Zawrócił konia i ruszył z kopyta w przeciwnym kierunku, do miejsca, w którym nocował.
Tam pozbierał swoje rzeczy, wcisnął co się dało w juki, i wyruszył w drogę z Christianii.
Na południe. W przeciwną stronę niż Akershus.
Heinrich Reuss obrał cel. Na pewno ukryje się tak, że nikt go nie odnajdzie!
Wiele dni później znalazł się w Danii. Udało się! Nikt za nim nie jechał, jego ucieczka pozostała tajemnicą.
Pewnie żaden z tamtych nie przypuszczał nawet, że zechce i ośmieli się zbiec.
Wrócić w rodzinne strony do Niemiec, do Gery w księstwie Reuss w Turyngii. Marzenie! Znał tam wszelkie możliwe kryjówki, nikt go już nie odnajdzie.
Stał na łące nie opodal zajazdu, w którym zatrzymał się na nocleg. Zmierzch powoli zapadał nad łagodnym duńskim pejzażem. Przed nim lśniło niewielkie jezioro, do Heinricha docierały porywane wiatrem drobiny piany z fal bijących o brzeg.
Wolny! Nareszcie wolny!
Zostawił konia w stajni przy zajeździe, sprzedał go oberżyście. Potrzebował pieniędzy na powrót do domu. Czul się teraz tak bezpieczny, że mógł jechać dyliżansem albo powozem pocztowym, zmierzającym na południe.
Ach, cudowna wolności!
Oczywiście z przykrością myślał o tym, co z powodu ucieczki przeszło mu koło nosa. Musiał zrezygnować z sowitego wynagrodzenia, które otrzymywali wszyscy wierni Mistrzowi.
Wolał jednak obejść się smakiem, niż doświadczyć gniewu von Kaltenhelma lub, co gorsza, samego Mistrza.
Nagle zdrętwiał.
Czyżby ktoś wołał?
Nie. Słychać było jedynie szum wiatru i fal.
A może oberżysta pragnął z nim mówić? Trzeba wrócić do zajazdu. Zrobiło się zresztą chłodno, od jeziora ciągnęło wilgocią. W powietrzu wyczuwało się już jesień.
Dobrze, że nie będzie miał więcej do czynienia z tą okropną Tiril Dahl! To poniżej jego godności. Mistrz mógł wyznaczyć mu trudniejsze, szlachetniejsze zadanie.
Georg Wetlev nie żył.
Ale przecież taki był z niego dureń. Daleko mu do bystrości Heinricha.
Odwrócił się, by opuścić brzeg, gdy ponownie rozległo się wołanie.
Zatrzymał się.
Nie, to nie wołanie, raczej szept. Lepiej trzymać się z daleka od toni jeziora…
Kto tak szepcze o zmierzchu? Wymawia jego imię tak, że na końcu przypomina to syk węża?
– Heinriiich Reusss!
Wołanie zamiera, jakby ktoś wzywał go z ogromnym wysiłkiem, z trudem wyduszał z siebie słowa.
Heinricha przeszedł dreszcz. Co to miało znaczyć?
Kto wiedział, że on tu jest?
Nikt!
Znów się rozległo. Jakże straszne! Jakby… czar, zaklęcie!
– Heinriiich Reuss von Geeeraaa…
Kto tutaj mógł znać jego pełne nazwisko?
W jednej chwili zrozumiał. Słyszał opowieści innych o Glosie.
– Nie! – jęknął. – Nie! Nie!
Szept zmuszał, by go słuchać.
– Nic złego nie zrobiłem, wywiązałem się z obowiązków. Co więcej, musiałem krążyć po tym nędznym kraju przez wiele długich lat, zasługuję na wynagrodzenie, bo…
– Heinriiich Reuss! Chooodź! Chooodź!
– Nie, nie, nie chcę, wrócę do Norwegii, odnajdę Tiril Dahl…
Jak szalony ruszył biegiem do zajazdu. Pozbierał rzeczy i wypadł na dziedziniec.
Mój koń. Muszę odzyskać wierzchowca, muszę wracać do Norwegii.
Na podwórzu stal dyliżans, gotowy do odjazdu. Siedziało w nim dwoje pasażerów. Heinrich Reuss wskoczył do środka.
– Jadę z wami. Ruszać. Ruszać natychmiast!
Pasażerowie, małżeństwo w średnim wieku, popatrzyli nań ze zdziwieniem, lecz nie protestowali, bo nie był to prywatny powóz, lecz ogólnie dostępny pojazd.
Woźnica popędził konie. Wyjechali z dziedzińca.
Dzięki Bogu udało mi się, pomyślał Heinrich. Trzeba zachować zimną krew, jeśli zamierza się podjąć walkę z tą mocą.
Muszę wracać do Norwegii! Jechać gdziekolwiek, byle nie pod sąd Mistrza!
Heinrich widział, jak inni popadają w niełaskę…
Nieśmiałym uśmiechem powitał współpasażerów. Zorientował się, że są to Norwegowie. Doskonale, będzie miał towarzystwo przez całą drogę. Poczuł przypływ dobrego humoru, prowadził uprzejmą konwersację. Wspomnienie Głosu zblakło. To tylko wiatr, szum fal. Jakże łatwo sobie wmówił!
Niebo pociemniało.
Heinrich Reuss oparł głowę o ściankę powozu i odprężył się. Siedząca naprzeciwko niego dama już zasnęła, a jej mąż siedział tak jak on, wyciągnięty, głowa mu się kiwała w takt podskoków pojazdu.
Heinrich zapadł w sen. Nie dokuczały mu koszmary. Trochę mu było niewygodnie, powóz trząsł się na wybojach, lecz powoli posuwali się do przodu.
Obudził się, kiedy słońce zaświeciło mu prosto, w oczy. Dyliżans kołysał się na wszystkie strony, cienie wysokich drzew pojawiały się i znikały.
Przeciągnął się z uśmiechem zadowolenia.
– Wkrótce dojedziemy chyba do przeprawy promowej? – spytał towarzyszy podróży, którzy właśnie się przebudzili.
Popatrzyli na niego zdumieni.
– Nie. Minęliśmy przed chwilą granicę Schlezwiga-Holsteinu.
Upłynęła dobra chwila, zanim do Reussa dotarło, co powiedzieli. Wpatrywał się w nich osłupiały.
– Czy to oznacza, że jedziemy… na południe?
– Oczywiście! Wybieramy się w odwiedziny do córki. Mieszka w Dolnej Saksonii.
Heinrich Reuss starał się oddychać spokojnie, lecz nie mógł zapanować nad drżeniem.
Nic dziwnego, że Głos umilkł! Przecież go usłuchał. Zmierzał prosto w paszczę lwa.
Rozdział 16
Tej nocy w łóżku Móriego oboje sprawowali się przykładnie: Nawet jeśli któreś z nich nie mogło zasnąć, bo miało kłopoty z okiełznaniem swoich żądz, wiedziała o tym tylko noc.
Następnego dnia oboje wyczuli, że znów mają towarzystwo. W powietrzu zaroiło się od zaciekawionych duchów, które, jak się okazało, nie odnalazły Głosu.
– Nie wyobrażajcie sobie zbyt wiele – krótko oświadczył Móri. – Złożyłem obietnicę i mam zamiar jej dotrzymać.
Wyraźnie okazali rozczarowanie.
– Dlaczego się wtrącacie w moje życie uczuciowe? – wykrzyknął rozgniewany.
Odpowiedzią był tylko bezgłośny śmiech.
– No dobrze – westchnął. – Cieszę się, że okazaliście dyskrecję i trzymaliście się z daleka. Było jednak zbyt wcześnie. Przyrzeknijcie, że zachowacie się tak samo w noc poślubną, jeśli w ogóle kiedykolwiek do niej dojdzie.
Odpowiedziała mu któraś z kobiet:
– Zawsze jesteśmy dyskretni, Móri. Jeśli będziesz chciał kochać się z Tiril, zostaniesz z nią sam. Zawsze!
– Dziękuję! – odparł z kwaśną miną. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, a oni śmiali się wraz z nim. Przekazał treść rozmowy Tiril. Dziewczynę ucieszyło, że duchy opuszczają ich w chwilach intymności. Prawdę mówiąc, świadomość ich obecności zawsze trochę ją peszyła.
– Nie w każdej sytuacji pragnie się mieć towarzystwo – mruknęła zawstydzona.
– Nie mógłbym się bardziej z tobą zgodzić – odparł Móri gorzko.
Oboje myśleli o tym samym: Nie mieli żadnej pewności, czy kiedykolwiek się połączą. Matka Tiril równie dobrze mogła mieć wobec córki inne plany.
Ale w tych dniach byli tylko we dwoje, starali się spędzać razem jak najwięcej czasu. Tylko na noce rozchodzili się do oddzielnych sypialni. Dla pewności.
Pozostawał jeszcze von Kaltenhelm…
Spokoju nie dawały mu podejrzenia, że i jego sytuacja nie jest najlepsza. On wszak był odpowiedzialny za wykonanie zadania przez Heinricha Reussa i Georga Wetleva, tymczasem Wetlev nie żył, Reuss uciekł, a dziewczyna, Tiril Dahl, wciąż pozostawała na wolności.