– Rozluźnij się, wuju! Naśladujesz tego demona, Simę Ku? Ten drań przed śmiercią skupiał energię w swojej brodzie; przez niego golarz wyszczerbił sobie brzytwę. A skąd wiedzą o tym następne pokolenia? Ano stąd, że to tylko legenda. Krąży o nim całe mnóstwo legend. Mówią, że gdy go rozstrzeliwali, kule odbijały mu się od czoła. Podobne rzeczy opowiadano o mistrzach ze Stowarzyszenia Bokserów, których rzekomo nie imały się kule ani ostrza. Potem Sima Ku zobaczył na nasypie swojego synka, Simę Lianga i zawołał do niego: „Synu!" Jeden z wyborowych strzelców z plutonu egzekucyjnego skorzystał z okazji i strzelił mu w usta, kończąc jego żywot.
– Kiedy ja wcale nie skupiam energii, siostrzenico – rzekł Jintong – tylko kurczę się ze strachu.
– No i czego się boisz? – spytała pogardliwie. – Jeśli tak reagujesz na wyrywanie piór, co będzie, gdy przyjdzie do pozbawiania cię jaj?
Wielkie nieba, pomyślał Jintong. Nic dziwnego, że Han Papuga tak narzeka. Kobiety są straszne, nawet w żartach wyciągają noże i pistolety… W Gospodarstwie Rzeki Wodnego Smoka była jedna weterynarz, niejaka Dong, którą nazywali „gorąca rączka". Raz kastrowała muła z brygady zwierząt pociągowych, ale ledwie ucięła mu cztery jądra, rzuciła skalpel i uciekła. Ten zwierzak miał jaja jak kiść papai. Operację musiał dokończyć Stary Deng. W Północno-Wschodnim Gaomi do dziś mawiają: być do niczego jak Mała Dong kastrująca muła… Wreszcie Geng Lianlian złapała całą garść najpiękniejszych, grubych jak pędy tataraku piór i pociągnęła – Jintong wrzasnął i obudził się. Głowę miał zlaną zimnym potem. W okolicy kości ogonowej czuł tępy ból. Tej nocy nie udało mu się zasnąć po raz drugi. Słuchając skrzeku ptaków walczących na mokradłach, przypominał sobie szczegóły swojego snu i usiłował rozszyfrować jego znaczenie, tak jak nauczył się od pewnego człowieka w obozie pracy.
O świcie Lianlian zaprosiła go na śniadanie do swojego biura; tego samego zaszczytu dostąpił jej mąż, mistrz ptaków Han Papuga. Gdy Jintong przechodził przez próg, powitał go przycupnięty na złotym drążku gwarek: „Dzień dobry! Dzień dobry!" Pokrzykując energicznie, ptaszek stroszył piórka. Gdy Jintong, wątpiąc w autentyczność tego głosu, rozglądał się wokoło w poszukiwaniu jego prawdziwego źródła, gwarek oznajmił: „Shangguan Jintong! Shangguan Jintong!" Jintong był przyjemnie zaskoczony. Skinął ptaszkowi głową i rzekł:
– Dzień dobry, dzień dobry! Jak się nazywasz? Gwarek nastroszył ogon.
– Bękart! Bękart!
– Słyszysz, Hanie Papugo? – odezwała się Geng Lianlian. – Oto twój tresowany pupilek!
Han Papuga trzepnął ptaka dłonią.
– Bękart! – skarcił go.
– Bękart! Bękart! – odparł ptaszek, pokonując zawrót głowy.
– Niech go diabli – rzekł z zawstydzeniem Han Papuga. – To stworzenie jest jak małe dziecko! Spróbuj go nauczyć przyzwoitego języka – nic do niego nie dociera. Ale brzydkie słówka łapie od razu!
Geng Lianlian podjęła Jintonga świeżym mlekiem i strusim jajem na miękko. Sama jadła jak ptaszek, lecz Jintong miał apetyt wieprza. Popijając aromatyczną kawę marki Nestle, rzekła:
– Wuju, jak mówi przysłowie, armia ćwiczy tysiąc dni przed jedną bitwą. Nadszedł czas, żebyś wkroczył do akcji.
Jintong drgnął z zaskoczenia i dostał czkawki.
– Ale… – zaczął urywanym głosem -…co ja… co ja mam robić?
Geng Lianlian, wyraźnie zdegustowana czkawką, wpiła okrutne spojrzenie w jego usta. Jej piękne, szare, łagodne oczy w jednej chwili stały się przerażająco groźne – Jintong pomyślał o matce, a potem o wężach żyjących na mokradłach, które potrafią połknąć całą dziką gęś. Przeląkł się tak bardzo, że czkawka mu przeszła.
– Możesz robić mnóstwo rzeczy! – Jej wężowe oczy zalśniły dobrotliwie i odzyskały swój łagodny urok. – Wujku, czy wiesz, czego potrzebujemy, by urzeczywistnić nasze plany? Wiesz doskonale: pieniędzy. Wszystko kosztuje: sauna kosztuje, miłe tajskie dziewczyny z dużymi biustami kosztują. Czy wiesz, ile kosztowało jajo, które właśnie zjadłeś? – Pokazała pięć palców. – Pięćdziesiąt? Pięćset? Nie, pięć tysięcy juanów! Dokądkolwiek się ruszysz – na wszystko potrzeba pieniędzy. Wschodnie Centrum Ptaków musi się rozwijać – na to potrzeba całe mnóstwo pieniędzy. Nie osiemdziesiąt czy sto tysięcy, ale milion, dwa miliony, dziesiątki milionów! Do tego potrzebne nam wsparcie ze strony władz. Chcemy kredytów, a banki są państwowe. Dyrektorzy banków słuchają burmistrza, a burmistrz posłucha kogo? – Uśmiechnęła się. – Ciebie, drogi wuju, ciebie!
Jintong przeraził się i znowu zaczął czkać.
– Spokojnie, wuju, spokojnie! Posłuchaj mnie uważnie. Nowym burmistrzem Dalanu został nie byle kto, tylko twoja dawna nauczycielka, Ji Jadeitowa Gałązka we własnej osobie. Z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że pierwszą osobą, o jakiej próbowała zasięgnąć informacji po objęciu stanowiska, byłeś ty. Pomyśl tylko: po tylu latach wciąż cię pamięta. To musi być głębokie uczucie!
– Mam do niej pójść i powiedzieć: „Pani nauczycielko, nazywam się Shangguan Jintong, proszę pożyczyć mojej kuzynce milion juanów na Centrum Ptaków"?
Lianlian roześmiała się głośno, wstała i poklepała Jintonga po ramieniu.
– Mój głupiutki wuju, ależ ty jesteś prostolinijny, aż do bólu! Słuchaj, wszystko ci wytłumaczę.
Przez kolejne kilkanaście dni Geng Lianlian, niczym Han Papuga tresujący ptaki, dniem i nocą uczyła Jintonga, jak postępować i rozmawiać z samotną kobietą, która ma władzę. W przeddzień urodzin Ji Jadeitowej Gałązki w sypialni Geng Lianlian odbyła się generalna próba kostiumowa. Geng Lianlian, odziana w śnieżnobiały peniuar, z haftowanymi pantoflami na stopach, z papierosem Marlboro w jednej dłoni i wysokim kieliszkiem wina w drugiej, grała rolę pani burmistrz Ji Jadeitowej Gałązki; u wezgłowia łóżka stała flaszeczka z napojem miłosnym. Jintong, odziany w starannie odprasowany garnitur, z karkiem spryskanym paryską wodą kolońską, z bukietem pawich piór w ręku i tresowaną papugą na ramieniu, delikatnie popchnął obite skórą drzwi sypialni…
Jej władcza aparycja i surowy styl bycia zmroziły go od razu, gdy tylko wszedł do pokoju. Nie miała na sobie luźnego peniuaru z głębokim dekoltem, lecz stary męski mundur wojskowy, zapięty ciasno pod szyją. Nie paliła marlboro i nie popijała wina z kieliszka, nie było też miłosnego napoju u wezgłowia łóżka. Przede wszystkim nie przyjmowała go w sypialni. Paliła dużą fajkę w stylu Stalina, napełnioną cuchnącym tytoniem i siorbała herbatę z wielkiego jak wiadro, wyszczerbionego fajansowego kubka z wytartym napisem „Szkoła w Państwowym Gospodarstwie Rolnym Rzeki Wodnego Smoka". Siedziała w zniszczonym wiklinowym fotelu, trzymając na biurku stopy w śmierdzących nylonowych skarpetkach. Czytała jakieś odbite na powielaczu dokumenty. Gdy zjawił się Jintong, rzuciła papiery na biurko.
– Sukinsyny! Pieprzone stado pluskiew! – warknęła.
Pod Shangguanem Jintongiem ugięły się kolana, o mało nie osunął się na podłogę. Ji zdjęła nogi z biurka i wsunęła je w buty.