Выбрать главу

– Znam cię, chłopcze – rzekł Sima Ku, chichocząc. – Masz nogi z drzewa gruszy, ręce z drzewa brzoskwiniowego. Razem z twoją matką ulepiliśmy ci ptaszka z błota!

– Pieprzyć twoją matkę! – zaklął obrażony chłopak.

Obelga wywołała zamęt w sercu Simy Ku. Ciężko westchnął, oczy mu zwilgotniały. Pastuszek pogonił batem swoje kozy w stronę purpurowej twarzy zachodzącego słońca, spoglądającej na rzadki las. Jego postać rzucała długi cień. Nagle dźwięcznym, dziecinnym głosikiem zaśpiewał:

– W trzydziestym siódmym roku Japończycy nadciągnęli na środkowe niziny. Najpierw zdobyli most Marco Polo, potem bramę Shanhai. Zbudowali kolej aż do Jinanu. Japońskie diabły strzelały z wielkich dział. Żołnierz Ósmego Szlaku odbezpieczył karabin, wycelował, i paf! Japoński generał leży martwy. Wyciągnął nogi, a dusza pofrunęła w nie bo…

Zanim malec dośpiewał do końca, po policzkach Simy Ku potoczyły się gorące łzy. Przyciskając dłonie do rozpalonych oczodołów, ukucnął na moście.

Obmył twarz z łez rzeczną wodą, strzepnął błoto z ubrania i ruszył powoli wzdłuż brzegu porośniętego różnobarwnymi kwiatami. Zapadał zmierzch; głosy ptaków brzmiały coraz posępniej. Mieszanina kolorów oraz rozmaitość kwiatowych woni, mocniejszych i słabszych, upajały Simę Ku, a gorzkie i ostre zapachy dzikich traw otrzeźwiały go. Poczuł bezmiar Nieba i Ziemi; całe wieki zdawały się mijać z każdą chwilą. Głęboki smutek wypełnił jego myśli. Stada szarańczy składały jaja na szarej ścieżce, biegnącej wzdłuż nasypu, wciskając miękkie odwłoki głęboko w mulistą ziemię; górne połowy ich ciał sterczały pionowo w górę – wyglądały radośnie i boleśnie zarazem. Sima Ku ukucnął, podniósł jednego owada i przyjrzał się jego długiemu, pofalowanemu, zagiętemu odwłokowi. Przypomniały mu się dziecinne lata i jego pierwsza miłość, dziewczyna o wypielęgnowanych brwiach i białej twarzy, kochanka jego ojca, Simy Urny. Najbardziej ze wszystkiego lubił wciskać swój drobny nos w jej pierś…

Przed nim rozciągała się wioska. Wiły się dymy z kominów, czuło się coraz mocniejszą woń ludzi. Zerwał dziką chryzantemę i wciągnął nozdrzami jej zapach, by oczyścić umysł z egoistycznych myśli i okiełznać nieuporządkowane doznania. Następnie pomaszerował w stronę nowo przebitego przejścia w południowym murze swojej rezydencji. Kryjący się w otworze milicjant wyskoczył na drogę, odbezpieczył broń i krzyknął:

– Stać! Dalej wstęp wzbroniony!

– To mój dom – rzekł lodowato Sima Ku.

Milicjant zdębiał, po czym strzelił w powietrze i wrzasnął:

– Sima Ku! Sima Ku przyszedł!

Sima Ku popatrzył za milicjantem, który uciekł, ciągnąc za sobą strzelbę, i wymamrotał:

– Po diabła on tak zasuwa?

Wdychał zapach żółtego kwiatu, nucąc antyjapońską piosenkę pastuszka. Zamierzał zrobić efektowne wejście, lecz jego pierwszy krok trafił w pustkę – wpadł w specjalnie dla niego przygotowany dół-pułapkę, wykopany tuż za przejściem. Cały oddział powiatowej bezpieki, który pełnił straż dzień i noc za murem, wyskoczył na Simę Ku z ukrycia, kierując nań czarne wyloty kilkudziesięciu luf. Zaostrzone bambusowe patyki, wbite w dno pułapki, poraniły mu stopy. Wykrzywiając się boleśnie, pomstował:

– Ludzie, co wam do łba strzeliło? Przyszedłem się poddać, a wy zwabiliście mnie do jakiegoś wilczego dołu!

Główny inspektor służby bezpieczeństwa wyciągnął go z pułapki i zakuł w kajdanki.

– Uwolnijcie rodzinę Shangguan! Człowiek powinien sam odpowiadać za swoje czyny! – oznajmił głośno Sima Ku.

36

By zaspokoić żądania mieszkańców Północno-Wschodniego Gaomi, publiczny proces miał się odbyć na tym samym placu, gdzie Sima Ku wspólnie z Babbittem zorganizowali niegdyś pierwszy pokaz filmowy na wolnym powietrzu. Na placu, służącym pierwotnie rodzinie Sima jako klepisko do młócenia zboża, wciąż wznosiło się usypane z ziemi, obecnie już ledwie widoczne podwyższenie, na którym Lu Liren niegdyś rozpoczął swoją kampanię reformy rolnej. W ramach przygotowań do przybycia Simy Ku urzędnicy okręgowi wysłali tam oddział milicji z karabinami na plecach i kazali im w nocy poprzedzającej egzekucję wykopać setki metrów sześciennych ziemi i odbudować podium, by wysokością dorównało wałom nad Rzeką Czarnej Wody. Z przodu i po bokach podwyższenia wydrążono rów i napełniono go zieloną wodą, po której pływały tłustawe oka. Następnie władze okręgu wyłożyły tyle pieniędzy, że wystarczyłoby na kupno tysiąca funtów prosa i na odległym o trzydzieści li targu poleciły nabyć dwa wozy gęsto plecionych, złocistożółtych trzcinowych mat, z których zbudowano wielki namiot i oklejono go różnobarwnymi kawałkami papieru, zapisanymi rozmaitymi sloganami o gniewnej lub radosnej treści. Resztę mat rozłożono na podwyższeniu i udrapowano po bokach na podobieństwo złocistych wodospadów. Szef okręgu w towarzystwie naczelnika powiatu przybyli na inspekcję tego miejsca publicznego przesłuchania. Stojąc na gładkiej, przyjemnej dla stóp powierzchni podwyższenia przypominającego scenę operową, spoglądali w dal, na Rzekę Wodnego Smoka, której szarobłękitne fale toczyły się na wschód. Chłodny wiatr od wody wydymał ich ubrania; nogawki i rękawy przypominały grube świńskie jelita. Naczelnik powiatu potarł swój czerwony nos i głośno zwrócił się do stojącego obok szefa okręgu:

– Kto jest autorem tego arcydzieła?

Nie mając pewności, czy wypowiedź naczelnika należy rozumieć jako kpinę, czy jako pochwałę, szef okręgu odparł bezbarwnie:

– Brałem udział w planowaniu, ale pracami kierował on. – Tu pokazał na urzędnika z okręgowego komitetu propagandowego, który stał niedaleko.

Naczelnik powiatu popatrzył na rozpromienionego urzędnika z komitetu i skinął głową, a potem głosem ściszonym, lecz doskonale słyszalnym dla ludzi stojących za nim, rzekł:

– To mi bardziej wygląda na koronację niż publiczny proces!

W tym momencie przykuśtykał oficer bezpieczeństwa Yang i skłonił się z szacunkiem, lecz bardzo niezdarnie, naczelnikowi powiatu. Naczelnik zmierzył go wzrokiem.

– Władze powiatowe doceniają pana wielkie zasługi w planowaniu akcji pojmania Simy Ku, lecz ponieważ działania te pociągnęły za sobą krzywdę rodziny Shangguan, otrzymuje pan także poważną naganę – oznajmił.

– Najważniejsze, że ten diabeł-morderca został doprowadzony przed oblicze wymiaru sprawiedliwości – odrzekł Yang z zapałem. – Dla tej sprawy gotów jestem nie tylko przyjąć naganę, ale i poświęcić swoją zdrową nogę!

Publiczny proces miał się odbyć rankiem ósmego dnia dwunastego miesiąca. Wszyscy, którzy chcieli wziąć udział w tym podniecającym wydarzeniu, nadciągali z okolicznych wiosek spowici w chłodne światło gwiazd, a księżyc opromieniał ich głowy Jeszcze przed świtem plac wypełnił się czarnym tłumem, który stał także za balustradami zainstalowanymi na brzegu Rzeki Wodnego Smoka. Słońce wyjrzało nieśmiało ponad horyzont, oświetlając oszronione brwi i brody; z ust ludzi unosiła się różowawa mgiełka. Zdawali się nie pamiętać o tym, że jest ranek, czyli najwyższa pora na kleik ryżowy, lecz moja rodzina pamiętała o tym doskonale. Matka usiłowała zarazić nas udawanym entuzjazmem, ale z powodu ciągłego płaczu Simy Lianga wciąż byliśmy w fatalnym nastroju. Ósma Siostra, naśladując zachowanie matki, osuszała jego fontanny łez rzadko spotykaną gąbką, którą kiedyś znalazła na nadrzecznej plaży. Płakał całkowicie bezdźwięcznie, co wywierało na nas dużo silniejsze wrażenie niż głośne lamenty. Najstarsza Siostra chodziła za krzątającą się pośpiesznie matką, dopytując się nieustannie: