– Zabierzcie go stąd, szybko! – rozkazała pani komendant. Xu Bao stanął osłupiały, gapiąc się na żołnierkę.
– Idiota! – krzyknęła gniewnie pani komendant.
Sima Ting czym prędzej rozłożył nosze i umieścił na nich komendanta. Gdy Lu Siódmy spojrzał na Simę Tinga, w jego szarych oczach błysnęły przeprosiny, lecz szybko opuścił powieki, wyczerpany.
Dźwigając nosze, ruszyli na tyły. Nad ich głowami chmary kul ćwierkały jak stada małych ptaszków. Sima Ting schylał się odruchowo, co czyniło bieg niewygodnym, więc od czasu do czasu prostował się i robił kilka długich kroków. Albo zginę, albo przeżyję, tak czy owak, mój mały zawsze będzie sterczał w górę; pokrzepiony tą myślą, nabrał tempa.
W punkcie opatrunkowym sanitariusze błyskawicznie opatrzyli komendanta Lu i kazali im zanieść go do szpitala polowego. Słońce już zniżało się w kierunku zachodu; niebo w pobliżu horyzontu nabrało intensywnej, gęstej barwy płatków róży. Pośrodku pustkowia stała samotna morwa o gałęziach unurzanych we krwi; pień lśnił oleiście, jakby zlany potem.
Kierując się czerwonym światłem zakrytej jedwabiem latarki pani komendant, tragarze stopniowo schodzili się na pole ryżowe. Samoloty latały im nad głowami. Złote gwiazdy na purpurowej kurtynie nieba drżały w magnezjowych błyskach wybuchów bomb. Bitwa trwała. Noszowi słaniali się ze zmęczenia i głodu. Sima Ting nie był już najmłodszy, w dodatku miał do pomocy słabego epileptyka, więc tym bardziej brakowało mu sił. Stojąc, nie czuł własnych nóg. W ciągu dnia z jego ciała wysączył się cały pot. Gdy przedzierał się przez pole ryżowe, jego skóra pokryła się lepkim tłuszczem; czuł, że jego wnętrzności zaczynają przypominać wyschniętą, zwiędłą tykwę. Komendant Lu, prawdziwy człowiek ze stali, zaciskał zęby z bólu, lecz nawet nie jęknął. Sima Ting miał wrażenie, że niesie zwłoki; woń śmierci cały czas wypełniała mu nozdrza.
Uporządkowawszy nieco szyki, pani komendant wydała drużynie noszowych rozkaz wymarszu.
– Towarzysze, nie wolno wam się zatrzymywać – mówiła. – Jeśli ktoś stanie, już nigdy nie ruszy dalej!
Pod jej przewodnictwem przeprawili się przez rzekę po strzaskanej wybuchami lodowej pokrywie. Xu Bao wdepnął w przerębel i wpadł do wody, Sima Ting upadł na lód. Xu Bao odpiął pasy, którymi był przymocowany do noszy, jakby od dawna planował samobójstwo i zniknął pod powierzchnią wody. Komendant Lu runął boleśnie na lód; nie udało mu się powstrzymać jęku, który wyrwał się spomiędzy zaciśniętych zębów. Pani komendant chwyciła drugi koniec noszy i dźwignęła je wspólnie z Simą Tingiem. Gdy z trudem dowlekli się do szpitala polowego i złożyli rannych, wszyscy tragarze osunęli się na ziemię.
– Towarzysze, nie kłaść się! – rzekła pani komendant, lecz nim skończyła zdanie, sama padła jak długa.
W czasie następnej bitwy wybuch urwał Simie Tingowi trzy palce prawej ręki – mimo bólu na własnych plecach przeniósł dowódcę drużyny ze złamaną nogą.
Obudziwszy się wczesnym rankiem, poczułem nieprzyjemną woń i zobaczyłem śpiącą matkę, która siedziała oparta o ścianę. Z kącika jej zmęczonych ust sączyła się przejrzysta strużka śliny. Sima Ting drzemał przycupnięty na ławie obok kangu, jak orzeł na skalnej półce. Podłoga przed kangiem była zasłana żółtawymi niedopałkami.
Jakiś czas później ze stolicy powiatu przybyła moja wychowawczyni, Ji Jadeitowa Gałązka i rozpoczęła w Dalanie kampanię ponownych małżeństw dla wdów. Wraz z grupą działaczek zachowujących się jak stado dzikich klaczy, zwołała zebranie wszystkich wdów z całego rejonu, żeby objaśnić im sens kampanii ponownego zamążpójścia. Dzięki ich energicznej działalności i skrupulatnemu planowaniu prawie każda wdowa z naszej wioski znalazła nowego męża.
Przeszkodą na drodze do pełnego sukcesu kampanii były wdowy z rodziny Shangguan. Nikt i tak nie odważyłby się poślubić Najstarszej Siostry, Shangguan Laidi, ponieważ wszyscy samotni mężczyźni wiedzieli, że Laidi była żoną zdrajcy Sha Yuelianga, a potem kręcił z nią Sima Ku, który uciekł przed rewolucją; w dodatku była narzeczoną rewolucyjnego żołnierza Suna Niemowy. Z tymi trzema mężczyznami nie warto było zadzierać, bez względu na to, czy byli żywi, czy martwi. Nasza matka mieściła się jeszcze w granicach wiekowych, ustalonych przez Ji Jadeitową Gałązkę, ale zdecydowanie odmówiła małżeństwa. Ledwie działaczka imieniem Luo Różowy Poranek przestąpiła próg naszego domu, powitał ją stek wyzwisk.
– Precz z mojego domu! – krzyczała mama. – Mogłabym być twoją matką!
O dziwo, gdy Ji Jadeitowa Gałązka sama zaczęła ją przekonywać, matka spytała wspaniałomyślnie:
– A za kogo ty chcesz mnie wydać, dziecko?
Oba spotkania dzieliło zaledwie kilka godzin, ale zachowanie matki wobec obu kobiet różniło się jak niebo i ziemia.
– Cioteczko, mężczyzna zbyt młody nie byłby dla pani dobrą partią. Jedyną osobą w zbliżonym wieku jest Sima Ting. Co prawda, jego przeszłość nie jest bez skazy, lecz odpokutował za wszystkie winy i bardzo się zasłużył. W dodatku są sprawy, które was łączą.