Выбрать главу

– Ty przeklęty duchu, aleś mnie przeraził! – rzuciła.

– Taka lisica jak ty boi się duchów? – odparł Sima Ku.

– Więc to tak, mocny w gębie jak zawsze! – rzuciła ze złością Cui Fengxian.

– Jak „tak"? Wszystko idzie świetnie, dużo lepiej niż zwykle! Te żółwie pomioty może myślą, że mnie złapią? Cha, cha, mrzonki! – Poklepał po kolei wiszący na piersi karabin maszynowy, chromowanego mauzera niemieckiej produkcji, przymocowanego u pasa, oraz brauninga w kaburze. – Moja teściowa chce, żebym poszedł precz z Północno-Wschodniego Gaomi. Z jakiej racji miałbym stąd uciekać? Tu jest mój dom, tu leżą moi przodkowie. Znam tu każde źdźbło trawy, każde drzewo, każdy pagórek i rzeczkę. Tu jest pięknie i przyjemnie, tu mieszkasz ty, lisica z ogonem jak płomień… Jak mógłbym to wszystko zostawić?

Z zarośniętych trzciną bagien poderwało się stadko dzikich kaczek. Cui Fengxian zakryła dłonią usta Simy Ku. Sima Ku odtrącił jej rękę.

– Nie ma się czego bać. Dałem tu niezłą nauczkę Armii Ósmego Szlaku. To sępy pasące się na ich trupach wypłoszyły te kaczki…

Cui Fengxian pociągnęła go dalej w głąb cmentarza.

– Mam ci coś ważnego do powiedzenia – rzekła.

Przedarli się przez ciernisty gąszcz aż do wielkiego grobowca.

– Auu! – Kolec ukłuł Cui Fengxian w dłoń.

Sima Ku zdjął karabin, zapalił oliwną lampkę, odwrócił się i chwycił wdowę za rękę.

– Ukłułaś się? – spytał troskliwie. – Daj, obejrzę…

– To nic, to nic – powiedziała Cui Fengxian, wyrywając mu dłoń, lecz Sima Ku już włożył sobie jej palec do ust i ssał z zapałem. – Ty wampirze… – westchnęła wdowa.

Sima Ku wypuścił palec, zakrył swoimi ustami jej wargi i ogromnymi dłońmi bezceremonialnie chwycił ją za piersi. Cui Fengxian wierciła się namiętnie. Koszyk wyśliznął jej się z ręki; jajka o brązowych skorupkach potoczyły się po posadzce. Sima Ku uniósł wdowę i położył na wielkiej grobowej płycie…

Leżał na płycie nagi, ze zmrużonymi oczami i oblizywał koniuszki swoich od dawna nieprzystrzyganych żółtawych wąsów. Cui Fengxian miękką dłonią uciskała zgięcia jego ogromnych palców. Nagle przytuliła rozognioną twarz do szczupłego torsu, który wydzielał woń dzikiego zwierzęcia. Podgryzając go pieszczotliwie, powiedziała tonem pełnym rezygnacji:

– Jesteś groźnym demonem. Nie przychodzisz wtedy, kiedy wszystko dobrze się układa, lecz gdy tylko masz kłopoty, osaczasz mnie i dręczysz… Dobrze wiem, że kobiet, które kręcą się koło ciebie, nic dobrego nie czeka. Ale nie potrafię nad sobą zapanować. Wystarczy, że machniesz ogonem, a ja już biegnę jak wierna suka. Powiedz, demonie, jakich to diabelskich sztuczek używasz, że kobiety z otwartymi oczami skaczą za tobą w ogień?

Sima Ku posmutniał, lecz mimo to uśmiechnął się do niej, ujął jej dłoń i przycisnął do piersi, żeby mogła poczuć mocne bicie jego serca.

– Serce, oto co ofiarowuję kobietom. Moje szczere serce. Cui Fengxian pokręciła głową.

– Serce masz tylko jedno. Jak można dzielić je na tyle części?

– Każda część jest prawdziwa i szczera, bez względu na to, ile by ich było. I mam jeszcze to. – Z chełpliwym uśmieszkiem przesunął jej rękę w dół po swoim ciele. Cui Fengxian wyrwała mu dłoń i ujęła w dwa palce jego wargę.

– I co ja mam zrobić z takim potworem jak ty? Nawet tu, zagoniony do cudzego grobowca, jeszcze bawisz się w te swoje gierki.

– Im zajadlej mnie ścigają, tym większą mam ochotę na zabawę – powiedział Sima Ku z uśmiechem. – Kobiety są naprawdę wspaniałe. To prawdziwe skarby, najcenniejsze ze wszystkiego – dodał i zaczął pieścić dłonią jej piersi.

– Ty stary zbereźniku! Przestań. Źle się dzieje w twoim domu.

– Co się stało? – zapytał, wciąż ją pieszcząc.

– Wszystkich zabrali, twoją teściową, najstarszą szwagierkę i najmłodszą szwagierkę, twojego syna i małego szwagra, córki twojej najstarszej i piątej szwagierki i jeszcze twojego starszego brata. Trzymają ich w twoim domu, wieszają codziennie na krokwiach, chłoszczą i biją pałkami. Przerażające. Następnego dnia mogą już nie przeżyć…

Ręka Simy Ku zamarła na piersi wdowy. Zeskoczył z płyty grobowej, podniósł karabin, schylił się i już się szykował do wyjścia na zewnątrz, lecz Cui Fengxian objęła go ramionami.

– Nie idź tam! Prosisz się o śmierć! – rzekła błagalnie.

Sima Ku uspokoił się, usiadł i zapchał usta gotowanym jajkiem. Promień słońca, przeświecający przez zarośla, padł na jego wypchany policzek i posiwiałą skroń. Żółtko stanęło mu w gardle; zakrztusił się i zaczął sinieć. Cui Fengxian tak długo klepała go po plecach i masowała kark, aż wreszcie udało mu się przełknąć. Pot zalewał twarz wdowy.

– Mój Boże, o mało nie umarłam ze strachu!

Dwie ogromne łzy popłynęły po policzkach Simy Ku. Nagle skoczył na równe nogi, prawie uderzając głową w strop grobowca. W jego oczach jaśniały płomienie gniewu.

– Skurwysyny, poobdzieram was ze skóry! – wrzasnął.

– Kochany, nie możesz tam iść! – błagała Cui Fengxian, obejmując go. – Kulawy Yang chce cię zwabić w pułapkę. Nawet ja, długowłosa kobieta, potrafię przejrzeć jego zamiary. Zastanów się. Jeśli pójdziesz tam sam, wpadniesz prosto w jego sieci!

– To co mam zrobić?

– Posłuchaj swojej teściowej. Odejdź daleko, lataj wysoko… Pójdę z tobą, jeśli tylko nie będę dla ciebie ciężarem i nie zawrócę, choćbym miała zedrzeć stopy do krwi!

Sima Ku złapał Cui Fengxian za rękę i powiedział ze wzruszeniem:

– Ja, Sima Ku, jestem prawdziwym szczęściarzem. Spotykam na swojej drodze same naprawdę wspaniałe kobiety. Wszystkie oddają mi swoje serca i pragną dzielić mój los. Czegóż mógłbym więcej chcieć od życia? Nie mogę dalej was krzywdzić. Zostaw mnie, Fengxian. Odejdź i nie szukaj mnie więcej. Nie rozpaczaj, gdy usłyszysz o mojej śmierci. Miałem dobre życie, jestem z niego zadowolony…

Ze łzami w oczach Cui Fengxian skinęła głową. Wyciągnęła z włosów rogowy grzebień i zaczęła delikatnie rozczesywać splątane, przyprószone siwizną włosy Simy Ku, usuwając z nich źdźbła trawy, małe muszelki i owady. Następnie pocałowała go w pobrużdżone czoło wilgotnymi ustami i powiedziała spokojnie:

– Będę na ciebie czekać.

Podniosła koszyk i schylona wyśliznęła się z grobowca, przecisnęła się przez ciernisty gąszcz i opuściła cmentarz. Sima Ku siedział w bezruchu jeszcze długo po tym, jak jej sylwetka zniknęła mu z oczu, spoglądając na oświetlone słońcem, łagodnie kołyszące się gałęzie.

Następnego ranka wypełzł z krypty, pozostawiając broń i poszedł nad Jezioro Białego Konia. Umył się starannie, a potem, niczym turysta – miłośnik dzikiej przyrody, udał się na spacer brzegiem. Rozglądał się tu i tam, rozmawiał z ptakami w zaroślach, ścigał się z dzikimi królikami. Wędrował skrajem bagien, zbierając czerwone i białe kwiaty, zbliżał je do nosa i chciwie wdychał ich zapach. Następnie skręcił na łąki, gdzie podziwiał panoramę złocącej się w promieniach zachodzącego słońca Góry Leżącego Byka. Gdy przechodził przez kamienny mostek nad Rzeką Czarnej Wody, podskoczył kilka razy, jakby sprawdzając jego wytrzymałość. Niewielki most chwiał się i skrzypiał. Sima Ku z psotną miną rozpiął spodnie, spojrzał w dół, zachwycił się tym, co zobaczył, po czym skierował strumień moczu do rzeki. Żółte krople z chlupotem uderzały o wodę, a Sima Ku pokrzykiwał: „Aaa aaa ajajajaaa!" Przeciągłe wołania odbijały się echem wśród pól. Gdzieś na brzegu zaświszczał bat w ręku zezowatego pastuszka. Sima Ku spojrzał w jego stronę, a pastuszek popatrzył na niego. Wpatrując się w siebie nawzajem, obaj zaczęli się śmiać.