Świeży, chłodny podmuch zmian owiał szeroką pierś Północno-Wschodniego Gaomi.
Kobiety ustawiły się w szeregu, skłoniły się widzom, uniosły brwi, spojrzały prosto przed siebie i wyrecytowały:
– Naturalne stopy mamy, dar od taty i od mamy! – Podskoczyły, unosząc wysoko nogi, pyszniąc się swoimi długimi podeszwami. – Lepiej chodzić, biegać, skakać, niż z kaleką stopą płakać! – Pokaz biegów i skoków trwał. – Feudalizm krzywdził nas, w zabawki nas zamienił, teraz jest wolności czas, los na lepsze się odmieni. Damskiej stopy uwolnienie oto nasze wyzwolenie!
Skacząc jak piłki, „naturalne stopy" zeszły ze sceny, na której zjawił się ortopeda. Za pomocą gigantycznego modelu zdeformowanej stopy z zapałem objaśniał, w których miejscach dochodzi do łamania kości i nieodwracalnych zmian jej kształtu.
Na koniec naczelnik Niu wpadł na pomysł, by właścicielka najdoskonalszych złotych lotosów w Północno-Wschodnim Gaomi weszła na scenę i zademonstrowała zebranym brzydotę swoich kalekich stóp.
Matka zamarła z przerażenia i schowała się za plecami ciotki.
– To polecenie naczelnika powiatu, nie wolno się sprzeciwiać – rzekł naczelnik okręgu.
Matka objęła ciotkę w pasie.
– Ciociu, ratuj… Nie pójdę tam…
– Idź, Xuan'er, pokaż im! Nie przejmuj się opinią tych, którzy nie potrafią docenić prawdziwego piękna. Nie masz się czego bać – te sześć par oślich kopyt nie wytrzymuje porównania ze złotymi lotosami, które osobiście owijałam!
Ciotka zaprowadziła Xuan'er na scenę i usunęła się na bok. Xuan'er chwiała się z każdym krokiem, jak wierzba na wietrze, co – wedle tradycyjnych upodobań gaomijskich mężczyzn – było oznaką prawdziwej wielkiej urody. Wszyscy wpatrywali się w nią, marząc o tym, by móc ruchem rzęs unieść rąbek jej spodni i zerknąć na jeden ze złotych lotosów. Spojrzenie naczelnika powiatu niczym ćma wleciało do jedwabnej nogawki. Gapił się przez chwilę z otwartymi ustami, po czym głośno oznajmił:
– Przyjrzyjcie się uważnie: taka zdrowa dziewczyna została zamieniona w istotę niezdolną do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego!
– Panna ze złotymi lotosami ma pędzić wygodne życie. Do wysiłków fizycznych jest przeznaczona służba! – zaprotestowała nieustraszona ciotka, przeszywając go spojrzeniem błyszczących oczu.
– Pani jest matką tej dziewczyny? – spytał naczelnik.
– A jeśli jestem, to co?
– Czy jej skrępowane stopy są pani dziełem?
– Jeżeli tak, to co z tego?
– Aresztujcie tę kłótliwą jędzę – polecił naczelnik. – Wypuśćcie ją dopiero wtedy, gdy jej córka zdejmie bandaże!
– Ciekawe, kto się ośmieli! – zagrzmiał Yu Wielka Łapa, wyskakując przed tłum z zaciśniętymi pięściami, gotów bronić swojej żony.
– Kim pan jest?
– Twoim tatuniem! – wypalił bezczelnie Wielka Łapa.
– Brać go! – wrzasnął z furią naczelnik.
Kilku jego podwładnych z obawą zbliżyło się do Wielkiej Łapy, który odepchnął ich jednym ruchem ręki.
Do dyskusji włączyli się inni wieśniacy. Ktoś zaczął rzucać grudkami ziemi w „naturalne stopy". Mieszkańcy Północno-Wschodniego Gaomi zawsze byli znani z odwagi i zapalczywości, o czym naczelnik Niu doskonale wiedział.
– Mam ważne sprawy do załatwienia, więc dziś wam daruję, lecz uwolnienie stóp to oficjalne polecenie rządu. Kto się nie podporządkuje, zostanie surowo ukarany!
Naczelnik przepchnął się przez tłum do samochodu.
– Ruszajże, ruszaj! – krzyknął do szofera.
Kierowca podszedł do maski i pokręcił skrzypiącą korbą.
Do środka wtłoczyły się dziewczyny o naturalnych stopach oraz reszta towarzystwa, z którym podróżował naczelnik. Silnik zawarczał; kierowca wskoczył na przednie siedzenie i chwycił za kierownicę. Kabriolet popędził, pozostawiając za sobą smugę dymu.
– Wielka Łapa się pogniewał, a naczelnik szybko zwiewał! – krzyknął jakiś chłopak, klaszcząc w ręce.
Tego samego dnia wieczorem Shangguan Lü, żona kowala Shangguana Fulu, wręczyła swatce, zwanej Yuan Wielkie Usta, kupon białej bawełny, prosząc, by udała się do rodziny Yu i przedstawiła propozycję małżeństwa w imieniu jej jedynego syna, Shouxi.
– Szanowna ciotko – zwróciła się Wielkie Usta do pani Yu, postukując wachlarzem w nogę. – Gdyby dynastia mandżurska nie została obalona, nie śmiałabym nigdy przestąpić progu pani domostwa, choćby wetknięto mi żelazny świder w tyłek. Lecz nastały czasy republiki i dziewczęta o skrępowanych stopach nie są już w cenie. Synowie z dobrych rodzin hołdują nowym sposobom myślenia, noszą mundury, palą papierosy i uganiają się za dziewczętami o wielkich stopach, które studiowały za granicą i które „skaczą, biegają, chichoczą i gadają, gdy ich chłopcy obłapiają". Pani siostrzenica jest upadłym feniksem, który przegra ze zwykłą kurą. Rodzina Shangguan jednak nie przywiązuje do tego wagi, toteż myślę, ciotko, że czas zapalić kadzidła. Shangguanowi Shouxi niczego nie brakuje, jest przyzwoicie wychowany. W domu jest osioł i muł, mają też kuźnię. Nie są bogaczami, ale powodzi im się całkiem nieźle. Dla Xuan'er to naprawdę dobra partia.
– Myśli pani, że wychowałam prawdziwą damę po to, by została żoną kowala?!
– Droga ciotko, nie wie pani, co się dzieje na świecie? Żona cesarza Xuantonga czyści buty w Harbinie! Raz na wozie, raz pod wozem, ot co!
– Niech pani powie Shangguanom, żeby ktoś od nich przyszedł do mnie na rozmowę.
Następnego ranka matka przez szparę w drzwiach ujrzała zwalistą sylwetkę swojej przyszłej teściowej, Shangguan Lü. Potem obserwowała, jak obie panie kłócą się o podarunki zaręczynowe – ich twarze poczerwieniały aż po koniuszki uszu.
– Idź do domu i obgadajcie sprawę – rzekła ciotka. – Albo dajecie osła, albo dwa mu uprawnej ziemi. Chowałam ją siedemnaście lat, coś mi się chyba należy!
– No dobra, niech będzie nasza krzywda – zgodziła się Shangguan Lü. – Dostaniecie osła, a wy weźmiemy ten wasz wóz z drewnianymi kołami.
Kobiety przyklepały dłonie na znak, że dobiły targu.
– Xuan'er, chodź tu i poznaj swoją teściową! – zawołała ciotka.
57
Po trzech latach małżeństwa z Shangguanem Shouxi w brzuchu Xuan'er wciąż nie chciało zamieszkać potomstwo.
– Żreć to potraficie, a jajek znosić nie łaska? – krzyknęła teściowa do domowych kur. – Po co hodować takie bezużyteczne stworzenia?
Shangguan Lü rzuciła kawałkiem rozżarzonego żelaza w stronę kilku starych kwok. Kury, myśląc, że to coś do jedzenia, przypaliły sobie dzioby, aż zaczęło dymić.
Pogoda tego lata sprzyjała zbiorom; kuźnia Shangguanów miała mnóstwo roboty. Przez warsztat przewijały się tłumy wieśniaków, którzy kupowali nowe kosy bądź prosili o naprawę i wzmocnienie starych. Piec stał pośrodku podwórka, osłonięty przed słońcem wielką białą płachtą z impregnowanego płótna. Ogień buzował, czarny dym miał przyjemną woń, w jasnych promieniach słońca płomienie nabierały ciemnoczerwonej barwy. Shangguan Fulu trzymał szczypce, a Shangguan Shouxi dął w miechy. Shangguan Lü, odziana w długą znoszoną tunikę, z zawiązaną w pasie płachtą żółtego impregnowanego płótna, upstrzoną czarnymi śladami po iskrach, w zniszczonym trzcinowym kapeluszu na głowie, dzierżyła w dłoni wielki młot. Jej twarz pokrywał pot zmieszany z sadzą. Gdyby nie dwie wypukłości wielkości dzbanów na jej klatce piersiowej, nikt by się nie domyślił, że jest kobietą. Brzęk młota rozbrzmiewał od rana do wieczora. W kowalskiej rodzinie jadano dwa razy dziennie. Do obowiązków Lu Xuan'er należało przygotowywanie posiłków i karmienie zwierząt gospodarskich, w tym świń. Krzątała się przez cały dzień wśród huku kowalskich narzędzi, lecz teściowa bez przerwy coś jej wytykała. Spocona i zgięta wpół, między jednym uderzeniem młota, a drugim zerkała na synową lśniącymi niebieskawo oczyma. Usta jej się nie zamykały: gdy już wyczerpała swój repertuar pod adresem Xuan'er, zaczynała strofować syna, a potem męża. Wszyscy przywykli do jej gderania. Shangguan Lü była głową tej rodziny, okazała się też najlepsza w sztuce kowalskiej. Xuan'er bała się i nienawidziła teściowej, lecz jednocześnie podziwiała ją. Przyglądanie się wieczorami, jak Shangguan Lü kuje żelazo, było stałą rozrywką wielu mieszkańców wioski – przez całe żniwa na podwórzu rodziny Shangguan roiło się od gości.