Выбрать главу

Młody człowiek z papugami podszedł do okienka i rozejrzał się. Przywitany przez wiele osób, odpowiedział im dumnie, po czym spojrzał na zegarek.

– Hanie Papugo, jesteś człowiekiem obytym i umiesz przemawiać do ludzi – rzekł ktoś z tłumu o aparycji urzędnika. – Poproś tę panią, żeby tu przyszła z powrotem!

– Nie śmiała sprawdzać biletów, zanim przyszedłem, co? – odparł Han Papuga.

– Nie przechwalaj się. Jak ją tu sprowadzisz, to ci uwierzymy!

– Najpierw przestańcie się pchać, do cholery. Ustawcie się porządnie w kolejce! Po co się pchać? Dokąd się śpieszycie? Ustawiać się, ustawiać! – pokrzykiwał i komenderował, pół żartobliwie, pół serio.

Zbity tłum rozciągnął się i ustawił w prostym szeregu, sięgającym aż do ławek.

– A kto będzie się pchał, zakłócał porządek, już ja mu jego matkę… wiecie co. Zrozumiano? – Han wykonał dłonią obsceniczny gest. – Co za różnica, kto wsiądzie pierwszy? Kto się nie zmieści do środka, ten dostanie miejsce na dachu, na bagażniku. Świeże powietrze, piękny widok… Sam bym chciał tam siedzieć. Czekajcie tu, pójdę po tę dziewczynę!

Udało mu się uprosić młodą kontrolerkę o wyjście z pakamery. Miała wciąż zagniewaną twarz, lecz Han Papuga sączył jej do ucha swoje słodkie słówka:

– Ciotuniu, po co się przejmujesz tymi prostakami? To wyrzutki społeczeństwa, łotry i dziwki, krzywe melony, popsute daktyle i kwaśne gruszki, zdechłe koty, śmierdzące psy, zgniła pasta z krewetek. Nie zniżaj się do ich poziomu. W dodatku złość szkodzi zdrowiu, od złości się puchnie, twój wujek umarłby z rozpaczy, gdyby coś takiego ci się stało.

– Zamknij dziób, śmierdząca papugo! – rzuciła, waląc go kasownikiem w ramię. – Nikt cię nie weźmie za niemowę, to pewne!

Han Papuga zrobił głupią minę.

– Ciotuniu, mam dla ciebie parę pięknych ptaszków. Kiedy ci je przynieść?

– Jesteś jak ten zepsuty czajnik na herbatę, denko odpadło, ale dzióbek ciągle na miejscu! Piękne ptaszki, co? Od roku mi obiecujesz piękne ptaszki, a ja nie zobaczyłam nawet piórka!

– Tym razem już naprawdę! Niedługo pokażę ci prawdziwego ptaszka!

– Gdybyś był słowny, nie gadałbyś o pięknych ptaszkach, tylko dałbyś mi te dwie białe papugi!

– O nie, ciotuniu, tej pary nie mogę, te są rozpłodowe, dopiero co sprowadzone z Australii. Podobają ci się? Jeśli za rok Han Papuga nie podaruje ci drugiej takiej parki, nie będzie mógł się mienić twoim ulubionym Hanem Papugą!

Otworzyły się wąskie drzwiczki, tłum natychmiast ruszył do przodu. Han Papuga z klatką w ręku stanął obok kontrolerki.

– Widzisz, ciotuniu? Masz tu jak na dłoni nędzną jakość chińskiego ludu. Pchają się jak idioci, co ich jeszcze bardziej spowalnia.

– Co za paskudne miejsce to wasze Północno-Wschodnie Gaomi. Same łotry i łobuzy, same dzikusy stamtąd przyjeżdżają.

– O nie, nie masz racji, ciotuniu, w jedną sieć nie złapiesz wszystkich ryb. Są tam i porządni ludzie, na ten przykład… – Urwał w pół słowa, zauważywszy na samym końcu kolejki Shangguana Jintonga, który ruszył ku niemu nieśmiało.

– Jeśli się nie mylę – rzekł Han – jesteś moim wujaszkiem!

– Ja też… cię poznaję – wyjąkał zawstydzony Jintong.

Han Papuga ujął go serdecznie za rękę i uścisnął z uczuciem.

– Nareszcie wróciłeś, wujaszku. Babcia prawie oczy wypłakała z tęsknoty za tobą.

W zbity tłum, wypełniający autobus, nie dałoby się wetknąć szpilki; niektórzy wisieli wychyleni przez okna. Han Papuga poszedł na tył i po drabince wspiął się na bagażnik. Uniósł siatkę, umocował pod nią klatkę z papugami i sięgnął w dół po torbę podawaną mu przez Jintonga. Jintong wspiął się niepewnie na dach, a Han Papuga przykrył go siatką.

– Wujaszku, chwyć się mocno tych prętów, choć tak naprawdę wcale nie musisz. Ten staruszek autobus wlecze się jak zdychająca maciora – rzekł Han Papuga.

Kierowca z papierosem w zębach i kubkiem herbaty w ręku zbliżał się leniwie do wozu.

– Papuga Han! Niezły z ciebie ptaszek! – zawołał w kierunku dachu. – Tylko pamiętaj, jak zlecisz stamtąd i zginiesz, to nie będzie moja wina!

Han Papuga rzucił mu paczkę papierosów. Kierowca złapał ją w powietrzu, zerknął na markę i wetknął papierosy do kieszeni.

– Nawet staruszek w Niebiosach nic nie poradzi na takich jak ty! – odkrzyknął.

– Lepiej ruszaj, stary, tylko mam do ciebie prośbę: mniej awarii, co?

Kierowca zamknął za sobą drzwi szoferki, wystawił głowę przez okno i oznajmił:

– Ten stary grat lada dzień rozpadnie się na kawałki. Tylko ja nim jeżdżę, nikt inny nie umiałby nim ruszyć z dworca.

Na stacji rozległa się pożegnalna muzyka, puszczona ze starej, zniszczonej taśmy. Jękliwa, charcząca melodia brzmiała, jakby oskrobywano nożami kilkadziesiąt bambusowych kijów. Młoda kontrolerka stanęła rutynowo na baczność przy swoim stanowisku, odprowadzając nienawistnym spojrzeniem pomalowany odłażącą farbą, skrzypiący ze starości autobus. Han Papuga pomachał jej i zawołał:

– Ciotuniu, następnym razem przywiozę ci twoje piękne ptaszki! Dziewczyna zignorowała go, mamrocząc do siebie:

– Piękne ptaszki? Już ja ci dam twoje piękne ptaszki!

Autobus sunął z wolna żwirową drogą do Północno-Wschodniego Gaomi. Ciągnące nieprzerwanie z naprzeciwka samochody i traktory ostrożnie wymijały pojazd; ich koła wzbijały tumany kurzu i żwiru tak gęste, że Jintong bał się otworzyć oczy.

– Wujaszku, ludzie mówią, że zostałeś niesłusznie skazany – rzekł Han Papuga, patrząc mu prosto w twarz.

– Jedni mówią, że tak, drudzy mówią inaczej – odparł Jintong.

Han Papuga podał mu papierosa, lecz Jintong odmówił. Han schował papieros z powrotem do pudełka, spojrzał współczująco na wielkie, szorstkie ręce Jintonga, a potem znowu na twarz.

– Musiało ci być bardzo ciężko – westchnął.

– Na początku było ciężko, potem się przyzwyczaiłem – odparł Jintong.

– Dużo się zmieniło przez ostatnie piętnaście lat – zauważył Han.

– Rozwiązali komunę ludową, podzielili ziemię między ludzi. Wszyscy mają co włożyć i do garnka i na grzbiet. Zburzyli stare domy w ramach planu. Babcia nie mogła wytrzymać z moją okropną babą, więc się wyprowadziła i zamieszkała w starej trójizbowej chacie tego taoisty, mistrza Mena. Jak wrócisz, będzie miała towarzystwo… – Jak… Jak się miewa? – spytał z obawą Jintong.

– Nieźle – odparł Han. – Tylko wzrok jej szwankuje, ale jest całkiem samodzielna. Wujaszku, będę z tobą szczery – boję się swojej kobiety. To babsko nie ma pojęcia o szacunku dla rodziców. Ledwie się wprowadziła, babcia odeszła. Możesz ją znać – jest córką starego Genga, który sprzedawał pastę krewetkową i tej jego wężowej żony – to nie kobieta, tylko samica węża w kobiecym ciele! Teraz staram się jak najwięcej zarobić; gdy tylko będę miał pięćdziesiąt tysięcy, wywalę ją z domu na zbity pysk!