Выбрать главу

Móri natychmiast to zrozumiał i umilkł.

Chyba nic nie szkodzi, jeśli musnę wargami jego szyję, pomyślała Tiril. Nie ma w tym nic złego, okażę tylko, że chcę być przy nim, zawsze podobała mi się jego szyja. Taka szlachetna, o brązowej, lśniącej jak jedwab skórze. Kark taki młodzieńczy, nieczęsto miałam okazję go oglądać, tylko kiedy wiatr rozwiał mu włosy.

Wargi dziewczyny przesunęły się po szyi mężczyzny. Móri zadrżał. Tiril się odsunęła.

– Czy to dla ciebie przykre?

– Nie, och, nie – odparł ciężko oddychając. – Ale nie rób tego więcej! Wiesz przecież, że dałem słowo twej matce!

Twarz Tiril znów rozjaśnił uśmiech. Serce uderzyło jej mocniej, a w jej cichym śmiechu pojawiła się jakaś diabelsko kobieca nuta. Nie miała szczególnego doświadczenia w miłości, lecz ona i Móri znali się już tak dobrze, poza tym instynkty tkwią w człowieku głęboko. Tiril dokładnie wiedziała, co ma ochotę zrobić, i zrobiła to, chociaż w uszach wciąż dźwięczał jej głos matki. Akurat w tej chwili nic jej nie obchodziło. Liczyła się jedynie dodająca życiu blasku bliskość Móriego.

Przez moment przypatrywała mu się uważnie, obserwowała jego profil na tle okna, zawsze wydawał jej się taki bezbronny. Móri jawił jej się jak człowiek, którego wiek trudno jest określić. Właściwie jego twarz naznaczyła już męska surowość, czasami nawet budził w niej strach. Wydawał jej się dorosłym, od bardzo dawna żyjącym na świecie mężczyzną. Ale profil, zwłaszcza okolice ust, miały w sobie jakieś dziecięce zdumienie, choć przecież nie było w nim słabości. Smutek w oczach także mógł zmylić. Przywodził na myśl bardzo młodego człowieka.

Ale ta szyja tak bardzo kusiła…

Położyła mu dłoń na karku, wsunęła pod włosy, żeby poczuć, czy naprawdę jest taki mocny, jakim go widziała. Przekonała się, że to prawda.

– Co robisz? – spytał z uśmiechem.

Śmiejąc się cichutko koniuszkiem języka dotknęła szyi poniżej ucha. Niczym język węża igrał na miękkiej skórze, pod którą prężył się napięty mięsień.

– Tiril! – zadrżał, protestując. Zdrętwiał przerażony i podniecony.

Tiril zrozumiała, że wykazała zbytnią śmiałość, że nie znali się tak dobrze, jak sobie wyobrażała.

– Wybacz szepnęła i cofnęła się. – Naprawdę wybacz, to niemądre z mojej strony, ale tak bardzo chciałam cię poczuć Od tak dawna już tego pragnęłam.

Móri ukrył twarz. Drżał tak, że i ona to czuła.

Znów wszystko zepsułam, pomyślała. A jednak nie mogła oderwać oczu od jego kształtnych dłoni, obejmujących kolana, takich szczupłych, zgrabnych. Patrzyła na pochylony kark, na linię brody, odcinającą się ciemnobrunatno od bieli koszuli.

Na widok tych szczegółów ciało jej przenikały fale gorąca, wciąż czuła słony smak jego skóry, pulsowanie warg. Musiała zamknąć oczy i głęboko odetchnąć, aby powstrzymać zawrót głowy. Ale żaru w dole brzucha nie dało się ugasić spokojnym na pozór oddechem i kurczowym zaciskaniem dłoni.

Spróbowała wstać.

– Może najlepiej będzie, jak stąd pójdziemy – pisnęła żałośnie.

Jego dłoń mocno zacisnęła się na jej dłoni i zmusiła, by znów usiadła. Oczy Móriego płonęły w półmroku.

Tiril tkwiła nieruchomo jak przyśrubowana. Dłonie Móriego dotknęły jej pleców, wsunęły się pod prostą bluzkę, wpełzły pod pasek spódnicy.

– Móri – szepnęła. – Przyrzekliśmy.

– Wiem o tym. Muszę tylko poczuć twoje ciało przy swoim.

Ręką zmiótł rupiecie z szorstkich desek podłogi, zdjął koszulę i ułożył z niej posłanie. Zanim Tiril zdążyła się zorientować, jak do tego doszło, leżała już w samej bluzce. Móri zerwał z siebie ubranie i wtulił twarz w jej brzuch. Jego gorący oddech ją rozgrzewał, dłonie, drżące, niecierpliwe, były wszędzie.

To się nie może dobrze skończyć, przemknęło jej przez głowę i od tego momentu przestała myśleć.

On poszukiwał jej bliskości, lecz to ona się przed nim otworzyła, żadne z nich już się nie wahało, chodziło wszak tylko o nich dwoje, nikt inny nie miał prawa się do tego wtrącać. Dach z belek, nieistotne, gdzie jestem.

Uszy Tiril były jak ogłuchłe na niskie wibracje, chóralną pieśń głosów zmarłych. Ta pieśń powinna być dla niej ostrzeżeniem, ale nie chciała słuchać, nie mogła, bo cała skupiła się na Mórim, na poczynaniach jego i swoich własnych. Dłonie mocno przyciskała do czarnych, niesfornych kędziorów. On jest mój, mój, a ja jego.

Móri wstrzymywał się z całych sił, ugryzł się w wargę, tak pragnął być wobec niej delikatny.

Widziała oczy błyszczące w ciemności, słyszała podniecone szemranie, lecz go nie rejestrowała, wyrzuciła je ze świadomości, wszystko wokół przestało się liczyć. Czuła tylko, i świat od tego zawirował, że on już zaraz w niej będzie, Móri, czarnoksiężnik, pragnął jej, zwyczajnej, prostej, niegodnej zainteresowania dziewczyny. Nie mogła tego pojąć, ogarnęła ją niewypowiedziana radość, poczuła, jak wielką darzy go miłością. Wyznała mu to szeptem, choć ból wycisnął jej z oczu łzy, ukochany, ukochany…

Jak ten zawodzący, zwiastujący śmierć wiatr wdarł się na strych? Ile ich tutaj, wprost roi się od drobnych, okropnych istot!

Ale te myśli przeleciały jej przez głowę jak powiew wiatru, nie zabawiły długo, w następnej chwili o nich zapomniała.

Bo Móri osiągnął już, czego pragnął, i choć ból targnął jej ciałem, przyjęła go z radością i pokornym podziwem. Pieściła włosy kochanka, nagie ramiona, wąskie biodra. Ukochany, ukochany, ukochany.

A Móri nie wiedział już, co to myśli, co to rozum. Przelotnie pogłaskał ją po policzku, otarł łzy, lecz nie uświadamiał sobie, co robi, ogarnięty pragnieniem, które czyniło go ślepym i głuchym na wszystko. Tiril usłyszała jego jęk, na moment wstrzymała oddech, ale on dał się porwać pragnieniu, aż wreszcie odnalazł spokój, którego szukał.

Wtedy ujął jej twarz w dłonie i pocałował. Oddychał ciężko i zaraz osunął się na jej pierś z zamkniętymi oczami, bezwładne dłonie opadły…

– Dziękuję, najmilsza – szepnął.

Tiril nie czuła nic poza bezgraniczną miłością i bólem, który skutecznie zagłuszył dręczące ją wcześniej podniecenie. Wiedziała jednak, że przyjemności, o których napomykała Catherine, przyjdą później. Zrozumiała, jak wspaniałe mogą to być przeżycia.

Dopiero gdy leżeli zmęczeni, starając się odzyskać normalne tempo oddechu, Tiril pojęła, że w tym krótkim czasie gorączki zapomnienia wydarzyło się jeszcze coś. Ból i nieskończona czułość dla Móriego zdominowały wszelkie inne doznania. Teraz jednak z przerażającą wyrazistością przypominała sobie, co zaszło.

Wiatr z zawodzeniem hulający po podziemnych grotach. Otaczająca ją ciemność, oczy w mroku, świecące, pozwalające się domyślać obecności potwornych istot o skołtunionych włosach i pajęczo długich członkach. Ich podniecone sapnięcia na widok kochanków.

Straszniejsza jednak była samotność owych grot, grobowa, żałobna pieśń tysięcy martwych gardeł.

Świat Móriego.

Zeszła do tego świata, lecz odkryła to dopiero później. Kochała się z przeklętym, z czarnoksiężnikiem wędrującym po siedzibach zmarłych.

Jego niewidzialni towarzysze zapewniali ją, że będzie bezpieczna. Że nie wyruszy na wędrówkę ścieżkami wyznaczanymi przez blady księżyc, że Móri nie pociągnie jej do swego piekła na ziemi.

Bo też i tak się nie stało. Słyszała jednak echo krzyku tych, którzy nie mogą zaznać spokoju, poczuła tchnienie mrocznego świata. Postanowiła odegnać to wspomnienie.

– Przypuszczam, że powinniśmy mieć wyrzuty sumienia – powiedziała.

– To prawda. Masz?

– Nie. A ty?

– Ja też nie – odparł. – Tego nie dało się uniknąć. Dzisiaj, jutro, w przyszłym tygodniu, i tak by się stało, bez względu na to, jak byśmy się przed tym bronili.

– Nie walczyliśmy zbyt zapamiętale – cierpko zauważyła Tiril

– Wiem. – Roześmiał się. – To było cudowne! Wiem, że sprawiłem ci ból, ale teraz będzie lepiej. Tylko co my powiemy twojej matce?

– Mamy dwa wyjścia. Albo ją okłamiemy, albo postawimy przed faktem dokonanym. Byle tylko nie zjawiła się z tak zwanym odpowiednim kandydatem, na męża, bo teraz musimy się pobrać, czy tego chcesz, czy nie.

– Raczej czy ona tego chce, czy nie. Ja od początku pragnąłem cię poślubić. Obawiałem się tylko zagrożenia, jakie stanowi mój mroczny świat, a potem twego wysokiego urodzenia.

– A kiedy to pozamałżeńskie dziecko cieszyło się powszechnym szacunkiem? – spytała Tiril.

Móri pomógł jej wstać i ubrać się. Przygotowali się do opuszczenia zagraconego strychu.

– To takie dziwne. – Móri rozejrzał się dokoła. – Zawsze chciałem, aby ten pierwszy raz, miałem nadzieję, że kiedyś nastąpi, był dla ciebie piękny. Aby stało się to w jedwabnej pościeli, na łożu z baldachimem, przy świecach, z winem. Ale, o dziwo, miałem wrażenie, że i tutaj jest pięknie. Tutaj! Wśród tych rupieci, kurzu i…

– Nie mów nic. – Przyłożyła palec do jego ust. – Nie niszcz obrazu tego miejsca! Czułam jedynie twoją bliskość i miłość, jaka nas łączy. Co, wobec tego, może być brzydkie?

– Masz rację – przyznał Móri. – Ja także właśnie tak czułem.

Ucałował ją delikatnie, chcąc jeszcze raz jej podziękować i potwierdzić swą miłość.

– Porozmawiam z twoją matką – oświadczył, kiedy przez noc wędrowali do domu. – Sądzę, że ona zrozumie. Jej samej nie jest to obce.

Nagle lęk na nowo obudził się w Tiril. Chłód nocy stał się dotkliwy.

– Nero! Zapomniałam o Nerze! Och, nie!

Ale Nero był w domu. Przyprowadził go rozgniewany sąsiad. August i Seline musieli wysłuchać opowieści, jak to ten piekielny pies przypędził w zaloty do jego suki i nie pozwalał im wyjść (I ty, Brutusie, pomyślała Tiril, patrząc na Nera w poczuciu wspólnoty). Po przygotowanej przez Seline dobrej kolacji, obficie zakrapianej gorzałką, sąsiad się udobruchał, kiedy więc Móri i Tiril wrócili do domu, panowała już pełna zgoda.

– Wyszedłem raz, bo usłyszałem strzał – opowiadał, August. – Ale mamy sezon polowań i za każdym krzakiem czai się strzelec. Słyszałem też z oddali jakieś krzyki, ale to nie były wasze głosy. Zrozumiałem, że państwo szukają psa, więc przestałem się już tak przejmować. Gdybyście jednak wkrótce nie wrócili, zabrałbym muszkiet i poszedł po was.

– Dobrze, Auguście – powiedział Móri, postanawiając opowiedzieć mu o dwóch napastnikach i losie, jaki ich spotkał, dopiero następnego dnia. August, po wypiciu takiej ilości gorzałki, mógł nie znieść widoku mężczyzny oplątanego wierzbowymi gałązkami. Prawdę,mówiąc Tiril i Móriemu na pewien czas udało się zapomnieć o prześladowcach i bardzo się z tego cieszyli.

Wkrótce jednak będą musieli wrócić do rzeczywistości.

Móri w każdym razie radował się, że Tiril nie stało się nic złego, jak obiecali jego towarzysze. Strach, dręczący go przez tyle lat, okazał się bezpodstawny.

Tak właśnie sądził Móri. Nie patrzył dalej, niż miał ochotę spoglądać.