Выбрать главу

Wang Srebrna Gałązka otworzyła drzwi pękiem złotych kluczy i stanęła w przedpokoju.

– Jestem. Jeśli masz coś do mnie, gadaj czym prędzej!

– Chcę cię zabić! – zaryzykował Jintong, zebrawszy całą odwagę.

– No, nareszcie coś z siebie wykrzesałeś! Jeśli naprawdę potrafisz się zdobyć na zabójstwo, to podziwiam cię szczerze.

Weszła do pokoju bez najmniejszych obaw, okrążyła ze wstrętem walające się po podłodze odpadki, zbliżyła się do Jintonga i zdzieliła go pękiem kluczy po głowie.

– Ty niewdzięczny sukinsynu! Co ci się jeszcze nie podoba? Zapewniłam ci najbardziej luksusowe mieszkanie w mieście, zatrudniłam służącą, żeby ci gotowała. Na wyciągnięcie ręki masz, jakie chcesz, ubrania, ledwie otworzysz usta, a już ktoś cię karmi. Traktują cię jak cesarza. Czego jeszcze chcesz?

– Wolności… – wymamrotał Jintong.

Wang Srebrna Gałązka na chwilę oniemiała, po czym wybuchnęła głośnym śmiechem. Gdy już dość się naśmiała, odezwała się poważnym tonem:

– Nie ograniczam twojej wolności. Możesz iść precz, jeśli masz ochotę! Won!

– Jakim prawem każesz mi iść precz? To mój sklep. Sama możesz sobie iść!

– Phi! Gdybym nie wzięła sprawy w swoje ręce, poszedłbyś z torbami, choćbyś miał sto sklepów! I ty jeszcze śmiesz mi mówić, że to twój sklep! Utrzymuję cię już cały rok, to chyba aż nadto, więc bardzo proszę, zwracam ci twoją wolność, a ten pokój od dziś zajmie kto inny!

– Jestem twoim mężem w majestacie prawa i donikąd mnie nie wygonisz!

– Mężem… – powtórzyła Srebrna Gałązka głucho. – Czy jesteś godzien się tak nazywać? Czy spełniasz swoje małżeńskie obowiązki? Czy ty w ogóle się do tego nadajesz?

– Owszem, nadaję się, jeśli tylko robisz to, co ci powiem!

– Ty bezwstydniku! Masz mnie za jakąś dziwkę? Myślisz, że będę spełniać twoje zachcianki?

Jej twarz poczerwieniała, brzydkie wargi zadrżały z wściekłości. Rzuciła w niego pękiem ciężkich kluczy, trafiając w czoło. Kłujący ból przeszył jego mózg, gorąca, lepka ciecz zalała brwi. Dotknął ręką głowy, przyjrzał się krwi na palcu. Zanim zareagował, do pokoju wpadło dwóch znanych mu rosłych mężczyzn. Jeden miał na sobie mundur policjanta, drugi – strój sędziowski. Policjant był młodszym bratem Wang Srebrnej Gałązki i nazywał się Wang Żelazna Gałąź, sędzia zaś był jej szwagrem, nazwiskiem Huang Xiaojun. Obaj od razu przyskoczyli do Jintonga.

– Co słychać, szwagrze? – rzucił policjant, popychając go barkiem jak byk. – Marny z ciebie mężczyzna, skoro dręczysz kobiety, co?

Sędzia kopnął go uniesionym kolanem w zadek.

– Siostra była dla ciebie taka dobra. Nie masz sumienia!

Jintong chciał się wytłumaczyć, lecz czyjaś pięść nagle trafiła go prosto w żołądek. Ukląkł, trzymając się za brzuch i zwymiotował kwaśną cieczą. Następny był popisowy cios karate dłonią w kark. Sędzia był kiedyś oficerem jednostki specjalnej i przez dziesięć lat pracował w służbach wywiadowczych, gdzie jego ręce nabrały takiej mocy, że jednym ciosem rozbijał trzy cegły. Jintong był wdzięczny, że siłacz nieco się miarkował, w przeciwnym razie z łatwością złamałby mu kark. Płacz, rozpłacz się, pomyślał, nie będą bić płaczącego. Płacz to oznaka słabości, to błaganie o litość – prawdziwy mężczyzna nie bije słabszych. Jednak oni okładali go dalej, nawet gdy ukląkł żałośnie na dywanie, zapłakany i zasmarkany.

Wang Srebrna Gałązka także płakała rozpaczliwie, jakby ktoś okropnie ją skrzywdził.

– Już dobrze, siostrzyczko – pocieszał ją sędzia – nie denerwuj się, on nie jest tego wart. Rozwiedź się z nim, nie warto tracić młodości dla kogoś takiego jak on.

– Ty, myślisz, że wolno ci pomiatać rodziną Wang? – odezwał się policjant do Jintonga. – Twoja siostrzenica burmistrzyni już jest zawieszona i toczy się przeciwko niej postępowanie. Skończy się twoje podpieranie się układami i prześladowanie uczciwych ludzi.

Policjant i sędzia wspólnie wynieśli Jintonga z pokoju, przeszli przez ciemny korytarz i rzęsiście oświetlony sklep, po czym puścili go obok śmietnika. Został wyrzucony na śmietnik historii, jak mawiano w czasie „rewolucji kulturalnej". Ze sterty śmieci dobiegło go miauczenie chorego kociaka, który prosił o pomoc. Shangguan Jintong skinął mu głową przepraszająco. Obaj jesteśmy w tarapatach, kocie – nie mogę nic dla ciebie zrobić.

Jintong w ciągu ostatnich sześciu miesięcy ani razu nie odwiedził matki. W areszcie domowym Wang Srebrnej Gałązki spędził pół roku. Tęsknił za widokiem oświetlonego okna, za upajającą wonią bzów. Bzy, wonne bzy, otwierają się w słońcu, a w deszczu rozsiewają swój głęboki aromat. Czy wtedy, rok temu, pachniały tak jak zwykle? Wang Srebrna Gałązka była wtedy zrozpaczoną kobietą, przechadzającą się pod moim oknem. Dziś to ja jestem zrozpaczonym mężczyzną, a z mojego okna dobiega szyderczy śmiech dwóch szwagrów. Ona ma doskonałe układy w Dalanie, wszędzie ma protektorów. Nie jestem w stanie z nią walczyć.

Dzisiejsza deszczowa noc jest chłodniejsza od tamtej, zeszłorocznej. Łzy płyną po szybie, lecz tym razem są to moje łzy. Ile jest takich dni w życiu człowieka, gdy nie ma dokąd wrócić? Rok temu obawiałem się wypuścić ją samą w środku nocy, dziś to ja jestem sam w środku nocy.

Nieoczekiwanie zdał sobie sprawę, że włosy ma mokre od deszczu. Miał też zatkany nos, co zapowiadało przeziębienie. Poza tym był głodny – żałował, że nie zjadł kolacji, a zwłaszcza tej wybornej rybnej zupy. W gruncie rzeczy Wang Srebrna Gałązka nie bez powodu straciła cierpliwość. Jeśli mąż jest do niczego, żona musi wziąć sprawy w swoje ręce. Może jeszcze nie wszystko stracone? Uderzyła mnie, lecz ja nie podniosłem na nią ręki. Niesłusznie wylałem zupę, ale zmusili mnie, bym padł na kolana i zlizał nieco z podłogi – można to chyba uznać za wystarczającą karę. Kiedy się rozwidni, pójdę ją przeprosić. Filipińską służącą także. Powinienem leżeć teraz na tapczanie i smacznie chrapać… Może od czasu do czasu muszę dostać nauczkę, by nie napytać sobie jeszcze większej biedy?

Przypomniał sobie długie zadaszenie przy wejściu do kina „Lud", które całkiem przyzwoicie chroniło od wiatru i deszczu i ruszył w tamtą stronę. Decyzja, by następnego dnia przeprosić Srebrną Gałązkę, przyniosła mu spokój. Wciąż padał deszcz, lecz na horyzoncie majaczyło już słabe światło gwiazd. Masz pięćdziesiąt cztery lata i tkwisz po szyję w błocie, mógłbyś powstrzymać się od dalszych głupich wybryków. Jeśli nawet Wang Srebrna Gałązka prześpi się z setką facetów – cóż ci to zaszkodzi, Shangguanie Jintongu?

54

Zalewałem się łzami, policzki spuchły mi od ciosów, które sam sobie wymierzałem, lecz Wang Srebrna Gałązka tylko uśmiechała się szyderczo, nie mając najmniejszego zamiaru mi przebaczyć. Ta pretensjonalna kobieta, zimna jak lód, ubrana w kurtkę tego samego kroju, który przed laty wymyśliła moja matka, by było mi wygodniej ssać pierś, potrząsając pękiem swoich złotych kluczy, przyglądała się obojętnie moim występom.

– Srebrna Gałązko, jeden dzień małżeństwa to jak sto dni wielkiego szczęścia – rzekłem szczerym tonem. – Proszę, daj mi szansę zacząć od nowa…

– Problem w tym – uśmiechnęła się Srebrna Gałązka – że nasze małżeństwo nie trwało nawet jeden dzień.