— A zatem?
— A zatem potrojony nadzór. Począwszy od dzisiejszej nocy chcę, aby Sanowi zawsze towarzyszył strażnik.
Marna przytaknął z przekonaniem. Następnie spojrzał gnomowi w oczy i dodał:
— Odkryliśmy, którędy weszli. Użyli podziemnego kanału prowadzącego do Zalenii, tego pod morzem; najwyraźniej za pomocą magii udało im się przemknąć obok garnizonu wojskowego. Sądzicie, że będą jeszcze próbować?
— To możliwe — odpowiedział gnom z westchnieniem, po czym oddalił się.
Czuł się nieskończenie zmęczony. Nie był już legendarnym wojownikiem, za którego wszyscy go uważali. I miał już dosyć całego tego przeklętego szaleństwa. Zebrało mu się na mdłości po raz pierwszy przed ciałem Tarika i jego żony, ale dopiero teraz zrozumiał, że wojna napełnia go już obrzydzeniem. Patrzeć, jak młodzi oddają życie i zaprzedają się niedorzecznym i krwawym kultom bez żadnego powodu, było czymś, czego nie mógł już dłużej tolerować.
Jestem zmęczony walką, taka jest prawda.
Przed drzwiami do swojego pokoju napotkał Sana. Strażnik, którego mu przydzielił, od razu pośpieszył z zapewnieniami, że to nie był jego pomysł. To chłopiec nalegał, aby wyszli.
— Chcę zobaczyć więźnia. — Głos Sana był zdecydowany, choć lekko drżący.
Gnom nie odpowiedział.
Weszli do wewnątrz. San stanął pośrodku pokoju z zaciśniętymi pięściami i wbił wzrok w starca. Z nieskończonym bólem Ido odnalazł w tych oczach uniesienie i podniecenie osoby, która właśnie zabiła.
Przesunął dłonią po brodzie.
— Słucham? — spytał zmęczony.
— Pokaż mi Zabójcę.
— Co chcesz mu powiedzieć?
— Chcę z nim porozmawiać.
Wymyka mi się z rąk nie potrafiłem go wysłuchać i oto, co z nim zrobiłem.
Głucha trwoga osaczyła mu pierś.
— Idź spać. To był ciężki dzień i potrzebujesz odpoczynku.
— Nie, ja potrzebuję porozmawiać z tym człowiekiem. On też jest odpowiedzialny za śmierć moich rodziców! Gdzie jest? Przesłuchałeś go?
— Nie odpowiedział na moje pytania. To nie jest ktoś, kto by udzielał wyjaśnień. To miejsce nie jest już bezpieczne, myślę, że powinniśmy się gdzieś przenieść.
— Ido, ja ich pokonałem.
Gnom pamiętał, jak wyglądał pokój Sana: zwęglone ściany, ciała leżące na ziemi. W tym chłopcu była zamknięta niezmierna moc, moc straszliwa i niebezpieczna.
— Nie ma się czym chwalić — odpowiedział twardo.
— Ale nie możemy się dalej ukrywać, na nic to się nie zda, oni i tak wcześniej czy później nas dopadną. Ja mam moce, aby pokonać Gildię; jeżeli będziemy razem, może nam się udać! — wykrzyczał San jednym tchem.
— Posłuchaj: to, co się stało, to był przypadek — odpowiedział bezlitośnie Ido. — Masz olbrzymie moce, to prawda, ale jeszcze nie potrafisz się nimi należycie posługiwać.
— Uczę się z książek w bibliotece.
— Na naukę potrzeba wielu lat, a nie mamy tak dużo czasu.
— Przypominam ci, że w ciągu zaledwie miesiąca powaliłem smoka, a teraz zabiłem dwoje ludzi. Jeżeli to nie jest uczenie się...
Gnoma poruszył sposób jego mówienia; było tak, jak gdyby chłopiec był dumny z faktu, że jego czary wywołały szkody i śmierć.
— Sanie, zabiłeś dzisiaj dwie osoby.
— Dwóch Zabójców.
— To bez różnicy.
— Oczywiście, że jest różnica! Oni zabili mojego ojca i moją matkę, a ja tylko przywróciłem porządek. Powtórzyłbym to bez chwili wahania.
Na to stwierdzenie gnom zerwał się na nogi.
— Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co się stało? Masz tylko dwanaście lat! Dzieci nie powinny zabijać ani tym bardziej odczuwać z tego powodu radości! Kogokolwiek byś zabił, chodzi o żywą istotę, a nie o pierwszy lepszy kawałek mięsa, to jest osoba, która jak wszyscy ma swoje marzenia, lęki i nadzieje!
San wytrzymał jego rozwścieczony wzrok z lodowatym spokojem.
— A ci, których ty zabiłeś przez te wszystkie lata? Nie byli nieprzyjaciółmi? Dlaczego walczyłeś?
— Nie było dnia, żebym nie zadawał sobie tego pytania. I to właśnie tego nie chcesz zrozumieć — wycedził gnom.
— Ja nie mam żadnych wyrzutów sumienia — powiedział zimno San. — Postąpiłem właściwie. A poza tym, gdzie ty byłeś? Jedyne, co może mnie ocalić, to moja moc. Twoje poczucie winy nie przyda mi się zupełnie na nic.
Policzek był siarczysty. Zdarzyło się to już po raz drugi. Dystans, jaki Ido czuł pomiędzy sobą a Sanem, był nie do przebycia; straszliwa, przerażająca otchłań, w którą bał się nawet zajrzeć. Jego porażka stała przed nim w całej swojej okazałości.
Chłopiec popatrzył na niego błyszczącymi oczami, ale nie zapłakał. Ido tak bardzo chciałby wiedzieć, co powinien mu powiedzieć, jak należało mu to wytłumaczyć, ale w obliczu zabójstwa zawsze pozostaje się samemu.
— Teraz jesteś wzburzony i nie jesteś w stanie pojąć, że popełniłeś ciężki czyn, za który bardzo szybko zapłacisz rachunek. Jutro ustalimy, co robić dalej, ale teraz idź do swojego pokoju razem ze strażnikiem, którego ci przydzieliłem, bez dyskusji. Jeżeli dowiem się, że się oddaliłeś, przysięgam, że nie pozwolę ci już wyjść.
San nic nie odpowiedział. Odszedł pewnym krokiem, nie patrząc mu w oczy. Ido rzucił się na krzesło i schwycił za głowę. Chciałby, żeby Soana była przy nim, chciałby, aby Vesa, jego ukochany smok, był za oknem. Chciałby nie musieć czuć się tak przeraźliwie samotny.
San poczekał na stosowną chwilę, nie mrużąc oka. Na szczęście książka, która go interesowała, znajdowała się w jego pokoju. Nabrał zwyczaju wynoszenia z biblioteki tekstów, które chciał przestudiować, a to był ostatni, który udało mu się przemycić, zanim Quar go ukarał.
Po jakimś czasie wstał i powoli otworzył drzwi.
— Co się dzieje? — Strażnik był przytomny i czujny.
San nawet nie zatroszczył się o to, aby mu odpowiedzieć. Po prostu wymruczał odpowiednie słowa. Żołnierz osunął się wzdłuż muru. Dzięki temu samemu zaklęciu dziadkowi chłopca udało się przejść przez cały obóz nieprzyjaciela.
Szybko przemieszczał się po pałacu, a jego bose stopy fruwały nad podłogą. Jeszcze kilka razy musiał wyszeptać magiczne słowa. Potem znalazł drogę do lochów. Jednemu ze strażników odpiął z pasa klucze. Były tam cztery cele, a jedna z nich zajęta.
Ostrożnie zbliżył się do krat. Miał dużo czasu, aby móc przyjrzeć się tej postaci, ledwie widocznej w świetle rzucanym przez pochodnię wewnątrz więzienia.
Młodzieniec był blady i ranny. Miał lodowate spojrzenie drapieżnika i San poczuł, jak nienawidzi go całym sobą. Było to tak, jak gdyby to on osobiście zabił jego rodziców. Pożałował, że płomień zagasł, zanim go dosięgnął.
To była dłoń przeznaczenia. Ten człowiek jest ci teraz potrzebny — powiedział sobie.
— Podnieś się.
Młodzieniec spojrzał na niego drwiąco.
— Nie przyjmuję rozkazów od kogoś, czyim przeznaczeniem jest jedynie posłużenie jako pojemnik.
San zacisnął dłonie na kratach.
— Jak masz na imię?
— Przegrany nie ma prawa znać imienia Zwycięskiego. Chłopiec podniósł dłoń i pokazał mu pęk kluczy.
— Powiedz mi, a cię uwolnię.
— Wolność mnie nie interesuje. Jedyna wolność istnieje w Thenaarze.
— Chcę, żebyś zaprowadził mnie do Gildii.
Szyderczy wyraz twarzy Zabójcy zmienił się w jednej chwili. Chłopiec zbił go z tropu.