Выбрать главу

Milczeliśmy.

Oficer Yang wziął pistolet i zaczął stukać w stół. Nie odrywając od ust megafonu, skierowanego cały czas w stronę okna, krzyknął:

– Shangguan Lu, czy zrozumiałaś, co powiedziałem?

– To fałszywe oskarżenie – odparła matka spokojnie.

– Fałszywe oskarżenie – potwierdziliśmy chórem.

– Co? Fałszywe oskarżenie? – powtórzył Yang. – Nie zajmujemy się fałszywym oskarżaniem niewinnych, nie zamierzamy też pomagać winnym uniknąć sprawiedliwości. Podwiesić ich, wszystkich!

Wyrywaliśmy się i płakaliśmy, co tylko nieco odwlokło chwilę, w której związali nam ręce na plecach i podwiesili nas wysoko pod solidnymi, sosnowymi krokwiami domu Simy Ku. Matka wisiała najbardziej od południa, za nią Shangguan Laidi, Sima Liang i ja. Obok mnie wisiała Sha Zaohua. Ból nadgarstków, choć dotkliwy, był do wytrzymania – znacznie gorszy okazał się ból w stawach barkowych. Nasze głowy sterczały do przodu, szyje mieliśmy rozciągnięte do granic możliwości; nie byliśmy w stanie ugiąć nóg ani poruszyć stopami, których palce sterczały prosto w dół. Nie mogłem powstrzymać jęku, za to Sima Liang nawet nie pisnął. Shangguan Laidi jęczała, a Sha Zaohua nie wydawała żadnych dźwięków. Pod ciężarem matki lina napięła się jak stalowy drut. Jej ciało pierwsze stało się mokre od potu; matka pociła się najobficiej z nas wszystkich. Znad jej potarganych włosów unosiła się biała mgiełka. Lu Shengli i Shangguan Yunü trzymały matkę za nogi, kołysząc jej ciałem; milicjanci odciągnęli je jak małe kurczaki, lecz one zbliżyły się znowu i ponownie je odciągnięto.

– Oficerze Yang, chce pan, żebyśmy je też podwiesili? – spytali milicjanci.

– Nie – odrzekł zdecydowanie oficer. – Trzymamy się ściśle zasad.

Lu Shengli niechcący ściągnęła matce but; strużka potu ściekła po matczynej nodze w stronę dużego palca, sznur kropel zaczął kapać na podłogę.

– Będziecie mówić czy nie? – spytał oficer Yang. – Zacznijcie tylko zeznawać, a od razu ściągnę was z powrotem.

– Ściągnij moje dzieci… – rzekła matka, usiłując podnieść głowę i z trudem chwytając powietrze. – Ja za wszystko odpowiadam…

– W takim razie zastosujemy przymus! Spuśćcie im porządne lanie! – krzyknął oficer Yang w stronę okna.

Milicjanci chwycili baty i kije i z wrzaskiem, metodycznie, zaczęli nas tłuc. Krzyczałem głośno, podobnie Najstarsza Siostra i matka, a Sha Zaohua nie reagowała – prawdopodobnie straciła przytomność. Oficer Yang i urzędnicy okręgowi walili w stół i wykrzykiwali obelgi. Kilku milicjantów zaciągnęło Simę Tinga na rzeźnicki stojak i zaczęło okładać go po pośladkach czarnymi stalowymi pałami. Na każdy cios Sima Ting odpowiadał jękiem.

– Drugi Bracie, ty draniu, poddaj się! Nie możecie mnie tak bić, przecież się wam zasłużyłem! – krzyczał.

Milicjanci obojętnie machali pałami, jakby tłukli kawał zepsutego mięsa. Jeden funkcjonariusz walił batem w skórzany bukłak z wodą, drugi milicjant smagał witką konopny worek. Wrzaski głośniejsze i cichsze, prawdziwe i fałszywe, wypełniały cały pokój zgiełkiem, cienie batów i pałek tańczyły w świetle gazowych lamp.

Mniej więcej po czasie jednej godziny lekcyjnej odwiązali linę przymocowaną do ramy okiennej; matka osunęła się ciężko na ziemię. Odwiązali kolejną linę, na podłogę spadła Najstarsza Siostra. My byliśmy następni. Milicjanci przynieśli pełne wiadro i chlustali nam w twarze zimną wodą z czerpaka. Oprzytomniałem, lecz byłem kompletnie zdrętwiały.

– To było tylko ostrzeżenie! – wrzasnął Yang. – Przemyślcie to dobrze. Będziecie mówić czy nie? Jeśli zdecydujecie się zeznawać, wasze winy zostaną wam darowane. Jeśli nie, najgorsze jeszcze przed wami!

Oficer Yang założył z powrotem sztuczną nogę, schował fajkę i pistolet, kazał milicjantom dobrze nas pilnować, po czym wykuśtykał z pokoju w towarzystwie swojej straży przybocznej, postukując protezą.

Milicjanci zaryglowali drzwi i obejmując rękoma karabiny, kucnęli pod ścianą, żeby zapalić. Tuliliśmy się do matki z cichym szlochem, nie potrafiąc wykrztusić słowa. Głaskała nas spuchniętą ręką. Sima Ting jęczał z bólu.

– Ej wy, zacznijcie lepiej zeznawać – odezwał się jeden z milicjantów. – Yang potrafi zmusić kamień do mówienia. Ciało ludzkie jest kruche, dziś wytrzymaliście, ale czy przeżyjecie jutro?

– Jeśli Sima Ku naprawdę jest gościem z jajami, powinien się ujawnić – rzekł drugi. – Teraz jest zielono, można schować się w polu, a jak przyjdzie zima, ciężko mu będzie znaleźć jakąś kryjówkę.

– Ten twój zięć to prawdziwy tygrys. Pod koniec zeszłego miesiąca otoczył go cały oddział bezpieki w kępie trzciny nad Jeziorem Białego Konia, ale jemu udało się uciec i zastrzelić siedmiu ludzi, a dowódcę ranić w nogę.

Milicjanci rzucali nam jakieś aluzje, o co jednak dokładnie chodziło, nie miałem pojęcia.

W każdym razie udało nam się dowiedzieć co nieco o Simie Ku. Od chwili gdy pokazał się w starym piecu, zniknął jak kamień w wodę. Mieliśmy nadzieję, że ucieknie daleko i poleci wysoko, lecz on kręcił się w Północno-Wschodnim Gaomi i przysparzał nam kłopotów. Jezioro Białego Konia leżało na południe od Sioła Dwóch Powiatów, nie więcej niż dwadzieścia li od Dalanu.

35

Następnego dnia w południe ze stolicy powiatu przyjechała Pandi. Z początku kipiała złością i chciała natychmiast rozprawić się z urzędnikami okręgowymi, lecz gdy wychodziła z gabinetu szefa okręgu, po jej gniewie nie było już śladu. W towarzystwie szefa przyszła nas odwiedzić. Nie widzieliśmy się z nią już od pół roku i nie mieliśmy pojęcia, czym się zajmuje w powiecie. Schudła. Zaschnięte plamy mleka na jej bluzce świadczyły o tym, że karmi piersią. Patrzyliśmy na nią chłodno.

– Pandi, jakie przestępstwo popełniliśmy? – spytała matka.

Pandi zerknęła na wyglądającego przez okno szefa okręgu.

– Mamo… – rzekła ze łzami w oczach -…bądź cierpliwa… jeszcze trochę… zaufaj władzom… rząd nie krzywdzi niewinnych ludzi…

W czasie gdy Pandi nieporadnie nas pocieszała, na ukrytym w mrocznym sosnowym lesie nieopodal Jeziora Białego Konia cmentarzu rodu uczonego Dinga wdowa Cui Fengxian z wioski Piaszczyste Doły rytmicznie uderzała czarnym kamieniem w nagrobek pana Dinga, ozdobiony inskrypcją opiewającą jego bohaterskie czyny. Dźwięczny odgłos mieszał się z postukiwaniem dzięcioła wykuwającego dziuplę, biały wachlarzowaty ogon szarej sroki mignął między drzewami. Cui Fengxian stukała w nagrobek dłuższą chwilę, po czym usiadła przed stolikiem ofiarnym i czekała. Miała starannie upudrowaną twarz, schludne ubranie, a na ramieniu bambusowy koszyk, przykryty haftowaną serwetką. Wyglądała jak świeżo poślubiona młoda kobieta, wybierająca się z wizytą do domu rodziców. Zza nagrobka wychynął Sima Ku. Wdowa podskoczyła ze strachu.