Lonerin wiedział o Learchosie, synu zdrajcy Dohora, który po życiu poświęconym dokonywaniu rzezi postanowił przejść na drugą stronę barykady. Postać będąca przedmiotem polemik, o której na dworze mówiono sprzeczne rzeczy.
— Dziś wieczorem weźmiesz udział w posiedzeniu Rady?
Lonerin przytaknął.
— Ja nie — powiedziała Dubhe, przygryzając wargę. — Nie pozwalają mi na to, ale ja muszę tam być, rozumiesz? Nie mogę siedzieć tu i czekać, aż uratują Learchosa. Ja muszę do niego iść, bo tam jest moje miejsce.
Lonerin zaczął się zastanawiać, czy powinien być zazdrosny, skoro tamtemu mężczyźnie udało się to, w czym on zawiódł. Ze zdumieniem stwierdził, że o niczym nie myśli. To naprawdę się skończyło i ta świadomość wywołała w nim dziwne uczucie pustki.
— Czego ode mnie chcesz? — spytał wreszcie.
— Żebyś pomógł mi uczestniczyć.
— Dubhe, nie sądzę, żebym był w stanie.
— Najpierw mnie wylecz. Wiem, że na to nie zasługuję, ale zrób to. Proszę cię o to jako o osobistą przysługę. — Jej oczy wyrażały rozpaczliwe błaganie.
— A potem?
— Potem znajdź sposób, abym mogła wziąć udział w posiedzeniu Rady. Kiedy misja wyruszy, ja muszę tam być.
Popatrzyli na siebie i po raz pierwszy, odkąd rozpoczęta się ta dyskusja, poczuli się jak w Nieznanych Krainach. Ruiny więzi, jaka ich niegdyś łączyła, pozostawiły ciche i cenne dziedzictwo, z którego mogło się narodzić coś nowego, odmiennego.
— Mogę powiedzieć, że Folwar potrzebuje asystentki.
Oczy Dubhe rozjaśniły się jak letnie niebo po burzy. Lonerin uśmiechnął się do niej słabo, po czym podciągnął rękawy.
— Połóż się na łóżku i odkryj rany.
Dubhe popatrzyła na niego z wdzięcznością i z nieskończoną słodyczą pogładziła go po policzku.
Sala Rady była w połowie pusta. Ognie z dwóch trójnogów rzucały na ściany drżące i ponure cienie. Tylko pierwszy rząd półkola był zapełniony, przede wszystkim generałami z Marchii Lasów. Z innych ziem przybyło niewiele osób: Ido, Sennar i kilku innych wysokich rangą wojskowych, którzy znajdowali się w okolicach. Ludzie, którzy w normalnych warunkach nawet nie byliby dopuszczeni do tego zgromadzenia, ale czas naglił.
Ido miał ściągniętą twarz i cichym głosem streścił całą sytuację. Nie szczędził słów na temat swojego niepowodzenia. Ukrycie się pod morzem na nic się nie zdało.
— Byłem odpowiedzialny za tego chłopca i pozwoliłem mu się wymknąć. Postaram się naprawić swój błąd każdym możliwym sposobem — zakończył z żalem.
Ukryta pod kapturem płaszcza Dubhe skierowała błyskawiczne spojrzenie na Sennara. Wydawał się nieporuszony, a przecież San był wszystkim, co pozostało mu na świecie. Jego twarz była woskową maską, która zamykała dostęp wszelkim uczuciom.
Tak samo jak ja, zanim poznałam Learchosa — powiedziała sobie i od razu poczuła w piersi ukłucie znajomego, przenikliwego bólu.
Ido westchnął.
— Za tydzień odbędzie się ceremonia. Wezmą w niej udział wszyscy: oczywiście cała najwyższa elita Gildii, ale przede wszystkim Dohor. I właśnie wtedy musimy uderzyć.
Brzemienna cisza przytłoczyła nielicznych obecnych. Dubhe głębiej ukryła głowę w kapturze i zbliżyła się do Folwara.
— Rozwiązanie wydaje mi się oczywiste: zaatakujemy Gildię i siłą odbijemy zakładników — powiedział z żarem Lonerin.
Ido potrząsnął głową.
— Ilu generałów tu widzisz? Nie zdążymy zgromadzić oddziałów na czas.
— Wam udało się przebyć drogę z Krainy Morza aż tutaj w bardzo krótkim czasie. Chcieć to móc.
— Tu chodzi o zebranie armii, czyli tysięcy ludzi. Nie mów jak głupiec, którym nie jesteś — wtrącił się Sennar, piorunując go spojrzeniem.
Dubhe zobaczyła, jak kostki palców Lonerina bieleją ze złości.
— Oddziały Dohora są już na granicy, mamy niewielkie szanse, aby bez przeszkód przekraść się przez tę barierę — zauważył Ido.
— A z małym oddziałem? — spytała Dafne, jedyna władczyni obecna na naradzie.
— To może być rozwiązanie, ale musiałby to być oddział wystarczająco silny, aby móc walczyć z całą Gildią i wymknąć się spod kontroli wojsk.
Sennar zabrał głos.
— Najistotniejszą sprawą jest powstrzymanie Gildii, a to jeszcze możemy zrobić. Ja i Lonerin już poruszaliśmy się po strefie znajdującej się pod kontrolą Dohora i nie napotkaliśmy na żadne przeszkody. Zrobimy to jeszcze raz. Talizman jest w naszych rękach, a nasz młody czarodziej jest już prawie gotowy do wykonania rytu. Pójdziemy do Gildii i zrobimy, co trzeba: uwolnimy Astera, jeżeli będzie to konieczne, polegniemy podczas tej próby, ale Świat Wynurzony ocaleje.
Ido zamknął oczy i westchnął.
— Na razie. Ale Yeshol się nie podda, a Dohor w dalszym ciągu będzie mógł robić ze Światem Wynurzonym to, co chce. To nie jest rozwiązanie.
— To najlepsze, co możemy zrobić — odpowiedział Sennar z przykrością.
— A więźniowie? A San? — spytał Lonerin z rozpaczą.
— Naszym priorytetem jest w tej chwili powstrzymanie Yeshola.
Było tak, jak gdyby czas stanął. Dubhe musiała zamknąć oczy, aby zatrzymać salę, która wokół niej wirowała. Nikt nie pójdzie ich szukać, ale najgorsze, że wydawało się to w ogóle niewykonalne.
Głęboka desperacja podniosła się z głębi jej serca; czy to zatem był koniec wszystkiego? Nie była w stanie tego zaakceptować, zdawało jej się to żartem przeznaczenia. Odpowiedź podniosła się z głębi jej wnętrzności, tam, gdzie mieszkała Bestia. Otworzyła oczy i zrozumiała.
— Jeżeli nie mamy innego wyjścia... — zaczęła Dafne ze smutkiem.
— Ja mam.
Dubhe odkryła głowę i zignorowała zdumione spojrzenie Ida i innych obecnych. Czuła, że zasycha jej w gardle, a serce jej wariuje, ale nagle wiedziała, co ma robić, i ta decyzja znowu napełniała ją wigorem.
— Mamy broń, której użycia nikt do tej pory nie rozważył.
— Nie powinno cię tutaj być — zauważył twardo Ido.
Dubhe wytrzymała jego spojrzenie.
— Ja jestem bronią, którą trzeba wykorzystać — powtórzyła zdecydowanie.
Szmer przebiegł po sali, wszyscy wydawali się zbulwersowani.
— Ja jestem przeklęta, wewnątrz mnie żyje Bestia obdarzona nadludzką siłą, zwierzę spragnione krwi o wiele bardziej niż cały oddział ludzi.
Ido wpatrywał się w nią nieporuszony. Lonerin skoczył na równe nogi.
— Bestii nie da się kontrolować, dobrze o tym wiesz. Twoja propozycja to szaleństwo.
— Jaka dokładnie jest natura tej klątwy? — spytał jeden z generałów.
Dubhe opowiedziała wszystko jednym tchem. Świadomość, że wreszcie podjęła decyzję, podtrzymywała ją podczas tej męki.
Mówiła o chłopaku, który jej to wstrzyknął, o złożonym mechanizmie, za pomocą którego Dohor przeniósł na nią klątwę przeznaczoną dla niego, i o niewiarygodnej mocy, jaką mogła wyzwolić.
— W każdym razie ja i tak już nie żyję — powiedziała z bezlitosnym chłodem. — Do tej pory pozostawałam przy życiu tylko dlatego, że najpierw Lonerin, a potem Theana dostarczali mi eliksirów i rytów, które spowalniają efekt klątwy. Ale ona rośnie. I nic nie może jej zatrzymać. Dlaczego zatem nie wykorzystać sztuczek nieprzyjaciela przeciwko niemu?
— To, co mówisz, to głupota! — wrzasnął Lonerin. — To nieprawda, że twój koniec już został zapisany, istnieje przecież rytuał, który może cię uratować.