„Ach, to ty! W jaki sposób wpadłaś w jego łapy?" „Za dużo gadałam. Litości, drugi starosto!" Sima Ku powiedział do Małego Lwa: „Puść ją", a on na to „Panie dowódco, jak ją puszczę, zabraknie mi do okrągłej setki". „Nie zajmuj się liczeniem, lepiej zabijaj tych, których naprawdę trzeba zabijać!" – upomniał go Sima Ku. Jeden z jego ludzi wyciągnął do mnie łopatę, której się chwyciłam i wydrapałam się na zewnątrz. Cokolwiek by mówić, Sima Ku jest mądrym człowiekiem. Gdyby nie on, ten drań Mały Lew pogrzebałby mnie żywcem.
Funkcjonariusze wyciągnęli staruszkę z sali.
Pobladła pani Cai wróciła ze swoim wskaźnikiem na miejsce i kontynuowała opowieść o torturach. Mimo że oczy miała mokre od łez, a w jej głosie pobrzmiewał głęboki smutek, płacz uczniów ucichł na dobre. Zauważyłem, że wszyscy ci dokoła mnie, którzy nie tak dawno bili się pięściami w piersi i tupali, teraz mają znużone, zniecierpliwione miny. Straszne obrazy, które wcześniej wydzielały woń świeżej krwi, utraciły siłę wyrazu, były suche i bez smaku, jak długo moczone, a potem wysuszone placki. W porównaniu z prawdziwą opowieścią pani Guo Mashi wszelkie obrazy i objaśnienia wydawały się sztuczne, puste, beznamiętne.
34
Wywlekli mnie siłą ze szkoły.
Na ulicy zebrało się pełno ludzi; z pewnością czekali na mnie. Dwóch milicjantów o zakurzonych twarzach podeszło i związało mnie sznurem. Sznur był tak długi, że zostałem nim owinięty wiele razy; spory odcinek, który pozostał, posłużył uzbrojonym funkcjonariuszom do ciągnięcia mnie za sobą jak zwierzę prowadzone na rzeź. Z tyłu trzeci milicjant szturchał mój zadek lufą karabinu, a zgromadzeni wzdłuż drogi ludzie gapili się na mnie. Z przeciwległego końca ulicy dreptała w moją stronę grupka ludzi. Szybko rozpoznałem matkę, która została związana razem z pozostałymi: Najstarszą Siostrą, Simą Liangiem i Sha Zaohua. Shangguan Yunü i Lu Shengli nie były skrępowane; uparcie podbiegały co chwila do matki, lecz gruby milicjant odpychał je za każdym razem. Spotkałem się z resztą rodziny przed bramą Szczęśliwej Rezydencji, siedziby władz okręgowych. Popatrzyłem na nich, a oni spojrzeli na mnie. Poczułem, że słowa są zbyteczne – najwidoczniej czuli dokładnie to samo.
Pod milicyjną eskortą przeszliśmy przez wiele korytarzy i dziedzińców, aż na sam koniec zabudowań, gdzie zamknięto nas w pokoju od południa. Południowe okno, z połamaną kratką i zdartym papierowym pokryciem, ziało niczym wielka dziura w ścianie – jakby ktoś chciał celowo umożliwić śledzenie z zewnątrz wszystkiego, co dzieje się w środku. Zauważyłem skurczonego w kącie Simę Tinga; miał posiniaczoną twarz i wybite przednie zęby; spoglądał na nas ze smutkiem. Za oknem rozciągał się widok na ostatni niewielki ogród, otoczony wysokim murem. W murze ział wyłom, jakby ktoś chciał zbudować tutaj dodatkowe wyjście. Za murem przechadzali się tam i z powrotem umundurowani strażnicy; ich kurtki łopotały na wiejącym od strony pól porywistym południowym wietrze. Z wieżyczek na południowo-wschodnim i południowo-zachodnim narożniku dobiegł nas odgłos odbezpieczania broni.
Tamtego wieczoru funkcjonariusz okręgowy powiesił w naszym pokoju cztery lampy gazowe, wniósł stół i sześć krzeseł, a następnie przyniósł parę batów, kijów, witek, kłąb stalowego drutu, linę, wiadro i miotłę. Potem przytargał zbity z grubych bali, poplamiony świńską krwią rzeźniczy stojak do zarzynania wieprzy, nóż rzeźnicki, krótki nożyk do zdejmowania skóry, haki na mięso i wiadro do wykrwawiania. Wyglądało na to, że chcą zamienić nasz pokój w rzeźnię.
Oficer bezpieczeństwa Yang wszedł do pokoju w towarzystwie oddziału milicji, postukując protezą. Miał tłuste, obwisłe policzki, a pod pachami wałki sadła, przez co jego ramiona ciągle sterczały na boki, jakby miał jarzmo na karku. Usiadł za stołem i bez pośpiechu przygotowywał się do rozpoczęcia przesłuchania. Na początek wyjął z tylnej kieszeni lśniącego niebieskawo mauzera, odbezpieczył go i położył na stole. Jednemu z milicjantów zabrał stalowy megafon i umieścił obok broni, a następnie wyjął zza pasa sakiewkę z tytoniem i fajkę i położył z drugiej strony megafonu. W końcu schylił się, odczepił swoją sztuczną nogę, ubraną w skarpetkę i but i postawił ją w rogu stołu. W białym świetle gazowej lampy noga świeciła przerażającą mięsnoczerwoną barwą; jej górny koniec był nieporządnie opasany kilkoma skórzanymi taśmami, a łydkę przecinało parę czarnych blizn. Dolna część sztucznej kończyny tkwiła w podartej skarpetce i zniszczonym bucie. Noga oficera Yanga stała na stole niczym członek jego wiernej straży przybocznej.
Lu Shengli, która sama oddała się w niewolę, z płaczem tuliła się do matczynego uda. Z długich rzęs Ósmej Siostry zwieszały się krople łez, lecz kąciki jej ust unosiły się w uroczym uśmiechu. Zawsze zachwycająca, niezależnie od tragicznych okoliczności. Głęboko żałowałem swojego zachowania w niemowlęctwie, kiedy to odpychałem ją od matczynej piersi. Matka z zastygłą twarzą patrzyła na jaśniejące śnieżnobiałym światłem gazowe lampy.
Oficer Yang nabił fajkę i drasnął szorstkie drewno stołu białą główką zapałki, która zapaliła się z sykiem. Przytknął fajkę do ust i pocmokał wargami. Wciągając dym, wyrzucił zapałkę, zakrył główkę fajki kciukiem i zaciągnął się kilka razy. Dwie smużki dymu wystrzeliły z jego nozdrzy. Postukując główką w nogę krzesła, wytrząsnął z fajki popiół. Odłożył ją na stół, podniósł blaszany megafon, przytknął do ust, wycelował nim w kierunku tłumów zebranych za oknem, jakby zamierzał rozpocząć przemówienie, i potężnym głosem oznajmił:
– Shangguan Lu, Shangguan Laidi, Shangguan Jintong, Sima Liang, Sha Zaohua, czy wiecie, dlaczego was tu sprowadziliśmy?!
Nasze spojrzenia szukały oczu matki, która wciąż wpatrywała się w lampę. Twarz miała tak spuchniętą, że niemal przezroczystą. Poruszyła kilka razy ustami, lecz wciąż milczała. Pokręciła głową.
– Kręcenie głową to żadna odpowiedź – oznajmił oficer Yang. – Na podstawie świadectw obywateli, a także skrupulatnego śledztwa, zebraliśmy ogromną liczbę dowodów. Rodzina Shangguan, pod zwierzchnictwem Shangguan Lu, przez długi okres ukrywała miejsce pobytu głównego kontrrewolucjonisty powiatu Północno-Wschodniego Gaomi, sprawcę licznych przelewów krwi, wroga ludu, niejakiego Simy Ku. Ponadto ostatniej nocy jeden z członków rodziny Shangguan zdemolował wystawę służącą edukacji klasowej, wypisując na tablicy w kościele wielką liczbę reakcyjnych sloganów. Za te wszystkie przestępstwa moglibyśmy rozstrzelać całą waszą rodzinę, lecz zgodnie z obecną polityką, damy wam jeszcze jedną, ostatnią szansę. Mamy nadzieję, że ujawnicie władzom kryjówkę okrutnego bandyty, Simy Ku, dzięki czemu ten wilk nie będzie mógł już dłużej wymykać się wymiarowi sprawiedliwości. Po drugie żądamy, by winny zdemolowania wystawy i wypisywania reakcyjnych sloganów przyznał się. Wiemy, kto to zrobił, lecz oczekujemy szczerego zeznania, które zaowocuje łagodnym traktowaniem. Czy zrozumieliście, co powiedziałem?