Nie wyglądało to dobrze, wcale nie.
Musiał sam zacząć działać, inaczej groziło mu, że i on narazi się na niełaskę.
Co jednak można począć, skoro Tiril Dahl jakby zapadła się pod ziemię?
Wiedział, że Mistrz zamierza ingerować osobiście, von Kaltenhelm otrzymał jednak niepokojące wiadomości, że „zaistniały ku temu przeszkody”.
Zaistniały przeszkody? Co to mogło znaczyć? Jakie przeszkody? Czyż Mistrz nie miał możliwości dotarcia do każdego człowieka bez względu na dzielącą go odeń odległość? Nastraszenie Tiril Dahl to najłatwiejsze zadanie, jakie można sobie wyobrazić! Przecież to całkiem zwyczajna dziewczyna!
W każdym razie Horstowi von Kaltenhelmowi polecono działać, i to jak najszybciej.
Rozwiązanie przyniósł nowy kompan Heinricha Reussa, ten, który uczestniczył w napaści na powóz Erlinga i Catherine.
Człowiek ów, Mondstein, był na Akershus w dniu balu, choć nie zaproszono go na uroczystość, wywodził się bowiem ze zbyt niskiego rodu. Matka jego nad szlachectwo przedkładała pieniądze i poświęciła tytuł dla małżeństwa z bardzo zamożnym finansistą.
Mondstein jednak dostał się na zamek, dyskretnie trzymał się w tle. W kilka dni po balu przypadkiem wdał się w rozmowę z dziewczyną, która wyszła po sodę dla swej pani, powszechnie zwanej wdową-smoczycą.
Dziewczyna węszyła skandale, wypytywała go o życie na dworze, on jednak zachował powściągliwość, nie zdradził się, że nie znalazł się wśród zaproszonych na bal gości. Zdołał natomiast sporo wyciągnąć od niej.
W tym czasie wszyscy już wiedzieli, że księżna Theresa Holstein-Gottorp była na Akershus tego wieczora, kiedy odbywał się bal, lecz z powodu doznanych obrażeń nie mogła się pokazać. Po śmierci męża – udar z powodu przepicia, oczywiście – księżna musiała wystąpić publicznie pomimo żółtozielonych sińców na twarzy.
„Aurora, córka mojej pani, próbowała sprzedać należący do nich dwór pod Christianią księżnej Theresie” – oznajmiła mu ciekawska panna, którą rzecz jasna była Lizuska.
„Dlaczego?” – zapytał od niechcenia Mondstein.
„Podobno księżna ma jakichś przyjaciół, którzy nie mają gdzie się zatrzymać. Lecz matka Aurory się nie zgodziła. To znaczy nie powiedziała tego wprost, wyznaczyła jednak tak wysoką cenę za tę marną zagrodę, że Theresa zrezygnowała z kupna. Głupia baba z tej mojej pani! Chciwiec traci wszystko!”
„Oczywiście!”
Mondstein przeszedł do porządku dziennego nad tą rozmową Przypomniał sobie o niej dopiero, gdy wraz z von Kaltenhelmem rozważali kolejne możliwości pochwycenia Tiril Dahl. Stali w korytarzu w odległym skrzydle zamku.
– A może księżna i ta dziewczyna Tiril się spotkały? – rzucił Mondstein z uśmieszkiem. – To by dopiero było!
Von Kaltenhelm zesztywniał jak wysuszona na słońcu ryba.
– Dlaczego wcześniej tego nie powiedziałeś? – wrzasnął.
Mondsteinowi opadły ramiona, twarz mu się ściągnęła.
– Nie dostrzegłem tej możliwości. Zresztą ty także wiedziałeś, że księżna była na Akershus. W tym samym czasie, gdy przebywała tu jej córka – dodał znaczącym tonem.
– Ale nie wiedziałem, że księżna próbuje kupić posiadłość! Dla przyjaciół? A cóż za przyjaciół może mieć księżna Holstein-Gottorp, z domu Habsburg, w Norwegii, tej zapomnianej przez Boga kupie kamieni na pustkowiu? No cóż, bez względu na to, jak się sprawy miały, do sprzedaży dworu nie doszło, a więc to i tak był błędny ślad.
– Nie gadaj tak – nonszalancko odrzekł Mondstein, zły na von Kaltenhelma. Postanowił dać prztyczka w nos temu traktującemu go z pogardą napuszonemu zarozumialcowi. – Niedokładnie się przysłuchiwałem o czym paplała ta przesłodzona pannica, doszło mnie jednak coś o wynajęciu dworu na pewien czas.
Von Kaltenhelm skamieniał.
– Gdzie leży dwór? – spytał złowieszczym tonem.
– Tego nie wiem.
– A więc się dowiedz! – wrzasnął Horst von Kaltenhelm, aż zadzwoniły miedziane naczynia na ścianach korytarza. – Masz na to jeden dzień. Następnie pojedziemy tam razem, jeśli oczywiście okaże się, że Tiril Dahl tam przebywa. Sądzę, że nareszcie ją odnajdziemy.
Mondstein nic nie powiedział. Był oficerem wysokie- go stopnia i bardzo nie lubił, by nim pomiatano.
Horst von Kaltenhelm podszedł do okna zamkniętego żelazną kratą. Założono ją nie po to, by uniemożliwić ucieczkę więźniom, lecz by nikt nie mógł dostać się do środka. Korytarz znajdował się na poziomie ziemi.
– A więc księżna być może spotkała się z córką. To, wielkie niedopatrzenie – rzekł von Kaltenhelm. I dodał złowieszczo: – Źle to wróży księżnej Theresie.
Odnalezienie dworu nie zabrało Mondsteinowi zbyt wiele czasu.
Zdając jednak raport von Kaltenhelmowi, nie przejawiał szczególnego optymizmu.
– Owszem, dziewczyna tam mieszka.
– Doskonale, wobec tego natychmiast wyruszamy.
Mondstein powstrzymał go uniesieniem ręki.
– Dziewczyna jest dobrze strzeżona. Jest z nią ten potworny pies i służba z okolicy, rodzeństwo. Mężczyzna to skory do bitki olbrzym.
– Drobnostka! Mamy przecież broń.
– Nie tylko oni tam przebywają. Towarzyszy im ów cudzoziemiec, którego Heinrich Reuss tak się bał.
– Ten tak zwany czarnoksiężnik?
– Właśnie.
Von Kaltenhelm zastanowił się chwilę.
– No cóż, nie ma niebezpieczeństwa. Nie zapomnij znaku, wsuń go pod koszulę, a nikt nie zdoła cię dopaść.
Mondstein nie lubił nosić-znaku, był ciężki niczym z ołowiu, zimny, ocierał skórę.
– Dobrze – zgodził się. Ale przecież mógł go po prostu zapomnieć.
– Móri, rano wydało mi się, że w cieniu drzew widzę jakiegoś człowieka.
Pokiwał głową.
– Wiem, Tiril. I ja miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Nero przechodząc obok zabudowań gospodarczych warczał.
– Czyżby nadszedł czas, abyśmy się stąd wynieśli? – zmartwiła się dziewczyna. Dobrze się czuła we dworze, mieszkali tu już od jakiegoś czasu.
– Nie, chyba nie musimy się przeprowadzać, przynajmniej nie tak od razu. Obiecaliśmy też, że zaczekamy na powrót twej matki i ewentualnie Aurory. Musimy jednak sprawdzić, co się dzieje. Może to nic groźnego. Wezmę Nera i Augusta, obejdziemy posiadłość.
– I zostawicie mnie samą z Seline?
– Och, nie. Nie oddalimy się zbytnio, cały czas będziemy mieć oko na dom. Ale zamknijcie wszystkie drzwi!
Tiril, nie chcąc pokazać, jak bardzo się boi, próbowała żartować:
– Dobrze, a kiedy zapukacie, nie otworzę. Nie życzymy tu sobie żadnych domokrążców.
Móri uśmiechnął się i pogładził ją po policzku. Rób tak częściej, Móri, pomyślała, lecz nic nie powiedziała.
Mężczyźni wrócili po krótkim czasie.
– Nikogo nie widać – oznajmił August. – Ale ktoś rzeczywiście kręcił się przy zagajniku. Wystawimy w nocy dodatkowe straże.
Kiedy jednak przez trzy kolejne dni nic się nie działo, uspokoili się.
Nadciągnął mróz, ziemia zmarzła, pokryła się szronem. Jeśli moja matka albo Aurora zamierzają wrócić przed zimą muszą się pospieszyć, myślała Tiril. Niedługo będzie już za późno na tak długą podróż morzem i lądem.
Czwartego dnia po południu Tiril oświadczyła:
– Dość już mam siedzenia w domu przez cały dzień. Czy mogę wyjść z Nerem na wieczorny spacer?
– No dobrze – zgodził się Móri z wahaniem. – Ale pójdziemy przez pola, żeby nikt nie mógł zaatakować nas z ukrycia.
August i Seline sporządzili dla wszystkich czworga solidne kurtki z kilku warstw grubej skóry na wypadek, gdyby ktoś chciał do nich strzelać. Dopóki więc strzelec nie celował w głowę, mogli czuć się bezpieczni, a przecież zwykle mierzy się w serce.