Выбрать главу

– Mnóstwo ludzi musiało opuścić swoje rodzinne domy i żebrać, a obszarnicy szczuli nieszczęsnych psami, które gryzły ich w nogi do krwi.

Ji Jadeitowa Gałązka, mówiąc, płynnie przesunęła wskaźnik na kolejny rysunek. Uchylona dwuskrzydłowa, pomalowana na czarno brama, a nad nią tabliczka ze złotymi ideogramami: Szczęśliwa Rezydencja. W szczelinie głowa ustrojona w małą czapeczkę z czerwonym kutasem – z pewnością potomek okrutnego obszarnika. Co najdziwniejsze, namalowana przez artystę rumiana twarzyczka o oczach jak gwiazdy wcale nie budziła niechęci, wręcz przeciwnie – była bardzo sympatyczna. Wyjątkowo duży, żółtawy pies właśnie gryzł w nogę małego chłopca. Nagle rozległ się płacz jednej z uczennic. Pochodząca z wioski Piaskowe Doły, siedemnasto-, może osiemnastoletnia dziewczyna była uczennicą drugiej klasy. Wszyscy uczniowie spojrzeli na nią ze zdumieniem, ciekawi powodu jej płaczu. Ktoś w tłumie uczniów podniósł rękę i wykrzyczał jakiś slogan. Ji Jadeitowa Gałązka zamilkła i czekała cierpliwie ze wskaźnikiem w dłoni. Chłopak, który wykrzyczał slogan, wybuchł nagle głośnym, budzącym grozę płaczem. Z jego oczu o białkach gęsto poprzecinanych krwawymi żyłkami nie popłynęła jednak ani jedna łza. Rozejrzałem się wśród innych uczniów – wszyscy już płakali, ich zawodzenia wzbierały i opadały falami. Dyrektor szkoły, stojący w miejscu widocznym ze wszystkich stron, zakrył twarz chusteczką i zaciśniętą w pięść prawą dłonią tłukł się w klatkę piersiową. Po piegowatej twarzy stojącego po mojej lewej stronie Zhanga Kouguana spływały błyszczące krople; on też bił się w piersi to jedną ręką, to drugą – nie wiadomo, czy w porywie gniewu, czy też rozpaczy. Jego rodzina została zakwalifikowana do biednych rolników dzierżawców, lecz przed wyzwoleniem często widywałem tego syna rolnika, włóczącego się po rynku w Dalanie razem z ojcem, który utrzymywał się z hazardu – trzymał oburącz zawinięty w świeże liście lotosu kawał świńskiego łba i co krok odgryzał z niego jeden kęs. Całe policzki chłopaka, a nawet czoło, były pokryte lśniącym wieprzowym tłuszczem. Teraz z tych samych ust, które niegdyś objadały się tłustą wieprzowiną, ciekła na brodę strużka śliny. Pulchna dziewczynka, która stała z prawej strony, przy każdej dłoni od strony kciuka miała po dodatkowym, żółtawym, delikatnym jak kiełek palcu. Zdaje się, że nazywała się Du Zhangzheng, lecz wszyscy mówili na nią Du Podwójna Szóstka. Ukrywała twarz w dłoniach i łkała jak gruchający gołąb. Jej dodatkowe drobne paluszki drgały niczym prosięce ogonki. Spomiędzy palców przeświecały dwa mroczne, ponure promienie. Oczywiście dostrzegłem, że na twarzach większości uczniów lśniły prawdziwe łzy, których nikt nie ocierał, sam jednak nie potrafiłem zdobyć się nawet na jedną i nie pojmowałem, czemu tych parę marnych akwareli tak bardzo raniło młode serca.

Nie chciałem jednak zbytnio rzucać się w oczy – zauważyłem ponure spojrzenie Du Podwójnej Szóstki, które raz po raz padało na moją twarz; wiedziałem, że dziewczyna żywi do mnie głęboką niechęć. Siedziałem z nią w jednej ławce. Pewnego wieczoru, gdy uczyliśmy się w klasie przy olejnej lampie, ukradkiem dotknęła mojego kolana swoją wyposażoną w dodatkowy palec dłonią, nie przestając poruszać ustami w trakcie czytania. Skoczyłem w popłochu na równe nogi, zakłócając spokój całej klasy; w odpowiedzi na przyganę nauczycielki opowiedziałem, co się stało. Był to bez najmniejszej wątpliwości głupi postępek – chłopak nie powinien odrzucać tego rodzaju awansów ze strony dziewczyny, a już na pewno nie powinien robić z nich publicznej afery. Zrozumiałem to dopiero kilkadziesiąt lat później, zastanawiając się, dlaczego, u licha, to zrobiłem… Wtedy jednak jej dwa dodatkowe palce, wijące się jak robaki, budziły we mnie zbyt wielki strach i obrzydzenie. Moje publiczne wyznanie spowodowało, że ze wstydu chciała zapaść się pod ziemię. Na szczęście było to wieczorem, w czasie nauki samodzielnej, olejne lampy świeciły słabo; plamy żółtego światła wielkości arbuza padały jedynie na mały fragment przestrzeni przed każdym uczniem. Dziewczyna zwiesiła nisko głowę i słysząc za sobą sprośne chichoty chłopaków, wyjąkała:

– Ja nieumyślnie, chciałam tylko pożyczyć od niego gumkę…

– Nieprawda, zrobiła to specjalnie, i uszczypnęła mnie! – wypaliłem jak kompletny idiota.

– Shangguan Jintong! Cicho bądź!

Nie tylko zasłużyłem na reprymendę naszej nauczycielki muzyki i literatury, Ji Jadeitowej Gałązki, udało mi się też zrobić sobie wroga z Du Zhengzheng. Pewnego razu wyjąłem z tornistra martwego gekona – byłem pewien, że to ona go tam wrzuciła. Dziś, w tak poważnych okolicznościach, tylko ja jeden miałem suchą twarz, bez śladu łez ani śliny – to mogło oznaczać poważne kłopoty. Gdyby Du Zhengzheng chciała się zemścić… bałem się nawet o tym myśleć. Zakryłem twarz dłońmi, otwarłem usta i na próbę wydałem z siebie płaczliwy jęk, lecz nie mogłem zmusić się do prawdziwego płaczu.

Ji Jadeitowa Gałązka podniosła głos, by zagłuszyć lament:

– Reakcyjna klasa obszarników prowadziła życie pełne zbytku. Sima Ku sam jeden miał cztery żony! – Wskaźnik Jadeitowej Gałązki postukiwał niecierpliwie w jeden z obrazków, przedstawiający Simę Ku z głową wilka i ciałem niedźwiedzia, obejmującego długimi, porośniętymi czarną sierścią ramionami cztery żeńskie demony: dwa po lewej miały ludzkie głowy i wężowe ciała, dwu kobietom z prawej wyrastały z zadków puszyste żółte ogony. Za nimi kłębiły się małe diabełki, z pewnością symbolizujące potomstwo Simy Ku. Bohater mojego dzieciństwa Sima Liang musiał znajdować się wśród nich, lecz który to? Może koci duch o trójkątnych uszach, wyrastających z czoła? A może szczurzy demon o spiczastym pyszczku, ubrany w czerwoną kurtkę, o łapkach zakończonych ostrymi pazurami? Znowu poczułem na sobie lodowate spojrzenie Du Zhengzheng.

– Shangguan Zhaodi, czwarta żona Simy Ku – kontynuowała Ji Jadeitowa Gałązka donośnym, lecz całkowicie bezbarwnym głosem, pokazując wskaźnikiem wizerunek jednej z kobiet z lisim ogonem – znudziwszy się jedzeniem najwyborniejszych przysmaków z gór i mórz, zaczęła gustować w żółtej skórze nóg młodych kogucików. Żeby zaspokoić jej apetyty, w rodzinie Sima Ku zabito tyle młodych kogucików, że można było usypać z nich całą górę!

Co za wstrętne plotki! Jak moja Druga Siostra mogła jeść żółtą skórę z kogucich nóg? Zhaodi w ogóle nie jadała kury! I nigdy nie było żadnej góry kogucich zwłok! Obraźliwe insynuacje napełniły moje serce wściekłością i poczuciem krzywdy. Te skomplikowane uczucia doprowadziły mnie do łez. Nie nadążałem z ocieraniem ich, a one wciąż ciekły mi po policzkach.

Ji Jadeitowa Gałązka, dopowiedziawszy do końca przydzieloną jej część objaśnień, usunęła się na bok, zmęczona, oddychając ciężko. Następna była świeżo przysłana ze stolicy powiatu nauczycielka nazwiskiem Cai. Miała cienkie brwi, powieki bez dodatkowej fałdy i dźwięczny głos; jeszcze zanim zaczęła mówić, jej oczy wypełniły się łzami. Część komentarza Cai dotyczyła tematu powszechnie budzącego prawdziwie płomienny gniew: zbrodni popełnionych przez reakcyjne siły obszarników. Pani Cai bardzo skrupulatnie wypełniała swoje zadanie – operując wskaźnikiem, objaśniała wszystko punkt po punkcie, jakby czytała listę nowych znaków do wyuczenia się. Pierwszy obraz: – czarne chmury w prawym górnym rogu i przeświecający spomiędzy nich księżyc w nowiu; w lewym górnym rogu – czarne liście opadające rzędami – tu nie symbolizowały zimowego wiatru, lecz jesienny. Pod ciemnymi chmurami i sierpem księżyca, owiewany jesiennym wichrem, stał Sima Ku, przywódca wszystkich złych sil Północno-Wschodniego Gaomi, w wojskowym płaszczu, ściągniętym pasem pełnym amunicji, z otwartym pyskiem, wyszczerzonymi kłami i z krwią kapiącą z wywieszonego ozora. W wystającej z lewego rękawa pazurzastej łapie trzymał skrwawiony, dopiero co użyty do zabijania nóż; w prawej zaś dzierżył rewolwer, z którego lufy buchały marnie narysowane płomienie, jakby przed chwilą wystrzelił. Nie miał na sobie spodni; wojskowy płaszcz sięgał mu do zwieszającego się aż do ziemi, kudłatego wilczego ogona. Jego dolne kończyny były zbyt masywne, nie pasowały do górnych – bardziej przypominały nogi krowy niż łapy wilka, mimo że były zakończone wilczymi pazurami. Za nim tłoczyło się stadko paskudnych, groźnych stworzeń. Jedno z nich miało długą, wyciągnięta szyję i pluło czerwonym jadem – była to kobra.