Mężczyzna nieco łysiał, lecz miał oczy psotnego chłopca; kryła się w nich jakaś tajemnica. Pod pokaźnym nosem rysowały się kształtne, niewielkie usta o pełnych wargach; dwa duże, mięsiste płatki uszu zwisały ciężko, podobne do indyczych korali. Nigdy przedtem nie widziałem takiej męskiej twarzy, ani, rzecz jasna, kobiecej. Tak szlachetne oblicza zdarzają się tylko u cesarzy i ludzi, którzy cieszą się powodzeniem w miłości. Tacy właśnie miewają po trzy żony, sześć faworyt i siedemdziesiąt dwie konkubiny. Podejrzewałem, że to Sima Liang, ale jednocześnie nie miałem odwagi w to uwierzyć. Na razie jeszcze mnie nie zauważył, co mnie cieszyło – zapewne na mój widok tak samo nie śmiałby uwierzyć w moją tożsamość. Shangguan Jintong był teraz umysłowo chory, cierpiał na miłosną obsesję. Za mężczyzną wyszła druga kobieta – mieszanej rasy, postawniejsza od Lu Shengli. Miała głęboko osadzone oczy i wydatne krwistoczerwone usta, piersi białe jak śnieg, zimne jak szron, gładkie jak jedwab; malutkie, zgrabne brodawki były spiczaste jak pyszczki jeża.
Od strony mostu na Rzece Czarnej Wody nadjechały dwie wyjątkowo długie limuzyny, czerwona i biała; jechały bardzo blisko siebie, jedna za drugą. Przypominały samca i samicę. Ciekawe, jakiego koloru byłoby ich potomstwo…
Lu Shengli co chwila spoglądała na mężczyznę; na jej surowym obliczu rozkwitał czarujący uśmiech. Był to uśmiech cenniejszy niż diament i bardziej przerażający niż śmiertelna trucizna. Dyrektor Biura Zarządzania Zabytkami z naszą seledynową misą w ręku zbliżył się do niej truchcikiem.
– Pani burmistrz Lu, pani burmistrz Lu! Bardzo nam miło, że zechciała pani przyjrzeć się naszej pracy.
– Co zamierzacie? – spytała Lu Shengli.
– Zamierzamy wokół tej pagody zbudować park rozrywki, który przyciągałby turystów z kraju i zagranicy – oznajmił dyrektor.
– A dlaczego ja nic o tym nie wiem?
– Tę decyzję podjęła pani Ji Jadeitowa Gałązka.
– Wszystkie jej decyzje należy powtórnie rozważyć. Ta pagoda powinna być chroniona, nie życzę sobie też, by burzono ten dom. W tym miejscu odnowimy tradycję śnieżnego targu. Co to za atrakcja: automaty do gry, samochodziki, stoły do pingponga? Tak sobie wyobrażacie rozrywkę? Towarzyszu, trzeba mieć wizję! Musimy czymś przyciągnąć zagranicznych turystów, jeśli chcemy, by wydawali u nas pieniądze. Już apelowałam do wszystkich mieszkańców, by naśladowali Wschodnie Centrum Ptaków, by uczyli się od nich przedsiębiorczości, próbowali nowych dróg, realizowali oryginalne pomysły. W końcu czym jest reforma? Co to znaczy otwarcie? To zmiana sposobu myślenia i sposobu działania. Nie ma pomysłów nie do zrealizowania, są tylko takie, na które jeszcze nikt nie wpadł! Wschodnie Centrum Ptaków przystępuje właśnie do realizacji Projektu Feniksa: krzyżując strusie, bażanty i pawie, mają nadzieję wyhodować feniksa, istotę, o której opowiadają nasze legendy…
Przemawianie stało się jej nałogiem. Im dłużej mówiła, tym bardziej się zapalała, niczym rozpędzony koń o rozgrzanych kopytach. Notariusz i milicjanci stali jak słupy. Reporter z miejskiej telewizji, podwładny świeżo powołanego na stanowisko dyrektora Urzędu Radia i Telewizji redaktora słynnego „Jednorożca", z kamerą na ramieniu filmował panią burmistrz Lu Shengli i wszystkich dostojnych gości. Dziennikarze z gazet nagle ocknęli się z odrętwienia i zaczęli biegać tam i z powrotem; to przyklękając, to prostując się, pstrykali im zdjęcia.
Sima Liang wreszcie dostrzegł matkę, która leżała ze związanymi rękami i nogami przed pagodą. Zachwiał się mocno, jakby jakaś potężna ręka chwyciła go za głowę i potrząsnęła. Cofnął się o krok. Jego wielka, okrągła głowa zakołysała się, łzy trysnęły z oczu. Kolana uginały się pod nim pomału, wreszcie ukląkł gwałtownie.
– Babciu, babciu! – zaszlochał głośno.
Płakał szczerze, czego dowodziły jego rzewne łzy i zasmarkany nos. Shangguan Lu otworzyła swoje ledwie widzące oczy i drżącymi wargami wymówiła:
– Liang? To ty?
– Babciu, babciu kochana! Tak, to ja, Sima Liang! Ten sam Sima Liang, którego wykarmiłaś własną piersią! – szlochał.
Shangguan Lu zakołysała ciałem na boki.
– Kuzynko, jak mogłaś tak związać babcię? – spytał Sima Liang, podnosząc się.
– Mój błąd, kuzynie – rzekła zawstydzona Lu Shengli, po czym zwróciła się do Qina Wujina i wysyczała przez zęby: – Sukinsyny!
Pod Qinem Wujinem ugięły się kolana, lecz zdołał utrzymać porcelanowe naczynie.
– Niech tylko wrócę… nie, zrobię to od razu. Niniejszym zwalniam pana ze stanowiska! Po powrocie napisze pan samokrytykę! – krzyknęła Lu Shengli.
Schyliła się i zaczęła rozplątywać więzy matki. Napotkawszy wyjątkowo mocno zaciągnięty węzeł, szarpnęła go zębami i rozluźniła. Był to nad wyraz wzruszający widok. Lu Shengli pomogła matce wstać.
– Babciu, przyjechałam za późno – powiedziała. Matka spojrzała na nią niepewnie.
– Kim pani jest? – spytała.
– Nie poznajesz mnie, babciu? Jestem Lu Shengli, twoja wnuczka!
– Nie jesteś do niej podobna. – Matka pokręciła głową i poszukała wzrokiem Simy Lianga. – Liang, babcia chce cię dotknąć. Jesteś chudy czy gruby? Tak, ty jesteś mój Liang, zgadza się – oznajmiła, pomacawszy jego głowę. – Człowiek się zmienia, ale jego czaszka nigdy. Cały ludzki los jest w niej zapisany. Zupełnie nieźle wyglądasz, dziecko, przynajmniej jedzenia ci nie brakuje.
– Nie brakuje, babciu – załkał Sima Liang. – Wyrwaliśmy się z biedy, możesz już przestać się martwić, czeka cię wygodne życie. A co z moim wujaszkiem? Jak się miewa?
Stanęliśmy twarzą w twarz. Czy mam dalej udawać szaleńca, czy też pokazać mu trzeźwą stronę mojego umysłu? Nie widzieliśmy się od prawie czterdziestu lat; bardzo by się zasmucił, gdyby zobaczył mnie psychicznie chorego. Postanowiłem więc, że dla mojego przyjaciela z dzieciństwa będę normalną, inteligentną osobą.
– Liang! Sima Liang!
– Jintong! Wujaszek Jintong!
Rzuciliśmy się sobie w objęcia. Mocny zapach wody kolońskiej przyprawił mnie o zawrót głowy. Kiedy Liang mnie puścił, spojrzałem w jego ruchliwe oczy. Westchnął jak człowiek bardzo mądry i wykształcony. Na klapie jego starannie odprasowanego garnituru dostrzegłem ślady moich łez i smarków. W tym momencie Lu Shengli wyciągnęła ku mnie rękę, jakby chciała wymienić uścisk dłoni, lecz gdy ja uczyniłem to samo, ona cofnęła swoją. Poczułem wstyd i gniew jednocześnie. Lu Shengli, do diabła, zapomniałaś o swojej przeszłości! Zapomniałaś o historii! A niech cię! Zapomnieć historię oznacza zdradzić! Zdradziłaś rodzinę Shangguan, bo ja reprezentuję… właściwie kogo? Nikogo, nawet nie siebie…