Выбрать главу

Widok Wina wyzwalał w ludziach ten sam mechanizm myślenia.

Miał wybór. Mógł trzymać się na uboczu, bezpieczny w kokonie przywilejów, wieść odizolowane, lecz bezpieczne życie. Albo coś z tym zrobić.

Wybrał to drugie.

Pieniądze wszystko ułatwiają. Dziwne, ale Win zawsze uważał Myrona za ucieleśnienie Batmana, którego w dzieciństwie podziwiał. Jedynym źródłem niezwykłej mocy Bruce’a Wayne’a było jego ogromne bogactwo. Wykorzystał je, aby walczyć ze światem zbrodni. Win użył swoich pieniędzy w taki sam sposób. Wynajął byłych dowódców drużyn Delta Force i Zielonych Beretów, żeby szkolili go, jakby był członkiem tych elitarnych formacji. Znalazł także najlepszych instruktorów od broni palnej i białej oraz walki wręcz. Pobierał lekcje u specjalistów od sportów walki z różnych krajów; albo ściągał ich do swojej rodzinnej posiadłości w Bryn Mawr, albo jeździł do nich. Spędził cały rok w pustelni pewnego mistrza sztuki walki w Korei, w wysokich górach na południu tego kraju. Dowiedział się, co to ból i jak go zadawać, nie pozostawiając żadnych śladów. Nauczył się taktyki zastraszania. Poznał zastosowania elektroniki, sztukę otwierania zamków, reguły przestępczego podziemia, metody zabezpieczeń.

Wszystko to przyniosło rezultaty. Win chłonął jak gąbka te nowe techniki. Ciężko pracował nad sobą, codziennie trenując co najmniej pięć godzin. Miał doskonały refleks, motywację, chęć do pracy, cel i spokój – czyli wszystkie składniki sukcesu.

Przestał się bać.

Kiedy był już należycie wyszkolony, zaczął odwiedzać najgorsze spelunki w mieście, pełne narkomanów i przestępców. Chodził tam w niebieskim blezerku z herbem albo różowych koszulkach polo, albo w mokasynach bez skarpetek. Źli ludzie na jego widok oblizywali się. Mieli nienawiść w oczach. I atakowali. A Win się bronił.

Wiedział, że mogli wśród nich być lepsi od niego, szczególnie teraz, kiedy trochę się zestarzał.

Jednak takich spotkał niewielu.

Zadzwonił jego telefon komórkowy. Podniósł go i rzekł:

– Wysłów się.

– Mamy założony podsłuch u niejakiego Dominicka Rochestera.

Dzwonił jego dawny kolega, z którym Win nie kontaktował się od trzech lat. Nieważne. W ich świecie właśnie tak to jest. Wiadomość o podsłuchu wcale go nie zaskoczyła. Rochester miał podobno powiązania z mafią.

– Mów dalej.

– Ktoś doniósł mu, że twój przyjaciel Bolitar był jakoś powiązany ze zniknięciem jego córki.

Win czekał.

– Rochester ma bezpieczniejszy telefon. Nie mamy pewności. Jednak uważamy, że wezwał Bliźniaków.

Cisza.

– Znasz ich?

– Tylko ich reputację – odparł Win.

– Pomnóż ją przez dziesięć. Jeden z nich ma dziwnego świra. Nie czuje bólu, ale człowieku, sam bardzo lubi go zadawać. Ten drugi, ma na imię Jeb – taak, wiem jak to zabrzmi – lubi gryźć.

– Nie mów – powiedział Win.

– Znaleźliśmy kiedyś gościa załatwionego przez Bliźniaków, a właściwie tylko przez Jeba. Jego ciało… no, została z niego czerwona plama. Miał wygryzione oczy, Win. Wciąż nie mogę zasnąć, kiedy mi się to przypomni.

– Może powinieneś sobie kupić nocną lampkę.

– Żebyś wiedział, że o tym myślałem. Oni mnie przerażają – powiedział głos w telefonie. – Tak samo jak ty.

Win wiedział, że w świecie tego człowieka był to największy komplement, jakim mógł obdarzyć Bliźniaków.

– I uważacie, że Rochester zadzwonił do nich zaraz po tym, jak dowiedział się o Myronie Bolitarze?

– Kilka minut później, tak.

– Dzięki za wiadomość.

– Win, posłuchaj co ci powiem. To kompletne świry. Wiemy o jednym facecie, wielkim mafijnym donie z Kansas City. Wynajął ich. Coś poszło nie tak. Wkurzył ich, nie wiem czym. Nie był głupi, więc próbował zawrzeć rozejm, zaproponował im forsę. Nic z tego. Bliźniacy porwali mu czteroletniego wnuka. Czteroletniego, Win. Odesłali go posiekanego na kawałki. A potem – rozumiesz – po tym, jak to zrobili, przyjęli pieniądze. Dokładnie tyle, ile im już proponował. Nie zażądali ani centa więcej. Rozumiesz, co chcę ci powiedzieć?

Win rozłączył się. Nie musiał odpowiadać. Doskonale rozumiał.

Rozdział 22

Myron zamierzał zadzwonić do Ali i usłyszeć długo oczekiwane słowa powitania, kiedy zauważył samochód zaparkowany przed swoim domem. Wepchnął aparat do kieszeni i wjechał na podjazd.

Na krawężniku przed frontowym trawnikiem siedział przysadzisty mężczyzna. Na widok podchodzącego Myrona wstał.

– Myron Bolitar?

– Tak.

– Chciałbym z panem porozmawiać.

Myron skinął głową.

– Może wejdziemy do środka?

– Wie pan, kim jestem?

– Wiem, kim pan jest.

To był Dominick Rochester. Myron rozpoznał go z migawek w wiadomościach telewizyjnych. Miał zawzięty wyraz twarzy, której pory były wielkie jak kratery wulkaniczne. Zapach taniej wody kolońskiej buchał z niego mdlącymi falami. Myron starał się go nie wdychać. Zastanawiał się, skąd Rochester wie o jego powiązaniu z tą sprawą, ale to nie było istotne. Doszedł do wniosku, że dobrze się składa. I tak chciał porozmawiać z tym facetem.

Myron nie był pewien, co go ostrzegło. Być może widok następnego samochodu, wyjeżdżającego zza zakrętu. Może coś w sposobie poruszania się Dominicka Rochestera. Od razu zauważył, że to niebezpieczny przeciwnik, z którym lepiej nie zadzierać, w przeciwieństwie do pozera, jakim był Wielki Jake Wolf.

To przypominało trochę grę w kosza. Podczas meczu zdarzały się takie chwile, kiedy unosił się w powietrzu, palcami odnajdując właściwe rowki piłki, trzymając ją na wysokości czoła i wpatrując się w obręcz, tylko w obręcz, kiedy czas zwalniał swój bieg i Myron miał wrażenie, że mógłby zatrzymać się w powietrzu, obrócić i zobaczyć całe boisko.

Coś było nie tak.

Myron stanął przed drzwiami, trzymając w dłoni klucze. Odwrócił się i spojrzał na Rochestera, w którego czarnych oczach nie było śladu emocji, tak samo patrzyłyby na człowieka, psa, szafkę czy łańcuch górski.

– Może porozmawiamy tutaj? – powiedział Myron.

Rochester wzruszył ramionami.

– Jak pan chce.

Nadjeżdżający samochód, buick skylark, zwolnił. Myron poczuł wibracje telefonu komórkowego. Spojrzał na wyświetlacz. Zobaczył logo Wina. Przyłożył telefon do ucha.

– Dwóch bardzo złych facetów… – powiedział Win.

W tym momencie Myron otrzymał cios.

Rochester uderzył.

Jego pięść ześlizgnęła się po czubku głowy Myrona. Ten wprawdzie trochę zardzewiał, ale kątem oka zobaczył, co się święci. W ostatniej chwili pochylił głowę, co znacznie osłabiło impet uderzenia. Cios ledwie go zawadził. Zabolało go, ale palce Rochestera zapewne ucierpiały bardziej.