Выбрать главу

— Wszystko, tylko nie to — narzekał San.

— A właśnie, że nie będziesz tam chodził przez cztery dni. W ten sposób następnym razem postarasz się lepiej zachowywać.

Tym razem Quar zakazał mu wizyt w bibliotece na cały tydzień. I Sanowi nie udało się nawet przekonać Ida, aby się za nim wstawił.

— Nie podoba mi się obrót spraw z twoim nauczycielem — odpowiedział gnom na jego jęki.

— Tłumaczyłem ci już miliard razy, że jest nudny.

— A ja tyle samo razy wyjaśniałem ci, że magia to także nuda. Pewna doza cierpienia jest potrzebna, kiedy zaczyna się czegoś uczyć.

— Nawet gdyby to była prawda, to dlaczego ma mi zabraniać chodzenia do biblioteki? Uczę się więcej sam, zamknąwszy się tam w środku, niż siedząc i słuchając jego; a poza tym książki to jedyne, co sprawia, że czas jakoś mija.

Ido z westchnieniem wyciągnął fajkę z ust.

— Wiem, że to miejsce nie jest szczególnie bogate w odpowiednie dla ciebie atrakcje, ale jak możesz myśleć, że udałoby ci się odwrócić uwagę, skoro się nawet nie uczysz?

Prawda była taka, że Ido już go nie rozumiał. Historie, które opowiadał o Świecie Wynurzonym, zawsze były przygnębiające i pełne bólu, a jedynymi chwilami, kiedy Sanowi udawało się opróżniać głowę ze złych myśli, były treningi walki mieczem. Ale tu też szybko się męczył.

Fakt, że nie robił niczego interesującego przez cały dzień, wyczerpywał go i wydawało mu się, że winę za jego zły humor w pełni ponosi Ido. Myśl o śmierci rodziców stała się już obsesją. Czuł jasno, że jedynym sposobem, aby uwolnić się od ich duchów, jest podjęcie działania. Reszta była tylko gadaniem, kłamstwem, aby nie stawiać czoła rzeczywistości. Tak właśnie uważał i nie rozumiał, dlaczego Ido zachowuje się jak tchórz.

Wszyscy się poruszali, wszyscy w Świecie Wynurzonym coś robili, więc i on nie chciał siedzieć z założonymi rękami. Dlatego był taki zły na Quara i jego zakazy, bo znajdujące się w bibliotece książki z formułami stanowiły jego ocalenie. Ciągle czytał, a nocami wypróbowywał zaklęcia. Wiele rzeczy mu nie wychodziło, ale szybko się uczył. Tylko przy czarach udawało mu się oderwać od przeszłości.

Teraz San ze złością przewracał się na łóżku i zastanawiał się, co zrobi z całym tygodniem bez swojego jedynego pocieszenia.

Otchłań nocy mrugała do niego zza okien, a on nie mógł patrzeć na tę ciemność, nie czując przytłaczającego poczucia udręki.

Kiedy zamknął oczy, zorientował się, że jakaś dłoń zaciska mu się na ustach. Natychmiast otworzył je z powrotem i krzyknął, próbując się wyrwać. Kątem oka dostrzegł, jak wokół niego poruszają się trzy postacie. Przed pokojem leżał strażnik z poderżniętym gardłem.

Napad był cichy i straszliwy. San niczego nie zauważył: napastnicy weszli, nie czyniąc najmniejszego hałasu, jak duchy, które przypominali. Ich wygląd był taki, jak mieszkańców Zalenii, ale wyraz ich twarzy był nieporównywalny z niczym innym. Chłopcu wystarczyła mniej niż sekunda, aby wszystko zrozumieć, i od razu na rzeczywistość nałożyło się wspomnienie.

Dwóch mężczyzn w strojach morderców wyważa drzwi domu. Wymachują długimi nożami i rzucają się najpierw na jego ojca. San ucieka do drugiego pokoju i spod łóżka słyszy krzyki matki, która próbuje stawiać opór. Wszystko wokół traci konsystencję, jego ciało jest jakby zablokowane, chciałby interweniować, zrobić cos, cokolwiek, ale strach jest silniejszy niż wszystko inne. Potem nagle wszystko znika. Zapada głęboka cisza, a on wie, że okazał się tchórzem.

Złość wypłynęła prosto z serca.

San zaczął wymachiwać nogami i ramionami, ale dwóch Zabójców natychmiast go unieruchomiło.

Ido, gdzie jesteś? Ido, dlaczego cię tu nie ma?

Był sam. Nie było nikogo, dokładnie tak jak wtedy. Coś w jego wnętrzu krzyknęło z bólu i w jednej chwili wszystko eksplodowało w tysiącach czerwonych iskier. Straszliwe gorąco przebiegło przez pierś chłopca, zeszło w dół, aż do dłoni, rozpalając mu żyły; skumulowało się w czubkach palców i paliło ciało żywcem. Potem był już tylko ogień. San poczuł, jak gorąco omiata mu ciało, ale z bezlitosną precyzją wiedział, że nie zrobi mu nic złego, że nie może go naprawdę dotknąć. Zabójcy puścili go, a on wreszcie miał swobodne ręce. Wokół szalało piekło ognia. Dwóch morderców wiło się na ziemi.

W tej chwili otworzyły się drzwi. Płomienie zgasły błyskawicznie, a San zauważył błysk miecza rozcinający powietrze nad Zabójcami, którzy jeszcze trzymali się na nogach. Dwa błyskawiczne ciosy: jeden upadł od razu, przeszyty mieczem; drugi rzęził na podłodze. Ido nie zaszczycił ich spojrzeniem, ale rzucił się w kierunku chłopca i otoczył ramieniem jego barki. Wyglądał na wstrząśniętego.

— Dobrze się czujesz?

San nie potrafił odpowiedzieć, patrzył na pokój. Ściany były poczerniałe, meble spopielone, a na ziemi leżały cztery ciała. Jeden przeżył, jednego zabił Ido, pozostała dwójka umarła spalona. Trupy dwóch Zabójców. I to on ich zabił.

Ido popatrzył w twarz jedynego Zabójcy, który przeżył. Mógł mieć jakieś dwadzieścia lat, nie więcej. Miał ładną, czystą buzię, wygląd dobrego chłopca. Opuścił wzrok na jego szaty. Noże do rzucania, dwa sztylety, pętla do duszenia. Ciekawe, wskutek jakich dziwnych gierek losu skończył w rękach Gildii.

— Jak dostaliście się tu, na dół?

Zabójca utkwił w jego twarzy spojrzenie absolutnie pozbawione wyrazu. Nie było w nim nawet żalu za utraconymi towarzyszami.

— Zabiję cię, jeżeli mi nie powiesz. — Ta groźba wydała mu się bezużyteczna, kiedy tylko ją wypowiedział.

— Już i tak jest tak, jak gdybym nie żył.

Wreszcie usłyszał jego głos. Od dwóch godzin próbował go przesłuchiwać, a on nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Brzmienie jego głosu świadczyło o młodym wieku, tak samo jak wygląd. Ido zebrał się w sobie i spróbował przywołać na twarz okrutny grymas. Wobec tego chłopca odczuwał tylko straszliwą litość.

— Zapewniam cię, że prawdziwa śmierć to zupełnie coś innego.

— Kiedy umrę, pójdę do Thenaara. Spokojnie możesz mnie zabić.

Nie było sposobu, żeby walczyć z tymi ludźmi; jedyną racją ich życia była misja. Jeśli kończyła się niepowodzeniem, nie było nic innego, co by ich podtrzymywało. Rezygnowali z wszelkiej formy wolnej myśli w zamian za narzucone im przez innych pewniki, które prowadziły ich po ich szlaku.

— Przyjdzie was więcej? — zapytał zmęczony.

Młodzieniec znowu zamknął się w milczeniu.

Gnom westchnął przeciągle i skierował się ku drzwiom.

— Tam, na zewnątrz, był dla ciebie cały świat, a ty odrzuciłeś go, aby zamknąć się jak robak pod ziemią. Tak bardzo bałeś się decydować swoim własnym rozumem?

Zabójca zwrócił na niego spojrzenie wypełnione pogardą. Trwało to tylko mgnienie oka. Potem znów stał się niczym, jak wcześniej. Ido zamknął za sobą drzwi. Marna, dowódca strażników pałacu, popatrzył na niego pytająco.

Gnom potrząsnął głową.

— Nie mówi i nigdy nic nie powie. Żyję już wystarczająco długo, aby wiedzieć, jak działa mózg takich ludzi.