Выбрать главу

– Przyda ci się – mruknął Patrick.

– Słyszałam to – zauważyła Kate. Znów wydał ten zabawny odgłos, przypominający śmiech. Della wyjrzała rozbawiona przez okno kuchenne.

Trzeciego dnia, kiedy jechali do miasta po protezę, Patrick nie zdrzemnął się ani na moment. Kate chichotała przez większą część drogi do domu obserwując Patricka, podziwiającego w lusterku wstecznym swoje nowe zęby. Kiedy zatrzymała się na światłach, ukazał w uśmiechu dziąsła, a potem wydał ten zabawny dźwięk.

– Domyślam się, że zrobiłeś jakąś głęboką uwagę – powiedziała Kate, kiedy zbliżali się do wyjazdu w kierunku Bakersfield – ale ni cholery nic nie zrozumiałam. To chyba dlatego, że nie przyzwyczaiłeś się jeszcze do protezy, no i przez ten twój rosyjski akcent. Myślę, że powinniśmy zatrudnić dla ciebie nauczyciela wymowy. Nie martw się, jakoś wygospodarujemy na to czas. Cóż to jest jeszcze sześćdziesiąt minut w twoim życiu?

Patrick przewrócił oczy, a potem klepnął ją w ramię. Kate wzruszył ten prosty gest.

– Może się teraz odświeżysz – zaproponowała Kate, kiedy zatrzymali się na podjeździe. -Przygotuję mrożoną herbatę, napijemy się na tarasie.

– Dobra – zgodził się Patrick i podreptał do domu. Wzrokiem pełnym litości obserwowała go, jak szedł korytarzem, powłócząc nogami.

* * *

Było tego wszystkiego za wiele. Czuł się jednocześnie wolny i osaczony. Kręciło mu się w głowie. Jego pokój… Nie podobało mu się to określenie: jego pokój. Ten pokój też nie brzmiało lepiej.

Chciał, żeby wszystko było, jak dawniej, oczekiwał tego. Akceptował zmiany w wyglądzie córek, ale nie Kate. Kate była… Kate była… głupiutką gąską. Nazywał ją tak kiedyś, ale to tylko słowa. Kate była zwykłą, prostą dziewczyną o kochających oczach, pełną ciepła.

Obrzucił pokój uważnym spojrzeniem. Wyglądał jak pokój mężczyzny, z narzutą w zielono-białą kratkę i zasłonami pod kolor. Nawet poduszki obleczone były w powłoczki. Zastanawiał się dlaczego. Może bali się, że ma wszy albo łupież. Pokój wydawał mu się za duży, miał zbyt wiele okien. Potrzebował czegoś mniejszego, gdzie mógłby się zwinąć w kłębek. Tyle przestrzeni onieśmielało go.

To był obcy pokój w obcym domu. Czy kiedykolwiek poczuje się tu, jak u siebie? Wciągnął powietrze nosem, mając nadzieję, że poczuje jakiś znajomy zapach. Naftalina. Nie używano tego pomieszczenia. Był to pokój gościnny. Umieszczono go w pokoju gościnnym. Spojrzał na białe ściany, zielony dywan, o jeden ton ciemniejszy od narzuty i zasłon. Zastanawiał się, czy może poprosić o coś żółtego. Dobra byłaby czerwień, nawet oranż. Pomyślał o pomarańczowym kolorze i skulił się w sobie.

Dopiero wtedy zauważył garderobę. Nigdy do niej nie zaglądał. Zastanowił się dlaczego. „Może jej nie widziałem” – mruknął. Otworzył drzwi, owionął go zapach cedrowego drewna. Wciągnął powietrze raz i drugi, zanim doszedł do wniosku, że podoba mu się ten zapach. Garderoba była malutka, wyposażono ją jedynie w drążek do wieszania ubrań i jedną półkę. Ręce mu się trzęsły, kiedy spróbował wyciągnąć drążek. Półka dała się wyjąć z łatwością. Postawił ją przed drzwiami i wszedł do środka. Przestał się trząść dopiero, gdy wcisnął się w sam róg i chude ręce kurczowo skrzyżował na piersi. Przesuwał dłonie coraz wyżej, aż zaczął się nimi uderzać po twarzy, po ramionach, rwać rzadkie włosy. Dygocząc na całym ciele osunął się na podłogę. Stopami wczepił się w puszysty dywan.

– Boże, musisz mi pomóc. Nie dam sobie sam rady. Proszę, pomóż mi. Nie mogę znieść wyrazu twarzy moich najbliższych. Wzbudzam w nich lęk. Nie chcę tego. Dlaczego siedzę w tej garderobie? Dlaczego nie potrafię stanąć na środku pokoju? Dlaczego potrzebuję tego ciemnego, ciasnego kąta? Kate mnie nie ukarze. Dziewczęta nie będą mnie biły. Pokaż mi, co mam robić. Pokaż mi, jak mam postępować. Zapomniałem. Ktoś musi mi pomóc – błagał. – Daj mi jakiś znak, coś, czego będę się mógł uczepić, kiedy zrobi się zupełnie źle. Cokolwiek. Zrozumiem to. Tak bardzo tego pragnę. Proszę, Boże, pomóż mi.

– Patricku?

Znak dla niego. Podniósł się z trudem. Patrzyli na siebie.

– Chcesz mnie zapytać, dlaczego tu jestem?

– Chyba wiem dlaczego. Czujesz się tam bezpiecznie. Wszystko inne wzbudza w tobie… lęk. Potrzebujesz czasu, by się przyzwyczaić – powiedziała łagodnie Kate.

– Kate, czy mogłabyś mi wyświadczyć przysługę?

– Oczywiście.

– Nie podobają mi się te kolory.

– Cóż, możemy to zmienić. Jaki byś wolał?

– Jakiś… żywszy.

– Na przykład…

– Żółty. Lubię też czerwony.

– Załatwione, Patricku. Jutro wezwę kogoś, by przemalował twój pokój. Co powiesz na jasnożółty? Będzie wyglądało… bardzo żywo.

– Właśnie, żywo. -Patrick uśmiechnął się. Kate była owym znakiem dla niego. Dzięki Kate wszystko się odmieni. – Dziękuję Ci, Boże – wymamrotał.

W miarę upływu dni i tygodni stan Patricka ulegał tak gwałtownej poprawie, że Kate wprost nie mogła uwierzyć. Zanim nadszedł Nowy Rok, przybyło mu siedem kilogramów. Jeszcze dziesięć i dojdzie do normy. Twarz mu się zaokrągliła, ruchy stały się bardziej płynne, jeśli bardzo uważał, potrafił już normalnie chodzić, a czasem nawet się ślizgał ku uciesze Kate. Nie był już taki blady, korzystał bowiem z łóżka opalającego w klubie odnowy biologicznej.

– Nie opalaj się za dużo, Patricku, słońce nie jest dla ciebie dobre – ostrzegła go.

Przed Dniem św. Patricka, na który Della ugotowała wielki kawał peklowanej wołowiny i dwie główki kapusty oraz drobne, białe ziemniaki, Patrick robił co rano siedmiokilometrową przechadzkę, potem ćwiczył hantlami, pływał, a przed kolacją wybierał się na jeszcze jeden siedmiokilometrowy spacer. Potem przychodził masażysta, a po nim korepetytor.

Kate była wyczerpana i straciła tylko trzy kilogramy.

W czerwcu Patrick zdał egzamin na prawo jazdy i Kate kupiła mu jeepa, jaskrawoczerwonego, by pasował do koloru jej mercedesa. Nadal nosił w kieszeni spodni pięćdziesiąt dolarów, które Kate dała mu nazajutrz po jego przyjeździe.

Do połowy sierpnia przytył o kolejne dziewięć kilogramów i wiecznie zaglądał do lodówki. Biegał, pływał i ćwiczył.

Pewnego słonecznego, pogodnego popołudnia Patrick wymknął się z domu, kiedy Kate brała prysznic. Pojechał do schroniska dla zwierząt, gdzie za swoje pięćdziesiąt dolarów kupił psa, znalezionego na szosie. Był to nędzny, zaniedbany, brudny kundel o wielkich, smutnych ślepiach i uciętym ogonie. Spodobała mu się ręka Patricka.

– Wezmę tego. Czy ma jakieś imię?

– Wołamy na niego Jake. Pasuje do niego, jeśli wie pan, co mam na myśli.

Patrick nie wiedział i nie miał zamiaru pytać.

Jake tak okropnie śmierdział, że Patrick musiał w drodze do domu otworzyć wszystkie okna w samochodzie.

– Nieźle nam się dostanie, Jake, kiedy dotrzemy do domu. Nie wolno mi samemu nigdzie chodzić. – Ostatnie zdanie wypowiedział prawie bez śladu rosyjskiego akcentu. – Wiesz co, Jake? Wyglądasz jak ja, kiedy się tu znalazłem. Powiem ci jeszcze coś. Moja żona jest w porządku. Dla mnie zrezygnowała ze swojego życia. Chcę jej coś powiedzieć, ale chyba jeszcze nie nadeszła odpowiednia chwila. Niezbyt mnie lubi.