Выбрать главу

– Pieprzony śnieżny książę – odezwała się półgłosem. – Tyle żywych kobiet czekało na ciebie, a ty zabawiłeś się z trupem!

Jintong, udając, że nie dosłyszał, szedł ze wzrokiem utkwionym w ziemię i pięty tych, którzy szli przed nim.

– Przyjdź do mnie, kiedy się skończy ta parada – rzekła Stara Jin.

W głowie miał zamęt; niestosowne zaloty Starej Jin wzbudziły w nim odrazę.

Sima Ting, który posuwał się naprzód z trudem, potknął się o cegłę i upadł. Czerwonogwardziści kopali go w pośladki, lecz prawie nie reagował. Jeden z nich, niedużego wzrostu, wlazł mu na plecy i zaczął podskakiwać. Usłyszeliśmy zduszony odgłos, jakby pękającego balonu. Z jego ust wypłynęło nieco żółtawej cieczy. Matka uklękła i odwróciła jego twarz na bok.

– Wuju, co z tobą? – spytała.

Sima Ting uniósł odrobinę powiekę i białoszarym okiem spojrzał na matkę, po czym zamknął je na zawsze. Czerwonogwardziści wrzucili jego zwłoki do rowu. Procesja maszerowała dalej.

Jintong zauważył w tłumie znajomą, zgrabną sylwetkę. Kobieta miała na sobie czarny sztruksowy płaszcz i ciemnobrązowy szalik; jej twarz zakrywała śnieżnobiała, niemal niebieskawa maska, spod której było wydać jedynie błyszczące, czarne oczy, okolone długimi rzęsami. Sha Zaohua! Prawie ją zawołał. Po rozstrzelaniu Najstarszej Siostry Zaohua uciekła. W ciągu siedmiu lat od jej zniknięcia usłyszał pewnego razu historię o słynnej złodziejce, która ukradła kolczyk księżnej Sihanouk – był pewien, że ową złodziejką była Sha Zaohua. Przez te wszystkie lata, sądząc po figurze, zdążyła stać się dojrzałą kobietą. Zmieszani z tłumem czarno odzianych wieśniaków ludzie w maskach i szalikach należeli do pierwszej grupy młodych intelektualistów, wysłanych do pracy na wsi. Zaohua wyglądała najbardziej nowocześnie z nich wszystkich. Stała w drzwiach spółdzielczej restauracji i spoglądała w kierunku Jintonga, z twarzą zwróconą ku słońcu. Jintong widział jej oczy, lśniące szklistym blaskiem. Trzymała ręce w kieszeniach sztruksowego płaszcza, spod którego wyglądały niebieskie sztruksowe bermudy najmodniejszego kroju, zwanego „kurzą nóżką" – Jintong zauważył je, gdy przechodziła w stronę wejścia do sklepu wielobranżowego. Z restauracji wybiegł nagi od pasa w górę starszy mężczyzna i wmieszał się w tłum „byczych diabłów i wężowych demonów". Goniło go dwóch mężczyzn, którzy wyglądali na obcych. Ciało staruszka było posiniałe z zimna, prawie czarne; grube białe spodnie miał podciągnięte niemal na wysokość klatki piersiowej. Przemykając się wśród tłumu ludzi w spiczastych czapkach, wpychał sobie do ust placek, którym o mało się nie udławił. Gdy obcym udało się go schwytać, wybuchnął żałosnym płaczem, zalewając łzami i śliną trzymaną w ręku resztkę placka.

– Byłem głodny! Byłem głodny! – szlochał.

Placek upadł mu na ziemię, dwaj mężczyźni zmarszczyli brwi ze wstrętem. Jeden z nich wziął mokrą resztkę w dwa palce i przyjrzał jej się z wyrazem obrzydzenia i żalu zarazem. Ktoś z tłumu przyglądających się zajściu zasugerował:

– Nie jedz tego, młody człowieku. Zlituj się nad biedakiem!

Młody rzucił placek pod stopy staruszka.

– Pieprzyć twoją matkę, stary łobuzie, żryj, udław się na śmierć jak pies! – wrzasnął, wyciągnął pogniecioną chustkę, wytarł dłoń i odszedł wraz ze swoim towarzyszem.

Staruszek ukucnął pod murem i jął ogryzać obśliniony placek, po kawałeczku, z wolna, delektując się jego wybornym smakiem.

Sylwetka Sha Zaohua to pojawiała się, to znikała w tłumie. W naszą stronę przedzierał się śmiało mężczyzna ubrany w grubo pikowany strój robotnika naftowego, w czapce z psiej skóry na głowie. Miał blizny na obu powiekach, z dolnej wargi zwisał mu papieros. Szedł bokiem jak krab. Wszyscy przyglądali mu się z zazdrością. Promieniował samozadowoleniem, oczy mu lśniły. Jintong wreszcie go rozpoznał. Siodło czyni wierzchowca, a ubiór – człowieka, westchnął w myślach. Watowany uniform, czapka z psiej skóry – to wszystko zmieniło wioskowego łobuza Fanga Shixiana w całkiem nową osobę. Mało kto widział kiedykolwiek wcześniej ubiór robotnika naftowego, uszyty z mocnej granatowej tkaniny, tak gruby, że watolina wystawała ze szwów, wręcz promieniujący ciepłem. Niewysoki młodzieniec, przypominający czarną małpę, w podartych pikowanych portkach z watoliną wyłażącą w kroku niczym barani ogon i w pozbawionej guzików kurtce, odsłaniającej brązowawy brzuch, z fryzurą przypominająca wronie gniazdo, deptał Fangowi Shixianowi po piętach. Ludzie tłoczyli się, popychali i ocierali o siebie, usiłując w ten sposób choć trochę się rozgrzać. Pokurcz podskoczył wysoko, ściągnął Fangowi Shixianowi czapkę, wsadził ją na własną głowę, po czym zanurkował w tłumie i zaczął przemykać się między ludźmi jak chytry pies. Rozległy się okrzyki protestu popychanych i deptanych. Fang Shixian złapał się za głowę, zdębiał na chwilę, po czym wrzasnął i rzucił się w pościg za młodzieńcem. Młodziak nie biegł zbyt szybko, jakby celowo się ociągając. Fang, plując obelgami, pędził za nim, nie patrząc pod nogi, lecz na lśniącą w słońcu psią sierść na czapce. Wpadał na ludzi, którzy odpychali go z powrotem, zmieniając kierunek jego biegu. Wszyscy przyglądali się temu przedstawieniu, nawet młodzi generałowie Czerwonej Gwardii zapomnieli na chwilę o walce klas, przestali zwracać uwagę na stado odzianych w czapki „byczych demonów i wężowych duchów" i zbliżyli się do centrum wydarzeń. Młodzieniec dotarł pod bramę komunalnej walcowni stali, gdzie siedziały w kucki dziewczęta sprzedające pieczone orzeszki ziemne, co było surowo zakazane. Zachowując najwyższą czujność, były gotowe do ucieczki w każdej chwili. W pobliżu walcowni znajdował się spory staw, z którego gorąca para buchała nawet w środku zimy; płynęły do niego ciemnoczerwone ścieki. Młodzieniec zdjął czapkę i rzucił na sam środek stawu. Ludzie oniemieli, lecz po chwili rozległy się wesołe okrzyki. Czapka unosiła się na powierzchni, długo nie tonąc. Fang Shixian biegał dokoła stawu i wykrzykiwał:

– Ty przeklęty suczy synu, niech no cię tylko dostanę, a obedrę ze skóry!

Przeklęty suczy syn już dawno zniknął bez śladu. Fang Shixian wpatrywał się w swoją ukochaną czapkę, mrugając pobliźnionymi powiekami, spod których pociekły dwie strugi łez, i chodził dokoła stawu. Ktoś doradzał:

– Chłopcze, idź do domu po długi kij bambusowy, wyciągniesz ją.

– Zanim przyniesie kij, czapka już dawno będzie pod wodą – zaprotestował kto inny. – Już zaczęła tonąć.

– Niech się rozbierze i pójdzie po nią. Kto wyłowi czapkę, dla tego czapka!

Fang Shixian zląkł się. Czym prędzej ściągnął swój nowiutki uniform, rozbierając się aż do majtek. Ostrożnie wszedł do stawu. Było głęboko; szybko zanurzył się aż po ramiona. W końcu udało mu się wyłowić czapkę. W czasie gdy spojrzenia wszystkich kierowały się w stronę środka jeziora, Shangguan Jintong dostrzegł młodego pokurcza, który wyskoczył nie wiadomo skąd niczym błyskawica, złapał roboczy strój Fanga i zniknął z nim w jakiejś bocznej uliczce. Jego chuda sylwetka tylko mignęła w oddali. Kiedy Fang Shixian wyszedł na brzeg z ociekającą wodą czapką w dłoni, czekała na niego tylko para podartych butów i dziurawych skarpetek. Rozejrzał się wokoło.

– A moje ubranie? Gdzie moje ubranie?! – krzyczał, a krzyki szybko zamieniły się w głośny płacz. Gdy zrozumiał, że jego ubranie zostało ukradzione, a posłanie czapki z psiej skóry na środek jeziora było częścią planu sprytnego złodziejaszka, zakrzyknął: – O Niebiosa! Po co dalej żyć? – i z czapką w dłoniach rzucił się do wody.

Ktoś krzyczał, żeby go ratować, lecz nikt nie miał ochoty na golasa skakać do stawu. Mroźny wiatr przewiewał do szpiku kości, najmniejsza kropla wody zmieniała się w lód. Mimo że woda w stawie była ciepła, wyjść z niej przyszłoby dużo trudniej niż wejść, toteż w czasie gdy Fang Shixian walczył o życie, ludzie zajęli się wychwalaniem sprytnego planu złodziejaszka: „Genialne! Po prostu genialne!"