– Po tonie twego głosu poznaję, że to ostatnie, na co miałabyś ochotę. Zostań dziś w nocy z Mórim! A ty, Móri, daj jej czułość i poczucie bezpieczeństwa. Bardzo tego potrzebuje.
Móri tylko skinął głową. I on wyraził im podziękowanie, a w zamian usłyszał wyrazy szacunku za roztropne powstrzymanie zagrożenia. Duchy wyjaśniły, że Tiril jest teraz podwójnie zabezpieczona. Głos nie będzie mógł już do niej dotrzeć, a tym samym jej odnaleźć, poza tym chroni ją aura – dzieło Móriego.
– A my teraz na jakiś czas się wycofamy – oświadczył Duch Zgasłych Nadziei. – Myślę, że nie macie nic przeciwko temu?
– Oczywiście – podejrzanie szybko odparli Tiril i Móri.
Uśmiechnął się leciutko.
– Postanowiliśmy wytropić tę moc, rozpoznać ją i zaczarować, unieszkodliwić po wsze czasy, choć ona potrafi się ukrywać.
Lodowaty chłód ciągnący od podłogi przenikał bose stopy Móriego, lecz on ledwie to zauważał.
– Nic nie wiecie o tej mocy? – spytał.
– Ona płynie od człowieka. Od żywego człowieka.
– Od potężnego czarnoksiężnika – uzupełnił Nauczycieclass="underline" – Potrafi on więcej, niż powinien umieć zwykły śmiertelnik. Siła jego magii jest ogromna, tego się nie da zaprzeczyć. Ale jak ją posiadł? Gdzie jest jej źródło?
Pomruk głosów powtórzył pytanie. W jaki sposób ów człowiek zdobył tak niezwykłą moc?
– Sądziłam, że najpotężniejszym czarnoksiężnikiem jest Móri – niepewnie powiedziała Tiril.
– Bo tak jest w istocie – odrzekł Nauczyciel. – Lecz ów nieznajomy posługuje się nieczystymi, niedopuszczalnymi metodami, a to znaczy, że znalazł się w posiadaniu zasobów, jakich nie uznajemy.
– Myślałam, że w waszej profesji wszystko jest dozwolone?
– Nie. Mamy własny kodeks moralny, chociaż często go łamiemy. Ale on wie więcej, niż nam się to podoba.
– Myślicie, że uda się wam go odnaleźć? – spytał Móri.
– Spróbujemy, dobrze się ukrywa, to właśnie jedna z. jego największych umiejętności. Q jego żądzy władzy nie będziemy mówić!
Teraz was opuścimy – oświadczyła pani powietrza.
– Wrócimy, kiedy świt przeistoczy się w światło dnia.
– Rodzeństwo w pokojach przy schodach śpi głęboko – porozumiewawczo oświadczył na koniec Hiszpan.
W jednej chwili pokój opustoszał. Był bardziej pusty niż kiedykolwiek od czasu, gdy Tiril odnalazła Móriego na Islandii.
– Naprawdę zostaliśmy sami – rzekła zdziwiona Tiril Niebywałe – westchnął Móri z ulgą.
– Trudno mi w to uwierzyć – mruknęła Tiril.
Nero przeciągnął się leniwie i zeskoczył na podłogę. Swoim zwyczajem ułożył się ciężko, aż jęknęły deski, i sapnął zadowolony.
Teraz już tylko wiatr jęczał i skarżył się wśród ścian. Poza tym dookoła panowała cisza.
Tiril i Móri stali na środku pokoju, jakby nie mogąc dojść do siebie po niesamowitych wydarzeniach.
– No cóż odezwała się wreszcie dziewczyna. – Która może być godzina?
– Jeszcze wcześnie – odpad Móri zakłopotany. – Zmęczona jesteś? Chcesz spać?
– Nie jestem bardzo śpiąca, tylko zmarzłam.
– W nogi, prawda? – uśmiechnął się lekko. – Ja też. Wchodź do łóżka.
Tiril, niepewna, nie ruszyła się z miejsca.
– Tiril… Obiecałem twej matce.
– Wiem. Ze mną także rozmawiała.
W głosie Móriego dało się słyszeć napięcie.
– Co ci mówiła? A może to tajemnica?
– Nieee – przeciągnęła słowo. – Poprosiła, bym jeszcze trochę zaczekała, nie podejmowała pochopnych decyzji. Miałam okazję spotkać tak niewielu mężczyzn. Mówiła, że przedstawi mnie szlachcie.
Nic nie odpowiedział. Czekał.
Wyjaśniłam, że nie jesteś jedynym mężczyzną, jakiego znam. Ze mogłam mieć Erlinga Müllera, ale już dawno temu wybrałam ciebie i nie chcę żadnego innego. To nie była ostra dyskusja, Móri – zapewniła go. – Rozmawiałyśmy bardzo spokojnie i przyjaźnie. Matka moja uważa cię za uczciwego, dobrego człowieka, wie jednak, że dźwigasz na barkach ciężar, który i ja mogę odczuć.
– Twoja matka jest mądrą kobietą.
– To prawda – westchnęła przygaszona Tiril.
– Połóż się – nalegał. – Nie możesz tak stać i marznąć. Przyrzekłem twej matce, że pozostaniesz nietknięta do chwili, gdy w obliczu Boga poślubisz odpowiedniego człowieka. Dotrzymam tej obietnicy. Ale wiem, że moi towarzysze byli dzisiaj. odmiennego zdania.
– Ja też to zauważyłam – roześmiała się Tiril. – Ale chyba ich zawiedziemy.
Zastanowił się przez chwilę.
– Musimy być razem, spać w tym samym łóżku, tego się nie da uniknąć. Ale łóżko jest szerokie. Owiniemy się każde swoją kołdrą, dobrze? Zaraz przyniosę twoją.
– O, tak! – ucieszyła się Tiril. – Tak będzie najlepiej.
– Ale obiecaj, że mnie nie dotkniesz!
– Ani ty mnie, Móri.
Roześmiał się uszczęśliwiony.
– To wiele mówiące słowa. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze!
Rozdział 15
Heinrich Reuss i jego kompan nie dotarli do aresztu. Reuss nie wykazał się szczególną przytomnością umysłu, natomiast ten drugi wiedział, jak przekonać strażników. Miał też przy sobie sporo pieniędzy, a tragarzy portowych nietrudno było przekupić błyszczącymi monetami. Jak mogli się im oprzeć biedacy, mieszkańcy nędznych ruder, mający na utrzymaniu żony i wiecznie głodne dzieci?
Wkrótce więc obaj złoczyńcy odzyskali wolność.
Ruszyli na poszukiwanie swoich koni i wtedy ów drugi, Mondstein, oświadczył:
– Jesteś tak głupi, że dość już mam współpracy z tobą. Jedź, dokąd chcesz. Niniejszym zwalniam cię z zadania.
Heinrich Reuss popatrzył na niego z niedowierzaniem.
– Jestem wolny? Co masz na myśli? Muszę wykonać zadanie, inaczej marny będzie mój los.
– Otrzymasz inne – odparł kompan, odwracając wzrok. – Zleci je von Kaltenhelm.
Reuss nie odpowiedział. Wargi mu zdrętwiały. Myśl o gniewie von Kaltenhelma nie dodawała otuchy.
– Oczywiście nie licz na pochwały – syknął Mondstein. – Musisz zrelacjonować, co się wydarzyło.
– Przecież tobie także się nie powiodło – bronił się Reuss. – Tak samo jesteś winien porażki.
– Wcale nie – rzekł Mondstein z godnością. – Miałem pełną kontrolę nad powozem, kiedy ta szalona baronówna wezwała na pomoc pospólstwo. To do niej podobne! Nigdy nie umiała wybrać sobie stosownego towarzystwa.
Reuss już chciał zauważyć, że akurat w tej sytuacji postąpiła słusznie, nie śmiał jednak bardziej rozdrażniać swego towarzysza.
– Mogę się dowiedzieć, skąd przyjechał powóz – podsunął z zapałem.
Mondstein spojrzał mu w oczy, z jego twarzy bił chłód.
– Dla ciebie sprawa Tiril Dahl jest już zamknięta. Nasz Mistrz zamierzał osobiście się nią zająć, gdyby nam się nie powiodło. A tak właśnie się stało, i to przez ciebie. Dałeś się wciągnąć do powozu przez kobietę. Co za niezguła!
Reuss oczyma wyobraźni widział już miecz Damoklesa, wiszący nad jego głową.
– Mogę przecież…
– Odejdź stąd lepiej – przerwał mu Mondstein. – Jedź do von Kaltenhelma, jeszcze przez kilka dni zabawi na Akershus. Nie chcę cię już więcej widzieć.
Dotarli do wierzchowców. Mondstein wskoczył na konia i odjechał. Kopyta zadudniły o bruk ulicy. Wkrótce tylko echo pobrzmiewało w zaułkach.
Heinrich Reuss także dosiadł konia. Z daleka widać było zamek. Wiedział, że natychmiast powinien się tam udać, brakło mu jednak odwagi. Zwierzę cierpliwie czekało na polecenie. Wyglądało na to, że jeźdźcowi się nie spieszy.
Wreszcie na twarzy Reussa odmalowało się zdecydowanie. Zdecydowanie i ulga.