Выбрать главу

– Tu jest okienko! – zawołała Tiril, kiedy weszli na strych, gdzie najwyraźniej wpychano wszystko bez ładu i składu. Móri odrzucił rupiecie na bok i utorował im drogę.

– Mamy stąd dobry widok – oświadczył. Starał się uspokoić oddech po szaleńczej ucieczce, kiedy polowa, no na nich jak na zwierzynę. – Jak się czujesz, Tiril?

Przykucnęli przy okienku. Tiril wzięła Móriego za rękę i na moment przytuliła głowę do jego ramienia.

– Niepokoję się o Nera – szepnęła. Nie mogła złapać tchu, tak była zmęczona.

– Mówili, żebyśmy się o niego nie bali.

– Wiem. Ale i tak się boję.

– To zrozumiałe.

Móri poczuł zalewającą go falę czułości. Spostrzegł, że Tiril jest bliska płaczu ze zmęczenia, rozpaczy i niepokoju o ukochanego psa. To dziecko, które weszło w życie z pełnym zaufaniem i miłością dla wszystkich żywych istot… Dlaczego właśnie ją musiało dotknąć całe to niepojęte zło? Co uczyniła, by w ten sposób ją karać?

Wiedział, że nie zrobiła nic poza okazywaniem życzliwości i dobroci ludziom i zwierzętom. To okoliczności spłatały jej tak paskudnego figla. Nosiła w sobie tajemnicę, której nie znała sama, a co dopiero Móri.

Objął ją, usiedli wygodniej na podłodze, by móc wyglądać przez nisko umieszczone okienko.

Tiril mocniej przytuliła się do niego, ale zaraz się wy- prostowała zirytowana.

– Mam odciski pod pachami od tej przebrzydłej kamizelki, kurtki, czy jak ją zwać. Czy mogę już ją zdjąć?

Móri zgodził się i sam też ściągnął dziwaczną kreację Augusta i Seline. Łosie skóry z trzaskiem upadły na podłogę.

– Ale dobrze, że je mieliśmy – przyznała Tiril. – Uratowały ci życie, prawda?

– Tak. Nie zapomnę podziękować rodzeństwu.

– Właściwie mogłoby być tak przyjemnie – zamyśliła się. – Mamy dach nad głową u dobrych ludzi, jesteśmy razem. Gdyby nie to tajemnicze… Pst – szepnęła. – Słyszę czyjś krzyk! Nasłuchiwali.

– Widać ten drugi – stwierdził Móri. – Pewnie i jego spotkał marny los. Wolałbym, żeby moi towarzysze działali mniej skutecznie! Nie mam jednak nad nimi żadnej władzy.

– Naprawdę? – zdumiała się Tiril. – Twierdzą, że są twoimi sługami.

– Ładni mi słudzy! – prychnął Móri.

– Ja ich lubię – cicho powiedziała Tiril. – Lubię ich mimo wszystko. Chociaż ten ostatni wyczyn…

Zadrżała, Móri prędko ją uścisnął.

– Wiem.

– Znów krzyczy. Czy zbliża się w naszą stronę?

– Nie, chyba nie – odpad Móri z wahaniem. – Nie… Co oni właściwie z nim robią?

Wkrótce go zobaczyli. Był daleko, wybiegł na pole, jak szalony przed czymś uciekał.

Tiril przymknęła oczy.

– Zabiją go? – spytała zduszonym szeptem.

– Nie, wydaje mi się, że… że nie mogą tego zrobić. Jakby miał coś, co go chroni. Ale rzeczywiście starają się go zadręczyć!

Ośmieliła się wyjrzeć.

Zobaczyła, że daleko biegnie ten dostojny, wysoko postawiony, pozbawiony poczucia humoru człowiek, którego mieli okazję widzieć już tyle razy. Tym razem trudno jednak było się w nim dopatrzeć dostojeństwa. Jego próby zachowania godności czyniły go jeszcze bardziej żałosnym.

Wyglądało to, jakby ktoś dawał mu niewidzialne kuksańce, a raczej uderzał zaciśniętą pięścią, bo zataczał się raz na lewo, raz na prawo. Czasami leciał w przód, z trudem utrzymując równowagę, jakby wymierzano mu cios w tył głowy. Zobaczyli, że nagle łapie się za pośladki, chcąc się przed czymś zasłonić, ale bez skutku, bo niewidzialna siła kawałek po kawałku zrywała z niego spodnie. Potem przyszła kolej na poły koszuli i krótkiego fraczka. Mężczyzna próbował się zakryć, faktem jednak pozostawało, że miał teraz na sobie jedynie górną część fraka i buty, szlachetne części jego ciała pozostawały więc obnażone.

I nagle poderwał się z ziemi, zatoczył szeroki łuk w powietrzu.

Tiril pomimo przerażenia nie zdołała zachować powagi:

– Oni go kopią! Kopią jak piłkę!

– Widzę – odpowiedział Móri, też rozbawiony. – Najpewniej spodnie ściągnęło mu Zwierzę, ale kto teraz się nim bawi, nie wiem.

– Chyba wszyscy biorą w tym udział. W każdym razie dzięki Bogu, że go nie zabijają.

Na pewno by chcieli, ale nie mogą.

Von Kaltenhelm, podskakując z krzykiem, zniknął w lesie po drugiej stronie pola. Daleko od dworu.

– No, myślę, że na jakiś czas mamy go z głowy – orzekł Móri, oddychając z ulgą.

– Chyba tak. – Tiril plecami odwróciła się do okienka. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, starali się dojść do siebie po wszystkich tych niezwykłych wydarzeniach.

– Czy powinniśmy im podziękować? – zastanawiał się Móri.

– Raczej tak, ale musisz także przywołać ich do porządku.

Nic na to nie powiedział.

– Czy są teraz z nami? – spytała.

– Nie. I dziś wieczorem więcej już nie przyjdą.

– Skąd wiesz?

I tym razem nie doczekała się odpowiedzi.

Tiril poczuła, jak zmęczenie i poczucie beznadziejności powoli bierze nad nią górę. Nie umiała powstrzymać płaczu.

Móri przygarnął ją do siebie, czule pogładził po policzku.

– Nie mam już sił – szepnęła zduszonym głosem. – Co zrobiłam, że spotyka mnie taka kara?

– Nic – odpad bezradnie. – Nic poza tym, że jesteś dobra dla wszystkich. A to nie zawsze jest miłe widziane.

– Ale chyba nie tylko dlatego?

– Nie. Jest coś jeszcze. Nie potrafię stwierdzić, co. Oni czegoś od ciebie chcą, może jesteś im do czegoś potrzebna. Bo starają się schwytać cię żywcem. Pierwsza próba zabójstwa, jeszcze w Bergen, była popełnionym przez nich błędem, stwierdziliśmy to wszak. Od tamtej pory usiłują pojmać cię żywą.

– Bez powodzenia. Dzięki tobie i naszym pozostałym przyjaciołom. Ale czuję, że wszystkim przeszkadzam. Mielibyście o wiele spokojniejsze życie, gdybym…

– Teraz mówisz głupstwa – surowo przerwał jej Móri.

– Nie chcę więcej tego słuchać!

Oparła się o niego, zrezygnowana. Powtarzała tylko cicho:

– Nie mam już sił. Nie mam sił.

Móri się nie odzywał, nie miał jej do powiedzenia nic ponad to, co potrafiły wyrazić jego delikatne dłonie.

Powoli Tiril odzyskiwała spokój. Przestała drżeć, słysząc rozbawiony szept Móriego:

– Tak przyjemnie cię obejmować teraz, kiedy już zdjęłaś ten okropny pancerz Augusta. Taka jesteś miękka.

Brzydki, zabałaganiony strych nagle jakby rozświetlił blask słońca. Wybuchnęła śmiechem.

– Wiesz, Móri, te słowa bardzo ogrzały moje serce. Całkiem zapomniałam o użalaniu się nad sobą.

Teraz śmiali się już razem, Móri mocno ją tulił.

Tiril westchnęła, ale w głosie słychać było radość.

– Chciałabym być ładnie ubrana, kiedy tak pięknie do mnie mówisz. Ta stara bluzka jest już taka zniszczona, a spódnica gruba i ciepła. Dzisiaj chciałabym nosić najdelikatniejsze jedwabie, tak jak damy na królewskim dworze. Dla mego ukochanego. Nigdy jeszcze niczego bardziej nie pragnęłam!

Tiril oczywiście przesadzała, bo wielokrotnie marzyła o bardziej istotnych sprawach niż piękne ubranie. Móri doskonale o tym wiedział, ale i jego ucieszyły słowa dziewczyny.

– Co tam stroje – mruknął. – Ty jesteś piękniejsza.

– Masz na myśli bez ubrania? – Tiril ogarnął swawolny nastrój, jak to często bywa, kiedy niebezpieczeństwo zostaje zażegnane.

Móri drgnął. Nie chodziło mu dosłownie o to, ale jeśli ona już to powiedziała…

– I to także.

Tiril poczuła, jak pod wpływem powagi w jego głosie uśmiech na jej twarzy gaśnie. Powietrze wokół nagle jakby zgęstniało, odebrała jego bliskość w całkiem inny sposób.