Выбрать главу

„Nie liczy się, kiedy zostajemy wybrani. Liczy się fakt bycia wybranym” — powiedział mu kiedyś Najwyższy Strażnik, a on w tych słowach złożył całą swoją ufność. Uważał, że Yeshol jest jedyną osobą, która jest w stanie go zrozumieć. Tak naprawdę chciał móc udowodnić swoje oddanie i dowieść swojej wartości. Dlatego dokładał wszelkich starań, aby zadania, które mu powierzano, doprowadzać do końca jak najsumienniej i z największym możliwym okrucieństwem. Jednakże do ukończenia dwudziestu trzech lat dokonał zaledwie dwóch zabójstw i kilku kradzieży, i ciągle dręczyła go wątpliwość, że sam Yeshol nie uważa go tak naprawdę za Zwycięskiego.

Potem pewnego dnia został wezwany przed jego oblicze razem z Fenulą, Tess i Jalem.

— Mam dla was misję absolutnie najwyższej wagi.

Te proste słowa wystarczyły, aby serce podskoczyło Demarowi do gardła. Kiedy słuchał odprawy, szumiało mu w uszach. Chodziło o wyprawę po Sana, chłopczyka mającego gościć duszę Astera. Wymknął się on z rąk Shervy, Strażnika, i schronił w Świecie Zanurzonym razem z Idem, legendarnym gnomem, który ustanowił się jego protektorem.

Demar czuł, jak podniecenie przepełnia każde pojedyncze włókno jego ciała. Wreszcie ważna misja, wreszcie okazja, aby mógł pokazać swoje zdolności.

Wyruszył pełen entuzjazmu, a przed odejściem padł w świątyni na ziemię, żeby złożyć hołd bogu. Nie było żadnego powodu, aby miał to robić — w końcu był Zwycięskim, a nie pierwszym lepszym Postulantem, ale to było silniejsze od niego. Potarł dłońmi o kolumny z czarnego kryształu, prosząc boga, aby wysłuchał jego pragnień. Zrobił to, bo czuł taką potrzebę; Thenaar wybrał go spośród wielu, aby powierzyć mu udział we własnym dojściu do władzy, i był to dar, który w pełni zasługiwał na kilka kropel jego krwi.

Podróż do Zalenii była długa i męcząca, ale udało im się wykorzystać dawny podziemny portal, stworzony niegdyś na życzenie samego Astera. Odnalazł go Niewierny: tak Zwycięscy nazywali Dohora, ponieważ nie pochwalali faktu, iż budował on swój pałac właśnie na ruinach Enawaru. Ten przywilej pozwolił królowi uzyskać dostęp do labiryntu tajemnych przejść i korytarzy, łączących liczne rejony Świata Wynurzonego. Należało do nich też owo mityczne przejście, przywołane niegdyś przez Proroka dzięki magii. Zostało użyte tylko raz, aby wysłać posłańca do Świata Zanurzonego. Jego misja przeszła do historii, ponieważ wybrany natknął się na męża Nierządnicy, Sennara, i zginął w walce. Ów mężczyzna został męczennikiem, a jego przygoda — legendą, którą wszyscy znali.

Portal prowadził bezpośrednio pod morze, do kanału wykopanego przez sługi Astera. Był to opuszczony i przytłaczający chodnik, a mieszkańcy Zalenii używali go już bardzo rzadko. Tylko wejście było strzeżone, ale dzięki sztuczkom Fenuli Demarowi i pozostałym i tak udało się przejść.

Maszerowali bez postoju całymi dniami, w wiecznej nocy, jaką oferowało im to miejsce. Jedli w marszu i zatrzymywali się na odpoczynek na zaledwie parę godzin — tyle, ile było niezbędne, aby mogli odzyskać siły.

Demar radował się cierpieniem swoich mięśni. Z radością przyjmował skurcze, przebiegające po jego nogach, a kiedy spał, skulony na wąskiej przestrzeni chodnika, modlił się przy każdym ukłuciu bólu. Śmierć za boga była największą z łask, a ból fizyczny doświadczany w jego imię był pieczęcią, którą Thenaar wyciskał na swoich najbardziej umiłowanych dzieciach.

„Ty zajmujesz w moim sercu specjalne miejsce. Ty będziesz narzędziem mojego powrotu”. To właśnie mówiło mu jego cierpienie.

Po trzech tygodniach marszu wyszli na teren otulony rozrzedzonym światem słońca pod morzem. Prawie od razu się zamaskowali. Długie brązowe płaszcze, ale przede wszystkim mikstury, umożliwiające im zmodyfikowanie własnego wyglądu. Dostali je od nowego Strażnika Trucizn, surowego starca o dłoniach spalonych od ciągłego kontaktu z truciznami i toksycznymi roślinami. Dzięki jego specyfikom wmieszali się w tłum, we wszystkim zupełnie tacy sami jak mieszkańcy tego miasta. Białe włosy, jasna skóra i niepokojące czarne źrenice zatopione w tęczówce tak śnieżnobiałej, że wydawała się przezroczysta.

Fenula zatrzymała ich gestem dłoni. Demar otrząsnął się z własnych myśli.

— Nadszedł czas.

Weszli do oberży. Ich płaszcze zdawały się falować jednym rytmem.

Fenula, jako Strażniczka Zaklęć pełniąca funkcję przywódczyni wyprawy, odkryła twarz przed oberżystą, ukazując anielską dziewczęcą buzię i olśniewający uśmiech. Ze słodyczą poprosiła o pokój, zaśmiała się zalotnie, a Demar zamyślił się nad faktem, jak prawdziwy Zwycięski potrafi odwrócić na swoją korzyść nawet broń nieprzyjaciela. W Domu nakłaniano niewiasty, aby porzuciły wszelkie oznaki kobiecości. Dzieci Thenaara nie mają płci, są zwykłą bronią w dłoniach boga, a fakt bycia kobietą służy tylko produkowaniu nowych sług kultu. Tutaj zaś, poza murami Domu, piękno i porozumiewawcze mrugnięcia kobiety znowu stawały się przydatne.

Oberżysta uśmiechnął się, rozkojarzony słodkim i zachęcającym wyglądem dziewczyny. Nawet nie zwrócił uwagi na trzy osoby stojące za jej plecami. Dał im klucz do pokoju i zaprowadził piętro wyżej, torując im drogę. Jednak kiedy tylko drzwi się zamknęły, Fenula starła z twarzy wszelkie oznaki serdeczności. Jej oblicze znów zmieniło się w nieporuszoną maskę — jak zawsze.

Tak wygląda Zwycięski, niezmienna twarz bez wyrazu, białe płótno, na którym Thenaar wymalowuje własne rysy — pomyślał Demar z dreszczem podniecenia.

Cała czwórka usiadła na ziemi, a Fenula wyciągnęła z płaszcza kilka metalowych dysków. Służyły do wykonania jednego z najprostszych zaklęć, jakie obejmowało szkolenie w Domu, ale bardzo skutecznego. Miało na celu wytropienie magicznej aury osób, a w tym konkretnym przypadku Strażniczka Zaklęć zadbała o dokonanie odpowiednich udoskonaleń, umożliwiających wyszukanie Pół-Elfów. To właśnie idąc za tym śladem, cała czwórka dotarła aż tutaj.

Fenula zebrała metalowe dyski w dłoń, potrząsnęła nimi, po czym rzuciła na ziemię, szepcząc jakieś słowo po elficku. Krążki upadły na podłogę, brzęcząc, ale kiedy Zwycięscy wyciągnęli nad nimi ręce, zaczęły wirować jak szalone, jak gdyby były żywe. Zabójcy monotonnie powtarzali imię Sana, a wówczas ten ruch stopniowo nabierał porządku, dopóki nie został uformowany czubek, wskazujący określony punkt w przestrzeni.

Demar popatrzył na Fenulę i dostrzegł, jak żyła nabrzmiewa na jej skroni.

— Co to znaczy? — spytał drżącym głosem.

— Że jesteśmy blisko. Niecały dzień drogi.

Cisza, jaka zapadła, była gęsta od ukrytych znaczeń.

— Ja jestem gotowy — oświadczył z dumą Demar, a Tess popatrzyła na niego z uśmiechem na wpół rodzicielskim, na wpół kpiącym.

Nie będziesz się już śmiać z mojej determinacji, kiedy przyniosę Yesholowi jego ofiarę — pomyślał młodzieniec, zaciskając zęby.

— Będziemy działać zgodnie z ustaleniami — powiedziała Fenula, przerywając krąg i zbierając krążki. — Ido nas nie interesuje. Jeżeli będziemy zmuszeni, zabijemy go, w przeciwnym razie lepiej będzie go ominąć.

Demar przytaknął błyskawicznie, po czym wyjrzał na zewnątrz: miejsce to otoczone było mlecznym światłem. W jego oczach jednak krajobraz zabarwił się uspokajającą czerwienią krwi, kolorem Thenaara.

San nie mógł spać.

Miał za sobą kolejną kłótnię z Quarem i już nie mógł tego znieść. Jego nauczyciel, poza tym, że był nudny, zrobił się teraz pedantyczny i trochę sadystyczny, jeżeli chodzi o wymierzanie kar. Od kiedy Ido pozwolił mu samemu decydować, jak karać swojego ucznia za wybryki, życie Sana stawało się coraz gorsze. Czasami Quar kazał mu przepisywać strasznie długie teksty historyczne lub uczyć się na pamięć jakichś ważnych fragmentów z kultury elfickiej, ale najgorsze było to, że ta stara mumia bardzo szybko zrozumiała, jaki był prawdziwy słaby punkt chłopca, i coraz częściej zabraniała mu wstępu do biblioteki.