Выбрать главу

– Kto cię tak urządził, wujaszku?!

– Oni… – wyjąkałem.

– Oni, czyli kto? – spytał Sima Liang.

– Wu Deszczowa Chmura, Wei Yangjiao, Ding Jingou i Guo Qiusheng.

– Zabierzemy cię do domu, wujaszku. Babcia umiera z niepokoju. Hej wy, Wu, Wei, Ding i Guo! Posłuchajcie mnie dobrze, żółwie pomioty! Dziś wam się upiecze, ale jutro was znajdziemy. Przeżyjecie do pierwszego, ale nie do piętnastego! Jeśli choć włosek spadnie z głowy mojego wuja, wkrótce zatkną drzewce na waszym dachu!

Zanim Sima Liang skończył swoją głośną przemowę, Wu, Wei, Ding i Guo, rechocząc, wyskoczyli z zarośli.

– A niech to! Skąd się tu wziął ten bezczelny krzykacz? Nie boi się, że mu język obetną? – rzekł Wu Deszczowa Chmura.

Trzymając gałęzie, tak zwiotczałe od bicia, że upodobniły się do batów, ruszyli na nas jak horda psów.

– Zaohua, zajmij się wujkiem! – krzyknął Sima Liang, odepchnął mnie na bok i rzucił się na czterech dużo wyższych od siebie napastników.

Zastygli w miejscu, zaskoczeni jego nieustraszoną bojową postawą. Zanim zdążyli podnieść swoje baty, Sima Liang ugodził twardą czaszką w brzuch Wei Yangjiao, tego okrutnika z gębą pełną plugawych przekleństw. Wei zgiął się wpół i upadł, zwijając się w kłębek niczym zraniony jeż. Wu, Ding i Guo ze świstem siekli batami Simę Lianga, który zakrywając głowę rękami, zerwał się do biegu; napastnicy ruszyli za nim. W porównaniu ze słabowitym jak jagnię Shangguanem Jintongiem, krzepki niczym młody wilczek Sima Liang stanowił dużo ciekawszy cel. Wrzeszczeli w euforii – na pogrążonych w letargu łąkach rozpoczął się bojowy pościg. Jeśli Sima Liang był wilczkiem, to Wu, Guo i Ding przypominali wielkie, groźne, lecz nieco przygłupie kundle. Wei Yangjiao był mieszańcem wilka z kundlem, toteż właśnie on został pierwszym celem ataku Simy Lianga. Pobić go oznaczało pozbyć się przywódcy psiego stada. Sima Liang biegł to wolniej, to szybciej, dodatkowo stosując taktykę dobrze sprawdzającą się w walce z żywymi trupami – nieustannie zmieniał kierunek i wymykał się ścigającym. Napastnikom plątały się nogi i co chwila przewracali się jak dłudzy; rozgarniana przez biegnących wysoka do kolan trawa niczym fale zamykała się tuż za nimi. Stada dzikich królików wielkości pięści z przerażonym piskiem wyskakiwały z nor; jeden z nich nie zdążył uciec i zginął rozdeptany przez wielką stopę Wu Deszczowej Chmury. Sima Liang nie poprzestawał jednak na ucieczce; od czasu do czasu odwracał się i atakował. Dzięki nieustannemu kluczeniu udało mu się doprowadzić do sytuacji, gdy napastnicy znajdowali się w znacznej odległości od siebie, a on mógł co pewien czas wykonać błyskawiczną szarżę na któregoś z nich. Rzucił garścią błota w twarz Dinga Jingou, ugryzł Wu Deszczową Chmurę w nadgarstek, a wobec Guo Qiushenga zastosował chwyt Zezowatej Hua, mocno pociągając za ptaszka dyndającego mu między nogami. Wszystkich trzech zuchów odniosło jakieś rany; na głowę Simy Lianga także spadło sporo ciosów. Tracili tempo. Sima Liang wycofywał się pomału w stronę kładki. Trójka napastników zwarła szyk; z pianą na ustach, sapiąc jak stare miechy, ruszyli za nim ostrożnie. Wei Yangjiao wreszcie złapał oddech; wyglądał jak skradający się kocur. Posuwał się powoli na czworakach, macając wokół rękami. Jego nóż z kościaną rączką błyskał zimno w trawie.

– Pierdolić twoją matkę! Ty bękarcie, pomiocie obszarników! Nie spocznę, póki cię nie dostanę!

Wciąż szukał, klnąc pod nosem; białe ćmy w jego zezowatych oczkach podskakiwały niby jajka, z których zaraz wyklują się pisklęta. Sha Zaohua wykorzystała okazję – skoczyła jak mała sarenka, podniosła nóż i trzymając go oburącz, wręczyła mi. Wei Yangjiao wstał i wyciągnął rękę.

– Oddawaj mój nóż, pomiocie zdrajcy! – krzyknął groźnie.

Sha Zaohua, cofając się w milczeniu, trąciła mnie pośladkami; nie odrywała wzroku od pokrytych odciskami łapsk Wei Yangjiao. Wei kilkakrotnie rzucał się na nią, lecz natknąwszy się na czubek noża, cofał się czym prędzej. Wreszcie Sima Liang dotarł z powrotem do kładki.

– Wei Yangjiao, ty kurwi synu, chodź no tu i załatw tego obszarniczego bękarta! Na co czekasz?! – wrzasnął Wu Deszczowa Chmura.

– Czekaj, tobą też niedługo się zajmę, dziewuszyno! – rzucił Wei Yangjiao nienawistnie do Sha Zaohua.

Próbował wyrwać łodygę rącznika i zrobić z niej broń, lecz korzenie okazały się zbyt mocne, toteż złamał ją, zamachał w powietrzu i przeszedł przez kładkę.

Ruszyłem niepewnie w stronę kładki, asekurowany przez Sha Zaohua. Pod wąskim mostkiem dryfowały z wartkim prądem stadka malutkich karpi; niektórym udawało się przeskoczyć przez kładkę, inne lądowały na niej i trzepotały się zaciekle, wyginając łukowato gibkie ciała. Między nogami wszystko mi się lepiło. Plecy, pośladki, łydki, szyja i inne miejsca, gdzie byłem bity – wszystko paliło mnie żywym ogniem. Moje serce wypełniał słodki i nieprzyjemny zarazem, jakby zardzewiały posmak. Chwiałem się z każdym krokiem, z ust wyrywały mi się mimowolne jęki. Uwiesiłem się całym ramieniem na chudych plecach Zaohua. Próbowałem się wyprostować, żeby jej nieco ulżyć, lecz nie dałem rady. Sima Liang biegł pomału ścieżką w stronę wioski. Gdy pościg się zbliżał, on przyśpieszał; gdy napastnicy zwalniali tempo, on czynił to samo. Cały czas trzymał się w odpowiedniej odległości – wystarczająco blisko, żeby jego przeciwnicy byli wciąż zainteresowani pościgiem i wystarczająco daleko, by nie mogli go złapać. Mgły unosiły się nad polami po obu stronach ścieżki, czerwieniejąc w promieniach zachodzącego słońca; żaby napełniały rowy głuchym rechotem. Wei Yangjiao szepnął parę słów do Wu Deszczowej Chmury, po czym wszyscy trzej rozdzielili się. Wei i Ding przekroczyli rów i pobiegli w przeciwne strony pola. Wu i Guo zwolnili bieg.

– Sima Liang! – wołali. – Sima Liang! Prawdziwy mężczyzna nie ucieka! Jeśli masz jaja, zatrzymaj się i stawaj do walki!

– Uciekaj, starszy bracie! – krzyknęła Sha Zaohua. – Nie daj się nabrać!

– Ty mała dziwko! – pogroził jej pięścią Wu Deszczowa Chmura. – Zatłukę cię na śmierć!

Sha Zaohua bohatersko wysunęła się przede mnie, trzymając nóż.

– No, dalej, nie boję się was!

Wu Deszczowa Chmura ruszył na nią, a Sha Zaohua, cofając się, napierała na mnie pośladkami. Sima Liang zawrócił w naszą stronę i ryknął:

– Ty wyliniały łbie, dotkniesz jej choćby palcem, a otruję tę twoją śmierdzącą babę handlarkę!

– Uciekaj, starszy bracie, uciekaj szybko! – wołała Sha Zaohua. – Te kundle Wei i Ding chcą cię zajść od tyłu!

Sima Liang stanął, niezdecydowany, czy się cofać, czy biec naprzód, a może miał inny powód, by się zatrzymać; Wu Deszczowa Chmura i Guo Qiusheng stanęli także. Tymczasem Wei Yangjiao i Ding Jingou zeszli z pola, przekroczyli rów i czołgali się po ścieżce; nogi mieli całe w sinawym mule. Posuwali się ostrożnie, niczym małe zwierzątka, otoczone przez wrogie bestie. Sima Liang stał spokojnie, wręcz nonszalancko i ocierał spocone czoło. Nagle od strony wioski dobiegły wołania mojej matki. Sima Liang skoczył do rowu, a następnie ruszył wąziutką ścieżką między polami sorga i kukurydzy.

– Dobra, chłopaki, bierzmy go! – zakrzyknął entuzjastycznie Wei Yangjiao.

Niczym stadko kaczek skoczyli do rowu, po czym mokrzy i ubłoceni ruszyli za nim. Rozrośnięte liście sorga i kukurydzy zasłaniały ścieżkę – nie widzieliśmy, co się dzieje, słyszeliśmy tylko szelest liści i pokrzykiwania ludzi, przypominające szczekanie psów.