowadzą one do suszarni, na niskie poddasze, rzadko kontrolowane przez strażników.

Zaraz po wejściu Learchos rzucił ją na ziemię, nie dbając o to, że sprawia jej ból. Trzymał nieruchomą dłoń na rękojeści miecza i był poważny, straszliwie poważny. Dubhe nigdy go takiego nie widziała.

— Co tam robiłaś?

Nie było nawet śladu po młodzieńcu, którego poznała podczas ich tajemnych spotkań. Jego twarz była chłodna i wroga.

Musisz go zabić — powiedział jej jakiś głos z bólem. — Powinnaś była zrobić to przy pierwszej okazji, kiedy byliście na polanie po starciu z rabusiami. Podjęłaś wczoraj w nocy decyzję, czy nie?

— Dlaczego jesteś tak ubrana? — ponaglił ją.

Dubhe nie potrafiła oderwać od niego wzroku, nie przestając myśleć, że będzie musiała go tu zabić, dokładnie w tej właśnie chwili.

— Przyprowadziłem cię tutaj, zamiast oddać cię strażnikowi. Rozumiesz, co to znaczy?

W tonie jego głosu były resztki czułości, ale Dubhe zachciało się śmiać. On nic o niej nie wiedział, nawet teraz nie był w stanie niczego zrozumieć. Jej usta wygięły się w uśmiechu. Learchos wpatrywał się w nią, niezdolny do zdefiniowania tej reakcji.

— Można wiedzieć, co cię tak śmieszy?

Dubhe napotkała jego spojrzenie i jej pewność z poprzedniej nocy zachwiała się. Coś w niej w dalszym ciągu, wbrew wszelkiej logice wierzyło, że może istnieć jakiś inny koniec, że on naprawdę jest jej deską ratunku.

— Śmieszy mnie, że nie masz najmniejszego pojęcia, kim jestem — powiedziała z nutką wystudiowanego sarkazmu.