Выбрать главу

– Ech, Stara Jin, tylko ciebie chcemy żądlić! – wtrącił się łysy mężczyzna. Kiedy mówił, policzek drgał mu tak silnie, że od czasu do czasu musiał przytrzymywać go dłonią, żeby usta nie wykrzywiały mu się zbyt mocno. – Takie pyszne ciałko! Gdybyś była niesmaczna, nikt by cię nawet nie drasnął!

– Stara Jin naśladuje cesarzową Wu Zetian! – rzekł krzepki mężczyzna o oczach złotej rybki i naturalnie kręconych włosach. – Wyhodowała sobie ślicznego chłopca!

– Wszyscy macie swoje drugie i trzecie żony, a ja… – Stara Jin urwała. – Zamknijcie jadaczki! I uważajcie, żebym nie szepnęła komu trzeba o waszych wybrykach.

Mężczyzna o gęstych brwiach i zapadniętej twarzy, z kieliszkiem wina w dłoni, zbliżył się do Jintonga.

– Starszy bracie Shangguanie Jintongu, piję za twoje zdrowie, za twoje szczęśliwe wyjście na wolność!

Gdy jego przeszłość nagle przestała być tajemnicą, Jintong nie wiedział, co ze sobą począć; najchętniej wczołgałby się pod stół.

– To było fałszywe oskarżenie! – wybuchnęła Jin. – Jintong jest uczciwym człowiekiem! Nigdy nie zrobiłby niczego złego.

Goście pochylali głowy, nadstawiali uszu i szeptali między sobą. Następnie wszyscy wstali i po kolei wznieśli toasty za jego zdrowie.

Jintong pił alkohol po raz pierwszy w życiu; już po kilku kieliszkach był nieźle podchmielony. Twarze mężczyzn zaczęły przypominać słoneczniki kiwające się na wietrze. Nagle poczuł, że powinien wyjaśnić coś bardzo ważnego tym wszystkim znakomitym gościom. Uniósł kieliszek i oznajmił:

– Zrobiłem z nią… co trzeba… Była jeszcze ciepła… Patrzyła na mnie i uśmiechała się…

– Jesteś chłop na schwał! – przemówił jeden ze słoneczników, dzięki czemu Jintong poczuł się dużo pewniej. Po chwili zwalił się na stół, twarzą w półmisek pełen jedzenia.

Kiedy odzyskał przytomność, leżał całkiem nagi w łóżku Starej Jin, też nagiej. Spoczywała obok niego oparta na poduszce, z kieliszkiem czerwonego wina w ręku i oglądała wideo. Jintong po raz pierwszy zobaczył kolorowy telewizor – w obozie był tylko czarno-biały, który i tak ogromnie go zadziwiał. Kolorowa telewizja była czymś zupełnie niewiarygodnym, zwłaszcza jeśli na ekranie swawoliła naga para. Przygniatające poczucie winy sprawiło, że spuścił głowę.

– Synku, przestań się zgrywać – zachichotała Stara Jin. – Podnieś głowę, popatrz sobie. Przyjrzyj się, jak inni to robią!

Jintong podniósł głowę i zerknął kilka razy; ciarki przebiegały mu po plecach.

Stara Jin podniosła się i wyłączyła magnetowid; ekran wypełnił się mnóstwem tańczących białych kropek. Wyłączyła telewizor i opuściła klosz lampy stojącej obok łóżka. Łagodne, żółte światło zalało cztery ściany. Jasnoniebieskie zasłony opadały na łóżko jak nieruchomy wodospad. Stara Jin uśmiechnęła się i zaczęła łaskotać Jintonga palcem stopy.

Gardło Jintonga wyschło niczym stara studnia, górna połowa jego ciała była gorąca jak płomień, jak herbata, a dolna – zimna jak martwe jezioro. Jego płonące oczy wpijały się w obfitą pierś Starej Jin, która zwisała aż na brzuch, skierowana nieco w lewo. Jintong otworzył usta i pochylił się w jej stronę, lecz Stara Jin odsunęła pierś, jednocześnie prowokując go kuszącymi gestami. Zdesperowany Jintong złapał Jin za miękkie ramiona, chcąc odwrócić ją z powrotem w swoją stronę. Pierś Jin przemknęła mu przed oczyma jak spłoszona dzika gęś i ukryła się znowu. Zaczęli się szamotać: Jintong walczył o mleko, a Stara Jin uparcie mu go odmawiała. Po chwili oboje dyszeli ze zmęczenia. Stara Jin wreszcie opadła z sił i ustąpiła. Niewiele myśląc, Jintong natychmiast wtulił głowę w jej pierś, po czym chwycił brodawkę ustami tak mocno, głęboko i chciwie, jakby miał za chwilę połknąć cały sutek. Gdy tylko zaczął ssać, Stara Jin poddała się całkowicie; jęcząc z rozkoszy, chwyciła go dłońmi za głowę i przeczesując włosy palcami, pozwoliła mu opróżnić pierś do samego dna.

Jintong, wypiwszy wszystko do ostatniej kropli, zasnął smacznie. Stara Jin, płonąca namiętnością, próbowała wszelkich sposobów, lecz nie zdołała obudzić chrapiącego, dużego dziecka.

Następnego ranka, ziewnąwszy ze znużeniem, spojrzała ze złością na Jintonga. Niańka przyniosła jej własne dziecko na karmienie. Jintong zerknął na niemowlę w jej objęciach, które nie miało jeszcze miesiąca – patrzyło na niego z wyraźną nienawiścią.

– Zabierz je – powiedziała Stara Jin do niańki, masując pierś. – Idź do mleczarni, kup mu trochę mleka.

Niańka oddaliła się taktownie.

– Jintong, ty bękarcie! – zaklęła pod nosem Jin. – Wyssałeś mnie aż do krwi!

Jintong uśmiechnął się przepraszająco, przyglądając się skarbowi, który trzymała w dłoni. Niczym głodny demon, znów zaczął powoli zbliżać się do obiektu pożądania. Stara Jin zabrała pierś i skryła się z nią w drugim pokoju.

Wieczorem Stara Jin miała na sobie uszyty na specjalne zamówienie stanik z mocnego płótna, na który włożyła watowaną kurteczkę i przepasała się szerokim skórzanym pasem z metalowymi okuciami, takim, jakie noszą mistrzowie sztuk walki. Przycięła kurtkę nożyczkami na linii pośladków; bawełniana watolina wystawała na zewnątrz. Poza tym nie miała na sobie niczego oprócz czerwonych szpilek na stopach. Widząc ją w tym stroju, Shangguan Jintong poczuł rozszalałe płomienie buchające mu w podbrzuszu. Był tak podniecony, że nabrzmiały jak piłka członek dotykał jego brzucha. Stara Jin już chciała przyjąć pozę samicy w rui, lecz Jintong, nie czekając, aż wypnie pośladki, przycisnął ją do dywanu przed łóżkiem niczym tygrys rzucający się na zdobycz.

Dwa dni później Stara Jin przedstawiła wszystkim pracownikom swojej firmy Shangguana Jintonga, nowego dyrektora generalnego. Był ubrany w świeżo odprasowany włoski garnitur, jedwabny krawat marki Lacrosse i najmodniejszy wełniany płaszcz w kolorze wielbłądzim. Na głowie miał fantazyjnie ułożony kawowy beret francuskiego kroju. Podpierając się pod boki jak kogut, który przed chwilą zeskoczył z kurzego grzbietu – znużony, lecz dumny, stał naprzeciwko całej tej zbieraniny, pracującej dla Starej Jin. Wygłosił krótkie przemówienie, tonem i doborem słów naśladując strażników obozowych. Czuł na sobie pełne zawiści i niechęci spojrzenia.

Ze Starą Jin jako przewodniczką zwiedził w Dalanie każdy kąt i poznał mnóstwo osób bezpośrednio lub pośrednio związanych z handlem surowcami wtórnymi. Nauczył się palić zagraniczne papierosy i pić importowaną wódkę. Coraz lepiej grał w madżonga, przyjmował gości, dawał prezenty i wykręcał się od płacenia podatków. Pewnego razu w restauracji „Spotkanie Smoków" w obecności kilkunastu gości złapał ładną kelnerkę za białą rączkę. Dziewczyna, cofając rękę, stłukła kieliszek. Wtedy Jintong wetknął jej zwitek banknotów do kieszeni białego fartuszka, mówiąc:

– Mały drobiazg dla pani.

– Dziękuję panu! – odrzekła kokieteryjnie.

Każdej nocy, niczym niezmordowany rolnik, orał żyzną ziemię Starej Jin. Jego niezdarność i brak doświadczenia przynosiły jej niezwykłe, nowe doznania; jej namiętne okrzyki często wyrywały ze snu zmęczonych robotników w barakach.

Pewnego wieczoru jakiś jednooki staruch z przekrzywioną głową wszedł do sypialni Starej Jin. Shangguan Jintong zadrżał na jego widok i popchnął Jin w róg łóżka, a sam gorączkowo usiłował przykryć się kocem. Rozpoznał go od razu: był to dawny kierownik brygady produkcyjnej w tutejszej komunie ludowej, Fang Jin, prawowity małżonek Starej Jin.